[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dmij, wietrze, aż ci pękną policzki.Grzeję dłonie przy ogniu życia i to mi sprawia ulgę do kwadratu.– Mienił się na jej rogu jak skrawek zmierzchu.– Wiesz, kim jestem, motylku? – spytała z nadzieją.– Wiem to znakomicie: jesteś handlarzem ryb.Jesteś dla mnie wszystkim, jesteś mym słoneczkiem, jesteś stara, siwa i senna, jesteś moja Mary Jane, suchotnica ze skwaszonym liczkiem.– Urwał, ale zaraz dodał lekkim tonem, trzepocząc skrzydełkami na wietrze: – Imię twe zawiesiłem sobie w serduszku niby złoty dzwoneczek.Rad bym potargał własne ciało na strzępy, byle choć raz zawołać cię po imieniu.– Wymów je więc – rzekła błagalnie.– Skoro je znasz, to mi powiedz.– Tutelitury! – zawołał motyl, wielce uradowany.– Skucha! Nie dostaniesz medalu.–Podrygiwał i migotał na jej rogu, śpiewając: – Wróć do domu, Billy Bailey, wróć do domu, dokąd niegdyś przekradał się po kryjomu.Zakasz rękawy, Winsocki, spadającą gwiazdę chwyć.Glina się nie rusza, we krwi kipi dusza, więc i ja potrafię rozsierdzić parafię.W blasku bijącym od rogu oczy motyla szkliły się szkarłatnie.Jednorogini westchnęła i powlokła się dalej, ubawiona i zawiedziona równocześnie.„Dobrze ci tak”, mówiła sobie.„Powinnaś wiedzieć, że motyl cię nie pozna.Znają tylko przyśpiewki, wierszyki – cokolwiek zasłyszą.Mają dobre chęci, ale wszystko im się plącze.Co to zresztą szkodzi? Tak prędko umierają”.Motyl zawadiacko wirował jej przed oczami i wyśpiewywał:– Jeden, drugi, trzeci przechera.Nie, jam bez winy, pociecha padliny, spójrz na te smętne, przydrożne ruiny.Och, cóż za przeklęte minuty rachuje ten, kto wielbi, a zarazem wątpi.Spiesz, Radości, i przywiedź z sobą zastęp wyuzdanych złud, co je mam pod komendą, a w sprzedaży będą tylko przez trzy dni, po okazyjnych, sezonowych cenach.Kocham cię, kocham, och, zgrozo, zgrozo, zgiń, przepadnij, wiedźmo, zaiste, powiadam waści, w niefortunnym miejscu postanowiłeś ochromieć, wierzbo, wierzbo, wierzbo.– Jego głosik dźwięczał w głowie Jednorogini jak sypiące się srebrne monety.Przez resztę gasnącego dnia podróżowali razem, lecz gdy słońce się zniżyło, a niebo napełniło różanymi rybami, motyl uleciał z rogu i zawisł przed nią w powietrzu.– Muszę pojechać linią „A” – oznajmił uprzejmie.Na tle chmur widać było w aksamitnych skrzydełkach delikatne czarne żyłki.– Żegnaj – odparła Jednorogini.– Mam nadzieję, że usłyszysz jeszcze wiele piosenek.–Uznała, że to najlepsze, co można powiedzieć motylowi na pożegnanie.On jednak dalej furkotał nad jej głową w błękitnym zmierzchu, już wcale nie taki dziarski, trochę nawet podenerwowany.– No, leć już – popędzała go.– Za zimno dla ciebie.Nie powinieneś być na dworze.Lecz motyl dalej igrał i nucił pod wąsem.– Jadą na koniu zwanym Macedonai – zaintonował z roztargnieniem.A potem, bardzo wyraźnie: – Jednorożec.W starofrancuskim unicorne.Po łacinie unicornis.Dosłownie: jednorogi, od unus, jeden, i cornu, róg.Baśniowe zwierzę podobne do konia z jednym rogiem.O, jam ci jest kuk i śmiały kapitan i majtek na brygu Nancy.Czy kto z was widziałKelly’ego? – Wzbił się radosnym, paradnym lotem, aż pierwsze świetliki zamrugały wokółniego, zdumione i ogarnięte poważnym zwątpieniem.Zdziwiona i uszczęśliwiona, że wreszcie słyszy swe imię, Jednorogini puściła mimo uszu wzmiankę o koniu.– Więc jednak wiesz, kim jestem! – krzyknęła i z zachwytu tak westchnęła, że motyla odwiało na dziesięć kroków.Gdy z powrotem się do niej dotelepał, rzekła błagalnie:– Motylku, jeśli naprawdę wiesz, kim jestem, mów, czy widziałeś kiedy takie istoty jak ja? Powiedz, dokąd mam iść, żeby je odnaleźć? Gdzie się podziały?– Motyle, motyle, gdzież się schronię choć na chwilę? – zanucił w słabnącym świetle.–Za chwilę wystąpi błazen miły z błaznem kąśliwym.Jezu, oby ma luba spoczęła w moich ramionach, a ja z powrotem we własnym łóżku.– Znów przysiadł na rogu.Czuła, jak cały drży.– Proszę cię – powiedziała.– Chcę tylko usłyszeć, że są jeszcze gdzieś jednorożce.Motylu, powiedz mi, że nie jestem ostatnia na świecie, a ja ci uwierzę i wrócę do lasu.Tak dawno stamtąd odeszłam, a obiecałam szybko wrócić.– Przez księżycowe góry – zaczął motyl – Doliną Cienia jedź, śmiało jedź.– Urwał nagle i powiedział dziwnym tonem:– Nie, nie, słuchaj, nie słuchaj mnie, słuchaj.Może zdołasz odnaleźć swoich braci, jeśli będziesz dzielna.Dawno temu przebiegli drogami całego świata, a Czerwony Byk sadził tuż za nimi i zadeptywał ich ślady.Niech nic cię nie złamie na duchu, lecz nie bądź półgłówkiem, mój zuchu.– Musnął skrzydełkami jej skórę.– Czerwony Byk? – zapytała.– Co to takiego?Motyl zaczął śpiewać:– Za mną w dół.Za mną w dół.Za mną w dół.Za mną w dół.– Wtem zawzięcie pokręciłłebkiem i zadeklamował:– Pierworodny cielec jego pełen jest chwały, rogami bawołu są rogi jego.Nimi to zepchnie ludy wszelkie aż na krańce świata.Słuchaj, słuchaj, prędko słuchaj.– Przecież słucham! – krzyknęła Jednorogini.– Gdzie są moi bracia i co to jest Czerwony Byk?Ale motyl spikował ze śmiechem, aż znalazł się tuż przy jej uchu.– Miewam zmory pełne strachu, że się czołgam po piachu – zanucił.– Pieski Tray, Blanche, Sue obszczekują mnie, malutkie wężyki obsykują mnie, do miasta ściągają żebracy.A finał taki, że przyłażą mięczaki.Jeszcze chwilę tańczył przed nią wśród zmierzchu, aż odfrunął drżącym lotem w fiolet przydrożnych cieni, wyśpiewując buńczucznie:– Wyzywam cię, ćmo! Jeden na jeden na jeden na jeden na jeden.– Jednorogini widziała w końcu tylko drobny trzepot pośród drzew, a może wzrok ją mylił, bo wieczór był już o tej porze pełen skrzydeł.„Przynajmniej mnie poznał”, pomyślała ze smutkiem.„A to już coś znaczy”.Ale od razu sobie zaprzeczyła: „To nic nie znaczy – albo tylko tyle, że ktoś kiedyś ułożył piosenkę o jednorożcach, a może wiersz.Ale Czerwony Byk? Co motyl mógł przez to rozumieć? To pewnie też z jakiejś piosenki”.Pomału szła przed siebie, a wokół niej zacieśniała się noc.Obwisłe niebo było prawie czarne i tylko jeden punkt złocił się i srebrzył, tam gdzie za gęstwą chmur kroczył księżyc.Jednorogini nuciła piosenkę, którą dawno temu śpiewała w jej lesie młoda dziewczyna:Kot z wróblem zagnieżdżą mi się w pończosze,Prędzej niż ciebie w swe progi zaproszę.Zając pofrunie, ryba zanuci,Prędzej niżeli ty do mnie wrócisz.Choć nie rozumiała tych słów, zbudziły w niej one tęsknotę za domem.Pamiętała przecież, że gdy tylko wybiegła z lasu na gościniec, poczuła, jak jesień trzęsie bukami.W końcu ułożyła się w zimnej trawie i zasnęła.Jednorożce są najczujniejsze ze wszystkich stworzeń, ale sen mają twardy.Lecz gdyby nie to, że Jednorogini śniła o domu, zbudziłby ją brzęk dzwonków i turkot kół nadciągający wśród nocy, choć koła dla niepoznaki owinięto szmatami, a dzwoneczki wełną.Była jednak bardzo, bardzo daleko – dalej, niż mogły sięgnąć cichutkie dzwonki – więc się nie zbudziła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates