[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Monotonne centrum handlowe i park publiczny, otoczony posiadłościami średniozamożnych, różniącymi się jedynie wiekiem i utrzymaniem.Jeżeli idzie o Stanową Szkołę Nauczycieli, jedno spojrzenie mogło zaspokoić każdą ciekawość, z wyjątkiem może jakiejś wyjątkowo nieumiarkowanej.Była to po prostu stanowa szkoła nauczycieli.Pojeździłem bez celu samochodem około dwudziestu mi nut i wróciłem do mieszkania.Klon przed moim oknem, jedyny i zakurzony, wyczerpał swoje sceniczne możliwości w przeciągu pół minuty.Moje płyty - prawie wszystko Mozart - brzmiały irytująco w pokoju, który był jeszcze zbyt obcy, by czuć się w nim swobodnie.Rzeźba, którą postawiłem na gzymsie kominka, heroiczna głowa Laokoona odlana w gipsie, tak drażniła mnie swoim pustookim grymasem, że gdybym był człowiekiem, który robi takie rzeczy, odwróciłbym tę brzydką twarz do ściany.Nerwy wy siadły mi całkowicie.W końcu, już o dziewiątej a trząsłem się od pół do czwartej, nie licząc pory kolacji, położyłem się do mego łoża uspokoiło mnie nieco swoją groteskowością, która jednak nie dała mi przez dłuższy czas zasnąć.Następny ranek był gorszy.Spałem niespokojnie do dziesiątej i udałem się na śniadanie ociężały, z podpuchniętymi oczami i bólem głowy.Wizyta naznaczona była na drugą po południu, miałem zatem więcej niż dosyć czasu, aby się całkowicie wykoleić.Czytanie było niemożliwe, muzyka rozgoryczająca.Dwa razy zadrasnąłem się podczas golenia, a potem, zanim zapastowałem obcas lewego buta, skończyła się pasta.Ponieważ zwlekałem z czyszczeniem butów do ostatniej minuty, mając nadzieję zająć w ten sposób te najnieprzyjemniejsze chwile przed opuszczeniem pokoju, nie było już czasu na wyjście do miasta i kupienie pasty.Wreszcie zbiegłem do samochodu.Ale zapomniałem pióra i teczki, która była wprawdzie pusta, lecz, jak mi się wydawało, na tę okazję stosowna.Jak szalony wpadłem z powrotem na górę i zabrałem obie rzeczy, obrzucając tak wściekłym spojrzeniem pielęgniarkę, która wyjrzała ze swego pokoju, że aż prychnęła i gwałtownie zamknęła drzwi.Cisnąwszy teczkę na siedzenie samochodu, ruszyłem z niczym nieusprawiedliwionym piskiem opon i skierowałem się w stronę collegeu.Moje rozjątrzenie doprowadziłoby mnie bezpiecznie na umówioną wizytę, gdyby nie gromadka młodych ludzi, którzy rozsiedli się na frontowych schodach.Pomyślałem, że to studenci, co, zważywszy na porę wakacji, było mało prawdopodobne.W każdym razie patrzyli na zbliżający się samochód z ciekawością wprawdzie łagodną, lecz mimo to ani trochę mniej bezwstydną.Odwaga opuściła mnie gdy ich mijałem, spojrzałem obojętnie na zegarek, by im dać do zrozumienia, że zwolniłem tylko dlatego, ażeby sprawdzić czas.W tym podstępie towarzyszył mi zegar na budynku szkoły, wybijający właśnie drugą przytaknąłem krótkim ruchem głowy, jak gdybym był zadowolony z dokładności własnego zegarka, i rozmyślnie skierowałem wóz na drugi luk półkolistego podjazdu, z powrotem w stronę College Avenue.Tam mój gniew powrócił natychmiast, tym razem obrócony przeciwko mnie samemu, że dałem się tak łatwo zastraszyć.Ponownie ruszyłem do głównego wjazdu i skierowałem się znów na półkole.Ale o ile za pierwszym razem potrzeba było stanowczości, by zbliżyć się do tych obojętnych stróżów bramy, z ich młodymi oczami pustymi jak oczy Laokoona, głupio ostrzeliwującymi drogę, o tyle teraz należało użyć brutalnej odwagi, aby przełamać ten ich ogień.Wcisnąłem pedał gazu do deski i przemknąłem przez krzywiznę podjazdu, nie racząc nawet na nich spojrzeć.Niech pajace myślą, co im się podoba! Za trzecim razem nie wahałem się ani przez moment, lecz zajechałem niedbale na parking z tyłu budynku, do którego wszedłem przez najbliższe drzwi.Byłem spóźniony sześć minut.Kancelarię rektora odnalazłem bez trudu i przedstawiłem się sekretarce, - Pan Horner? - powtórzyła, jakby zakłopotana.- Tak, to ja - powiedziałem krótko.- Chwileczkę.Zniknęła za drzwiami gabinetu, skąd usłyszałem po chwili prowadzoną zniżonymi głosami rozmowę pomiędzy nią i, jak przypuszczałem, dr.Schottem, rektorem.Moja odwaga pierzchła.Siwy, ojcowsko wyglądający dżentelmen wyszedł uśmiechając się z gabinetu, sekretarka w ślad za nim.- Pan Horner! - wykrzyknął, chwytając mnie za rękę.- Jestem John Schott! Miło mi pana poznać!Dr Schott lubił wykrzykniki.- Mnie również miło, panie rektorze.Przepraszam za małe spóźnienie.Miałem zamiar wyjaśnić: moja nieznajomość małego miasta, niepewność, gdzie zaparkować, naturalna u obcego trudność w znalezieniu kancelarii itd.- Spóźnienie! - krzyknął dr Schott.- Mój chłopcze, jesteś dwadzieścia cztery godziny za wcześnie! Dziś dopiero poniedziałek!- Ale czy nie tak zadecydowaliśmy przez telefon, panie rektorze?- Nie, synu! - Dr Schott roześmiał się głośno i położył mi rękę na ramieniu.- Wtorek! Czy nie tak, Shirley? - Shirley radośnie skinęła głową, pozbywając się zatroskane go wyglądu.- Poniedziałek w liście, wtorek przez telefon!Czy przypomina pan sobie teraz?Roześmiałem się i podrapałem się w głowę lewą ręką, bo prawa była spętana przez dr.Schotta.- Byłem święcie przekonany, że zmieniliśmy termin z wtorku na poniedziałek.Bardzo przepraszam, to głupio z mojej strony.- Ani trochę! Nie ma się co martwić! - zachichotał ponownie dr Schott i uwolnił mnie.- Czy nie powiedzieliśmy panu Homerowi, że wtorek? - zwrócił się jeszcze raz do Shirley.- Obawiam się, że tak - przyznała Shirley.- Z powodu harcerzy pana Morgana.Poniedziałek w liście, wtorek przez telefon.- Jeden z członków Kolegium jest harcmistrzem - wyjaśnił dr Schott.- Zabrał swych chłopców na dwa tygodnie do Camp Rodney i wraca z nimi dzisiaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates