[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odłamany czub drzewa dopalił się z sykiem.Pozostała po nim kupa popiołu obok nagiego, sterczącego do góry kikuta.W szerokim kręgu tliły się sczerniałe naziemne pnącza.–Do diabła, co to było? – zdziwił się Dean.–Brak danych – odparła Jenny.– Ale nie chciałabym tym oberwać.Białe światła pomknęły ku koronom pobliskich drzew niczym lśniące banieczki jakiejś przedziwnej astralnej cieczy.Pękająca kora odpadała długimi płatami, a gdzie obnażone drewno zajmowało się ogniem, tam z każdą chwilą gwałtowniejsze płomienie ryczały jak w piecu hutniczym.Wokół agentów ESA wyrosło dwanaście olbrzymich pochodni oślepiającego blasku.Implanty siatkówkowe Jenny próbowały poradzić sobie z zalewem fotonów.Koń usiłował się wyrwać: znowu stawał dęba, wyginał szyję i machał przednimi kopytami niebezpiecznie blisko jej głowy.Oczy zwierzęcia błyszczały przerażeniem.Toczyło z pyska pianę, która kapała na jej kombinezon.–Ratujcie sprzęt! – krzyknęła.– Nie upilnujemy koni w tym piekle!Will usłyszał rozkaz Jenny, kiedy jego wierzchowiec zaczął wierzgać, celując tylnymi nogami w wyimaginowanych wrogów.Will zacisnął dłoń w pięść i zdzielił zwierzę między oczy.Znieruchomiało na moment w niepomiernym zdumieniu, po czym zakołysało się wolno i runęło na ziemię.Jedno z płonących drzew zaskrzypiało złowieszczo i zaczęło się szybko pochylać.Przygniotło konia, łamiąc mu nogi i żebra, wpalając się w trzewia.Znad ciała podniosła się chmura tłustego dymu.Will przyskoczył i szarpnął za troki przy siodle.Kombinezon przesłał do neuronowego nanosystemu zbiór datawizyjnych ostrzeżeń, gdy zewnętrzną powłokę zaatakowała fala gorąca.Nad głowami szybowały kule pomarańczowego ognia, wypędzając z gałęzi czarne niewyraźne istoty: pnączaki ginęły w trakcie ucieczki, kiedy ich gniazda zamieniały się w popiół.Na ziemię spadały poparzone ciała, niektóre drgające jeszcze w agonii.Dean i Jenny nadal męczyli się z końmi, złorzecząc na czym świat stoi.Kombinezon Willa wydał ostrzegawczy dźwięk, kiedy ilość doprowadzanego ciepła zaczęła osiągać pułap wytrzymałości materiału.Poradził sobie wreszcie z trokami i odskoczył, chroniąc w ramionach torby ze sprzętem.Warstwa radiacyjna kombinezonu, wypromieniowując nadmiar ciepła, jarzyła się wiśniową czerwienią.Spod stóp ulatywały smużki dymu.Waliły się kolejne drzewa, pożerane przez płomienie ze zdumiewającą prędkością.Na jedną upiorną chwilę żołnierze zostali kompletnie odcięci od świata ścianą śmiercionośnego, dziwnie białego ognia.Jenny zdjęła z konia torby ze sprzętem i puściła uzdę.Pogalopował na oślep przed siebie, o włos unikając padającego drzewa.Jeden z płonących pnączaków wylądował mu jeszcze na grzbiecie, zanim z żałosnym kwikiem wpadł w płomienie.Wywrócił się, spróbował nieudolnie powstać, lecz po chwili osunął się bezwładnie na ziemię.Teren płonął w kręgu o średnicy stu metrów i tylko w samym środku pozostało nieco wolnej przestrzeni.Jenny, Dean i Will przypadli do siebie, gdy łamały się dwa ostatnie drzewa.Pożoga obejmowała zarośla, z których strzelały żółte języki ognia i unosiły się kłęby sinego dymu.Jenny przyciągnęła torby i przetestowała urządzenia.Niedobrze: blok naprowadzający przekazywał błędne dane, a laserowy odległościomierz kombinezonu podawał niedokładne odczyty.Pole zakłócające było coraz silniejsze.A jeśli wierzyć zewnętrznym czujnikom temperatury, to bez kombinezonów z warstwą rozpraszającą ciepło żywcem by się upiekli.Ścisnęła mocniej karabinek impulsowy.–Jak tylko opadną płomienie, pokrywamy ogniem zaporowym okolicę w promieniu czterystu metrów.Przyjmiemy ich reguły walki.Pokazali nam, co potrafią, teraz nasza kolej.–W porządku – odparł Will weselszym tonem.Wygrzebała z torby jedną z kulistych wysoko wydajnych baterii, by połączyć ją skręcanym kablem z kolbą karabinka.Will i Dean robili dokładnie to samo.–Gotowi? – zapytała.Płomienie skakały już tylko na kilka metrów w górę.Powyżej kłębiły się w powietrzu płatki popiołu, przyćmiewając słońce.– No to do dzieła!Stanęli w trójkącie ramię przy ramieniu, a następnie otworzyli ogień z karabinków impulsowych, które wystrzeliwały dwieście pięćdziesiąt niewidzialnych, śmiercionośnych ładunków na sekundę.Procesory celownicze tak dobierały parametry ostrzału, aby pola rażenia każdego z trzech karabinków nachodziły na siebie.Mięśnie sterowane sygnałami neuronowych nanosystemów precyzyjnie przesuwały broń, by siała maksymalne zniszczenie.Ziemia w spopielonym kręgu znów cierpiała katusze, wkrótce jednak ogień zaczął się wżerać w rosnącą dalej roślinność.Na pniach drzew i splątanych łodygach pnączy rozbłyskiwały oślepiające pomarańczowe gwiazdki – spijały z nich najpierw wszelką wilgoć, a później je podpalały.Początkowy szmer wybuchów szybko przeszedł w huraganowy grzmot, gdy karabinki bezlitośnie pustoszyły okolicę.–Smażcie się, łajdaki! – krzyczał Will z uniesieniem.– Macie tu ode mnie!Pożar szalał w całej dżungli, tocząc się żywiołowo w głąb lasu.Pnączaki znów padały gęstym trupem, zeskakując z drzew prosto w objęcia płomieni.Neuronowy nanosystem powiadomił Deana, że jego broń zacina się za każdym razem, kiedy lufa mierzy w pewnym określonym kierunku.Cofnął ją i przytrzymał.Szybkość strzelania spadła do pięciu ładunków na sekundę.–Cholera! Jenny, to ich pole zakłóca pracę procesora celowniczego w moim karabinku!–Poczekaj, przejmę twój odcinek.Odebrała datawizyjnie współrzędne od Deana: komunikowanie się nie sprawiało im już kłopotów.Kiedy skierowała karabinek impulsowy na wybrany cel, wydajność broni spadła niemal natychmiast, za to urządzenia kombinezonu znowu działały.– Jezu, nie spotkałam się nigdy z tak dziwnym zakłócaniem.–Mogę was wesprzeć – zaofiarował się Will.–Nie trzeba.Weźmiemy się za nich, tylko najpierw skończmy ten ostrzał.Zajęła się ponownie własnym odcinkiem.Na widok przewalającej się nad dżunglą nawały morderczych płomieni jej serce wezbrało dzikim entuzjazmem.Wpadała w jakiś niebezpieczny trans; sił dodawała jej świadomość, że może przywołać na swe rozkazy tak straszną potęgę.Musiała polecić nanosystemowi, aby uruchomił program uspokajający, który od razu zmniejszył wydzielanie do krwi naturalnej adrenaliny.Ostrzał został zakończony i jej ciało mogło ochłonąć.Nadal jednak czuła się wyśmienicie.Sto dwadzieścia metrów od nich ogromny pożar trawił las.–Dobra, zdradzili swoją pozycję – powiedziała.– Dean, Will, szykujcie karabiny magnetyczne.Pociski odłamkowe i wybuchowe na przemian w proporcji sześćdziesiąt do czterdziestu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates