[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chcę biec, aż całe napięcie w moim ciele nie odpłynie zupełnie, pozostawiając jedynie doznania chwili.Nie mogłabym się zatrzymać, nawet gdybym chciała.A nie chcę.Zeschłe liście trzeszczą pod moimi łapami.Gdzieś w głębi lasu pohukuje cicho sowa.Skończyła polowanie i odpoczywa zadowolona, nie dbając o to, kto jest w pobliżu.Z gąszczu wybiega królik, przecinając mi drogę, a gdy uświadamia sobie, że popełnił błąd, natychmiast zawraca, by zniknąć wśród krzewów.Biegnę dalej.Moje serce dudni.Pomimo narastającej ciepłoty mego ciała powietrze wydaje się lodowate, kłujące, gdy wdziera się do moich nozdrzy i płuc.Biorę głębokie wdechy, rozkoszując się towarzyszącym temu doznaniom.Biegnę za szybko, by cokolwiek poczuć.Strzępki zapachów przepływają przez mój umysł, tworząc złożony obraz poczucia wolności.Nie mogę się oprzeć i w końcu zatrzymuję się, odchylam głowę do tyłu i wyję.Ta melodia wypływa z mojej piersi i jest jawną apoteozą czystej radości.Odbija się echem poprzez cały wąwóz i wzbija się ku bezksiężycowemu niebu, dając wszystkim do zrozumienia, że tu jestem.Ja tu rządzę! Kiedy kończę, opuszczam głowę i dyszę ze zmęczenia.Stoję tam, wpatrując się w leżące na ziemi żółte i czerwone liście klonu, gdy nagle jakiś dźwięk wyrywa mnie z odrętwienia.To warkot, cichy, groźny warkot.Pojawił się pretendent do mego tronu.Unoszę wzrok, by ujrzeć brązowo-żółtego psa stojącego o kilka metrów dalej.Nie.To nie pies.Mój umysł potrzebuje sekundy, ale w końcu rozpoznaje to zwierzę.Kojot.Identyfikacja trwa chwilę, bo jest zgoła nieoczekiwana.Słyszałam, że w mieście żyją kojoty, ale nigdy żadnego nie widziałam.Kojot jest równie zdezorientowany.Zwierzęta nie wiedzą, co mają o mnie myśleć.Wyczuwają człowieka, ale widzą wilka i kiedy już mają uznać, że zawiódł je węch, patrzą w moje oczy i dostrzegają w nich człowieka.Kiedy spotykam się z psami, albo atakują albo uciekają z podkulonym ogonem.Kojot nie robi ani tego, ani tego.Unosi pysk i węszy, a potem zjeża sierść i szczerzy kły, warcząc groźnie.Jest o połowę mniejszy ode mnie, prawie niewart uwagi.Daję mu to do zrozumienia, warcząc leniwe „spadaj” i kręcąc łbem.Kojot nie porusza się.Patrzę na niego.Kojot pierwszy przerywa kontakt wzrokowy.Parskam, ponownie potrząsam głową i odwracam się powoli.Jestem w połowie odwrócona, gdy nagle brązowa smuga rzuca się w stronę mojego barku.Uskakując w bok, przetaczam się po ziemi i podrywam gwałtownie.Kojot szczerzy kły.Odpowiadam groźnym warknięciem, psim odpowiednikiem: „Teraz mnie wkurzyłeś”.Kojot nie cofa się.Chce walki.Świetnie.Sierść mi się jeży, rozpościeram ogon.Opuszczam nisko głowę, kładę uszy po sobie i czuję, jak warkot powoli przepływa przez moje gardło, by rozejść się echem wśród nocy.Kojot nie cofa się.Szykuję się do skoku, gdy nagle coś uderza mnie mocno w bark, wytrącając z równowagi.Potykam się, po czym odwracam w stronę napastnika.Drugi kojot, szaro-brązowy, zwiesza się z mego barku, zatopiwszy w nim kły aż do kości.Z rykiem bólu i wściekłości targam całym ciałem i rzucam się w bok.Kiedy strząsam z siebie drugiego kojota, pierwszy atakuje mój pysk.Pochylając głowę, chwytam go za gardło, ale moje zęby zamiast na ciele zaciskają się na sierści i udaje mu się wyrwać.Próbuje się wycofać, by zaatakować ponownie, aleja rzucam się na niego i zmuszam, by zrejterował aż do drzewa.Staje na tylnych łapach, próbując mi się wymknąć.Rzucam mu się do gardła.Tym razem chwyt jest właściwy.Krew wpływa mi do ust, słona i gęsta.Drugi kojot ląduje na moim grzbiecie.Nogi uginają się pode mną kły wbijają się w luźną skórę za czaszką.Nowa fala bólu przenika mnie na wskroś.Mocno się skupiam i nie puszczam pierwszego kojota, którego trzymam za gardło.Odzyskuję równowagę, po czym puszczam uścisk na ułamek sekundy, ale to wystarczy, bym zdążyła zadać mu zabójczy cios i rozszarpać gardło.Kiedy się cofam, buchająca krew zalewa mi oczy, oślepiając.Mocno kręcę głową rozdzierając kojotowi gardło.Kiedy zwierzę wiotczeje, odrzucam je w bok, po czym rzucam się na ziemię i turlam się po niej.Kojot na moim grzbiecie skamle zaskoczony i rozluźnia uścisk.Podrywam się z ziemi i równocześnie tym samym płynnym ruchem odwracam się, gotowa uśmiercić także to drugie zwierzę, ale ono czmychnęło już w krzaki.Znika w błysku szarego ogona, zjeżonego jak szorstka druciana szczotka.Patrzę na martwego kojota.Krew tryska mu z gardła, łapczywie pochłaniana przez suchą ziemię, na której spoczywa.Czuję przenikający mnie dreszcz jak ostatnią falę zaspokojonej żądzy.Zamykam oczy i dygoczę.To nie moja wina.One zaatakowały mnie pierwsze.W wąwozie panuje cisza odpowiadająca spokojowi, jaki mnie przepełnia.Słychać tylko granie świerszczy.Cały świat śpi, spowity ciszą i ciemnością.Próbuję obejrzeć i oczyścić moje rany, ale nie mogę ich dosięgnąć.Wyprężam się i oszacowuję obrażenia po poziomie bólu.Dwa głębokie ugryzienia, oba krwawiące tylko tyle, by posoka pozlepiała mi sierść.Przeżyję.Odwracam się i ruszam w stronę wylotu wąwozu.W zaułku odbywam Przemianę, po czym wkładam ciuchy i wymykam się chyłkiem na ulicę, jak ćpun przyłapany na dawaniu w żyłę w ciemnościach.Przepełnia mnie frustracja.To nie powinno się tak kończyć, w brudzie, ukradkiem, wśród śmieci i odpadków miasta.To powinno się skończyć na leśnej polanie, z ubraniem ukrytym gdzieś w gąszczu, gdy leżąc nago, mogłabym czuć chłód ziemi pod sobą, a nocny wiatr muskałby pieszczotliwie moją gołą skórę.Powinnam zasnąć na trawie, wyczerpana ponad wszelką miarę i mając umysł wypełniony miazmatem zaspokojenia.Nie powinnam też być sama.Słyszę znajome pochrapywanie, od czasu do czasu także szept i śmiech.Czuję ciepłą skórę dotykającą mojej, gołą stopę zaczepioną o moją łydkę i podrygującą w rytm snu o bieganiu.Czuję ich, woń ich potu, ich oddechy, mieszające się z wonią krwi jelenia zabitego podczas polowania.Obraz rozpływa się, a ja patrzę w okno sklepowe, nie dostrzegając nic prócz własnego odbicia.Moją ściśniętą pierś przepełnia ból samotności tak dojmujący i niepohamowany, że nie mogę oddychać.Odwracam się szybko i uderzam w pierwszą rzecz, którą mam pod ręką.Latarnia drży i wibruje pod wpływem ciosu.Ból przeszywa moje ramię.Witamy w realnym świecie - przemiana w ciemnym zaułku i powrót cichaczem do mego mieszkania.Jestem przeklęta i zmuszona, by żyć pomiędzy światami.Po jednej stronie normalność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates