[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cotland miał nieprzyjemne wrażenie, że Jeremiah zaciska pięść z bólu.- Czy to normalne? - zapytał.Sydney Folstom spojrzała na niego.- Co takiego?- No, ten odruch ręki.Doktor Folstom cofnęła się i popatrzyła na zwłoki, ale nic nie zauważyła.- On poruszył palcami - oznajmił Cotland bezbarwnym głosem.- Jest pan pewien?- Absolutnie.Porządnie się przestraszyłem!- Musiałam nieświadomie poruszyć całą ręką.- Ale to naprawdę wyglądało tak, jakby ruszał dłonią.Wie pani, taki rodzaj odruchu pośmiertnego, pozostałość energii elektrycznej w tkankach.Doktor Folstom spojrzała młodemu człowiekowi prosto w oczy.- To bardzo mało prawdopodobne, bo zaczął się już proces stężenia pośmiertnego.Ten człowiek umarł siedem lub osiem godzin temu.Cotland otworzył usta, zamknął je jednak, nic nie powiedziawszy.Odszedłod stołu, usiadł na krześle i wyjął z kieszeni gumę do żucia.Wsunął ją do ust, ale prawie natychmiast wypluł ją z powrotem do opakowania.Wziąłgłęboki oddech, żeby się uspokoić.Sydney Folstom wykonała głębokie cięcie od podbródka do wzgórka łonowego.Była jednym z nielicznych anatomopatologów, którzy nie praktykują cięcia w kształcie litery „Y".Wykonywała cięcie w kształcie litery„I", od razu zapewniające dostęp do gardła denata.Odchyliwszy mięsień mostkowo-obojczykowo-sutkowy, dotknęła delikatnie palcem wnętrza szyi.Tu również nie znalazła sińców wewnętrznych.Odsunęła skórę za pomocą kilku zdecydowanych nacięć, żeby odsłonić mostek i żebra oraz narządy wewnętrzne okolic brzucha.Sięgnęła po nowy skalpel, bo ostrze poprzedniego stępiło się podczas tej operacji.Delikatnie dostała się do pęcherza moczowego, odchylając ku górze jelita, żeby móc pobrać trochę moczu za pomocą strzykawki.Następnie tak zwaną techniką Rokitan-skiego zaczęła przeglądać narządy in situ, nie odcinając ich od innych.Nagle błyszczące w ostrym świetle ostrze znieruchomiało.Domyślając się, że musiał wystąpić jakiś problem, Cot-land podniósł głowę.- Co? Co się dzieje?! - zapytał zaniepokojony.Kiedy zauważyłniedowierzające spojrzenie doktor Fol-stom, ogarnęła go trwoga.- Dziwne.Skóra jakby reagowała.Cotland wstał z trudem, pobladły.- Dziwne.- powtórzyła anatomopatolog.- Nigdy się z tym nie spotkałam: wygląda, jakby tutaj, w górnej części ud, pojawiła się gęsia skórka.- Gęsia skórka? Tak jakby z zimna?- Wiem, że to niemożliwe, ale.Doktor Folstom odłożyła skalpel na stojący obok stolik na kółkach i nachyliła się nad zwłokami.Również zbladła.Ramię denata zaczęło gwałtownie drżeć.Jedne ze szczypiec umieszczonych w trzewiach poddawanego sekcji mężczyzny spadły na ziemię.Natychmiast potem Jeremiah Fischer znieruchomiał.Ledwie trzymając się na nogach, Cotland podniósł dłoń do ust.- Matko święta, ten człowiek nie może przecież być żywy?- Niech pan nie mówi głupstw.- Ale niech pani spojrzy: poruszył się i dostał gęsiej skórki, do diabła! -wykrzyknął Cotland.- Jak to pani wyjaśni?Starając się za wszelką cenę zachować zimną krew, Sydney Folstom chwyciła małą latarkę.- Prokuratorze Cotland, wie pan chyba, że zanim moi pacjenci znajdą się u mnie na stole sekcyjnym, są wcześniej przebadani przez lekarza sądowego.Wiadomo, że przestali oddychać, wiadomo, że nie mają pulsu i że ich źrenice nie reagują na żaden bodziec.Sama jeszcze raz to sprawdziłam niecałe półgodziny temu.Pomyłka jest wykluczona, proszę mi wierzyć.Podniosła powiekę zmarłego i skierowała na oko światło latarki.- Proszę spoj.Słowa uwięzły jej w gardle.Zachwiała się i poczuła, że jej dłonie w rękawiczkach spływają potem.Stała nad brzegiem bezdennej przepaści.Wpadała w czarną dziurę.Wszystko, czego się nauczyła, znikło, a wraz z wiedzą rozpłynęły się w nicości wszystkie pewniki.Utopiły się w oświetlonej latarką źrenicy.Tym razem drgnęło całe ciało Jeremiaha Fischera.Sydney skamieniała.Nie mogła ruszyć nawet palcem u ręki.Zmieniła się w słup soli.Strach chwycił ją za gardło i zatamował oddech.Wiedziała, że jeśli spuści oczy, zobaczy coś, od czego zwariuje.Zwariuje na zawsze.ROK PÓŹNIEJ1W Oregonie, mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Portland, wznosi się góra Hood.Jej potężne kształty wyglądają jak zraniony olbrzym, skurczony kolos, którego czas pozbawił głowy.Wyrastające z ziemi mniejsze garby masywu górskiego przypominają tren utkany z drobnych fal, który ciągnie za sobą najwyższy szczyt.Sama góra spada stromo w dół, gdzie rozciąga się pagórkowaty teren, zaroś-nięty po horyzont gęstymi lasami, nad którymi w dali poja-wiają się co jakiś czas obłoki mgły.Z lotu ptaka pagórki te wyglądają jak uśpione drapieżniki ze zjeżoną sierścią i głowami ukrytymi pod taflą spokojnych jezior.Jest to dziewiczy obszar Parku Narodowego Hood - ogromny, pełen groźnych przepaści i rwących potoków Promienie czerwcowego słońca błyszczały w szybach samochodu, którego zagubiona sylwetka odbijała się na tle szmaragdowego krajobrazu jak brylantowa brosza.Wnętrze dżipa wypełniło brzęczenie krótkofalówki.- Adrien.? Adrien.? Tu baza, mówi Jim!Adrien Arque odłożył na skórzane siedzenie samochodu siekierkę, którą trzymał w dłoni, i chwycił mikrofon krótkofalówki- Tu Adrien, o co chodzi?Brzęczenie wydostało się na zewnątrz samochodu przez otwarte drzwiczki i wzleciało ku błękitnemu popołudniowemu niebu.Pośród krzyków drapieżnych ptaków i szumu wianu poruszającego gałęziami drzew był to jedyny odgłos, który zupełnie tu nie pasował - odgłos świadczący o obecności ludzi.- Znów dzwonili z Agencji Ochrony Środowiska.Wciąż nie mają wiadomości od swojego człowieka, Fleitchera Sal-hindra.Nie mógłbyś rzucić okiem? Podobno dziś rano wybierał się na tę wielką polanę za schroniskiem Eagle Creek.Tę, którą nazywamy Eagle Creek siedem.Adrien stanął na stopniu dżipa i oparł się łokciami o dach.Pokręcił głową.- Dobra, podjadę tam.A czego on tam szukał, ten Fleit-cher?- Właściwie nic nie wiem na ten temat.Rano udał się w kierunku tej polany i znikł.Nie odzywa się ani nie odpowiada na wezwania.Jego koledzy chcieliby się upewnić, że nic mu się nie stało.Zrób, co możesz.Dzięki.Adrien chwycił kapelusz strażnika leśnego i razem z kawałkami mchu oraz gałązkami, które się do niego przyczepiły, rzucił go na tylne siedzenie.Silnik zawarczał, płosząc stado ptaków, i dżip wjechał w zarośniętą krzewami dróżkę.Adrien pracował w tym sektorze od trzech lat.Znał go jak własną kieszeń.Wiedział, na której drodze i w jakim miejscu znajdują się największe dziury, uskoki czy wyboje.Niewielu ludzi się tu zapuszczało, jechał więc szybko.Leśnicy nazywali ten region sektorem numer sześć - ścisłym rezerwatem fauny i flory.Był to bastion dzikiej przyrody, zachowany na obszarze o wymiarach dziewięćdziesiąt na sześćdziesiąt kilometrów Adrien odpowiadałza zachodnią część sektora.Do jego obowiązków należało doglądanie roślin i opieka nad zwierzętami.Miał również za zadanie śledzić rozwój lasu i zapobiegać pożarom.Czasem zdarzały się akcje ratunkowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates