[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Timothy zamieszkał razem z matką, dość znaną aktorką teatralną, w stojącym u nasady falochronu rozsypującym się drewnianym domu, należącym do jej obecnego kochanka, marnego aktorzyny o imieniu Derek, który za dużo pił i nie lubił dzieci.Nieznajomy przyjechał dwa dni później i wprowadził się do starego domku folwarcznego rządcy, na drugim brzegu strumienia, tuż za płotem farmy hodowli ostryg.Peel niewiele miał do roboty w sierpniu, zwłaszcza że matka, jeśli nie była zajęta hałaśliwym uprawianiem seksu z Derekiem, wyruszała z nim na wyczerpujące i inspirujące spacery szczytem nadmorskiego klifu, postanowił więc sprawdzić dokładnie, kim jest nieznajomy i co porabia w Kornwalii.Uznał, że najlepszą metodą będzie podjęcie wnikliwej obserwacji.Miał dopiero jedenaście lat, ale był jedynakiem, a rodzice się rozwiedli, zdobyłwięc spore umiejętności w sztuce podglądania i śledzenia ludzi.Jak każdy mistrz w dziedzinie inwigilacji potrzebował dobrego posterunku obserwacyjnego.Urządził go sobie w oknie sypialni, skąd roztaczał się rozległy widok na strumień.Na stryszku znalazł wielką starą lornetkę Zeissa, bo Derek był podobno swego rodzaju ekspertem od ptaków zamieszkujących tutejsze wybrzeże, a w wiejskim sklepiku zaopatrzył się w mały notes i długopis do sporządzania raportów.Pierwszą rzeczą, jaka przykuła jego uwagę, było zamiłowanie obiektu do staroci.Mężczyzna jeździł zabytkowym ciemnozielonym sportowym MG, które często się psuło, i sam je naprawiał.Peel nieraz widywał ze swego okna, jak godzinami pochyla się nad silnikiem, nurkując pod otwartą maską.Musi być bardzo cierpliwy, doszedł do wniosku.I bardzo odporny psychicznie.Po miesiącu nieznajomy zniknął.Minęło parę dni, tydzień, potem drugi.Chłopak nabrał obaw, że mężczyzna go zauważył i już nigdy się nie pokaże.Pozbawiony obowiązków zaczął się bezgranicznie nudzić i któregoś dnia wybił kamieniem szybę w herbaciarni.Derek zabronił mu przez tydzień wychodzić z domu.Jednak tego wieczoru Peelowi udało się niepostrzeżenie wymknąć z lornetką Minąłfermę ostryg oraz ostatnie zabudowania wioski i dotarł betonowym nabrzeżem aż do miejsca, gdzie strumień wpadał do rzeki Helford.Zaczął się przyglądać łodziom wracającym do brzegu z falą przypływu.Jego uwagę przyciągnęła duża piękna żaglówka płynąca na silniku, ze złożonym masztem.Podniósł lornetkę do oczu i spojrzał na mężczyznę stojącego za sterem.Obiekt wrócił do Port Navas*Stary jacht również był w nie najlepszym stanie i nieznajomy zajmował się nim z takim samym poświęceniem jak kapryśnym autem.Pracował przy nim po kilka godzin dziennie, piaskował, polerował i woskował mosiężne elementy, wymieniał liny i żagle.Podczas słonecznej pogody krzątał się rozebrany do pasa.Peel mimo woli porównywał jego budowę z posturą Dereka, który był miękki i obwisły jak stara poplamiona ścierka.Nieznajomy sprawiał wrażenie twardego i zahartowanego, już sam wygląd wskazywał, że lepiej z nim nie zadzierać.Pod koniec sierpnia jego skóra nabrała tego samego odcienia co politura, którą tak pieczołowicie wcierał w deski pokładu.Zrobił się kasztanowo-brązowy, a nie krwistoczerwony jak Derek.Co jakiś czas na kilka dni wyruszał w morze.Peel nie miał szans, by śledzić trasy żaglówki, mógł sobie tylko wyobrażać, dokąd mężczyzna pływa - rzeką Helford aż do ujścia albo wokół cypla Lizard Point do Saint Michael’s Mount lub Penzance czy nawet wokółprzylądka Land’s End do Saint Ives.Wreszcie przyszła mu do głowy inna ewentualność.Kornwalia od wieków była schronieniem piratów, do dziś słynęła z przemytniczego procederu.Więc może nieznajomy wypływał na spotkanie z jakimś statkiem handlowym i z niego dostarczał kontrabandę na brzeg?Kiedy wrócił z kolejnej wyprawy, Peel nawet na chwilę nie zszedł ze swego posterunku przy oknie, mając nadzieję, że przyłapie nieznajomego na wyładowywaniu kontrabandy z jachtu.Ale gdy mężczyzna w końcu zeskoczył z pokładu na nabrzeże, w rękach miał tylko niewielki płócienny worek i plastikową torbę ze śmieciami.Zatem pływał dla przyjemności, nie dla zysku.Peel wyciągnął notatnik i przekreślił zapisane w nim słowo: PRZEMYTNIK.*Wielką pakę przywieziono w pierwszym tygodniu września.Płaska drewniana skrzynia, rozmiarem przypominająca wrota do stodoły, przyjechała półciężarówką z Londynu, a towarzyszył jej mały nerwowy facet w prążkowanym garniturze.Rytm życia nieznajomego uległ gruntownej odmianie.Peel skrupulatnie odnotował, że po nocach na piętrze długo paliły się teraz światła, przy czym nie było to zwykłe oświetlenie, ale bardzo jaskrawe i czysto białe.Rankami mężczyzna wypływał na kilka godzin jachtem albo dłubał w silniku MG czy też w mocno znoszonych traperskich butach wyruszał na pieszy szlak turystyczny przez Helford Pasage.Musiał sypiać popołudniami, chociaż wyglądał na człowieka, który nie potrzebuje dużo odpoczynku.Peela nurtowało, co nieznajomy robi po nocach, toteż któregoś wieczoru postanowiłprzyjrzeć się z bliska.Wciągnął sweter oraz kurtkę i niepostrzeżenie wymknął się z domu, nic nie mówiąc matce.Poszedł na nabrzeże naprzeciwko domu rządcy.Okna na piętrze były otwarte, dolatywał stamtąd dziwny ostry zapach, jakby mieszaniny alkoholu i nafty.Słychać też było muzykę, damski głos śpiewał chyba jakąś arię operową.Miał właśnie podkraść się trochę bliżej, kiedy niespodziewanie czyjaś dłoń wylądowała na jego ramieniu.Odwrócił się szybko.Pochylony Derek, z rękoma opartymi na biodrach, obrzucił go wściekłym spojrzeniem.- A co ty tu robisz, do jasnej cholery?! Twoja matka się zamartwia!- Jeśli się zamartwia, to dlaczego przysłała ciebie?- Nie pyskuj, gówniarzu! Po co tu sterczysz?- Nie twój interes!W ciemności Peel nie zauważył ciosu.Dostał otwartą dłonią w bok głowy, na tyle mocno, że zadzwoniło mu w uszach, a łzy napłynęły do oczu.- Nie jesteś moim ojcem! Nie masz prawa!- I ty nie jesteś moim synem, ale dopóki mieszkasz w moim domu, masz się mnie słuchać!Peel odwrócił się, żeby zwiać, ale Derek chwycił go za kołnierz kurtki i podniósł.- Puszczaj!- Tak czy inaczej, masz wracać do domu!Kochanek matki zrobił parę kroków i nagle znieruchomiał.Peel wyciągnął szyję, by zobaczyć, co się stało.I wtedy po raz pierwszy ujrzał z bliska nieznajomego, który stałpośrodku alejki z rękoma skrzyżowanymi na piersi i głową lekko przekrzywioną na bok.- Czego pan chce? - warknął Derek.- Usłyszałem hałasy i pomyślałem, że może potrzebna jest pomoc.Peel uzmysłowił sobie, że po raz pierwszy ma okazję usłyszeć głos nieznajomego.Mówił płynnie po angielsku, ale z dość wyraźnym obcym akcentem, pasującym do budowy jego ciała, które było twarde, zbite i nie miało grama zbędnego tłuszczu.- Nie potrzeba żadnej pomocy, kolego - odparł Derek.- Chodzi tylko o szczeniaka, który szwenda się tam, gdzie nie trzeba.- Byłoby jednak lepiej, gdyby traktował go pan jak dziecko, a nie jak bezpańskiego kundla.- I byłoby też lepiej, gdyby pan pilnował swojego nosa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates