[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mistrz robi pani herbatę? Mistrzu! - zawyła.- Miteż!Właściciel atelier pojawił się z parującym dzbankiem.2- No niech się pani pokaże, pani Mariolu.Burza ciemnokasztanowych loków pokazała się w całej krasie.Pociemniało mi w oczach.Pani Mariola była - ni mniej, ni więcej -nagusieńka od stóp do głów, a jedyną osłonę jej bujnych kształtówstanowiły przyklejone gdzieniegdzie bladoróżowe kwiatki.Największy kwiat, krwistoczerwona róża, umieszczona zostałapośrodku piersi.Gapiłam się na nią oczarowana, zazdrośniepodziwiając ogromny biust wielkości dwóch pięknie dojrzałychmelonów.Malarz zakręcił wskazującym palcem, na co pani Mariolaokręciła się wdzięcznie wokół własnej osi i stanęła w pozie a laWenus z Milo.-Bello, moja bogini, jest pani ucieleśnieniem słodyczy.Takwłaśnie to sobie wyobrażałem.A pani się podoba? - zwrócił sięw moją stronę.-Bardzo - przytaknęłam.- Ale.to na dwór Katarzyny? -spytałam niepewnie.-A nie, porzuciłem ten projekt - malarz machnął ręką.- Mam cośo wiele lepszego.Zna pani Primaverę Botticellego? To dziełoludzkiego geniuszu, niedocenione zresztą.Zapragnąłem sięgnąćpo ten sam motyw, oczywiście z całą pokorą.Nazwę go WiosnaBotticellego.Rozumie pani, wiosna jako powrót, ponownenawiązanie łączności ze starym mistrzem, po długiej nocy świtjego sztuki.Chcę sięgnąć do tamtej wrażliwości, lematu,techniki.Pani Mariolu, niech pani wejdzie na podest.I rączkiprzed siebie, tak, rzuca pani kwiatki i jednocześnie, pamięta3pani, urok, wdzięk, czar.Główka wyżej.Doskonale!Teodor Symbol jeszcze przez chwilę rozsmakowywał się wwidoku rubensowskich kształtów swojej modelki, po czym przeniósłspojrzenie na moją skromną osobę i bezpardonowo zmierzył mniewzrokiem.Wbił we mnie wskazujący palec:-Widzę panią w roli rusały! - szepnął ekstatycznie.Zaklaskał wdłonie i powtórzył jakby w malignie: - Widzę panią w rolirusały! - Rozgorączkowany ruszył w kierunku garderoby.- PaniMariolu, czy mamy jeszcze trochę tego białego płótna? Tego odPompejusza! Albo nie - zatrzymał się w pół drogi.- Możeróżowy muślin, co nam został z moskitiery.Zaraz, jakby tonajlepiej zrobić.-Mistrzuniu, a co pan powie na siatkę! - pani Mariola wydała sięrównie przejęta jak artysta.Mistrzowi zapłonęły oczy.-To by dało piorunujący efekt.Niewymuszony erotyzm, ajednocześnie niewinność dziecka.Merlin, masz u mnie obiad.Gdzie ta siatka?-Chyba w garderobie.- Naga Wenus zatupotała bosymi stopami.Usłyszałam hałas, przekładanie jakichś pudeł, przesuwanieczegoś ciężkiego.- Jest! - usłyszałam triumfalny głos.-Wiedziałam, że ta cholera musi gdzieś tu być.Za chwilę ujrzałam czerwoną od wysiłku, rozradowaną twarzpani Marioli.W ręku trzymała zielone zawiniątko, które starannierozłożyła na podłodze.Spojrzałam przerażona - oka w siatce mierzyłynie mniej niż pięć centymetrów średnicy.Owinięta w toto będę goła,4jak mnie Pan Bóg stworzył.-To chyba sieć na grube ryby - zażartowałam, chociaż nie byłomi do śmiechu.Pomyślałam, że jeśli sądzą, że dam się omotać tązieloną pajęczyną i wstawić na podest jako kolejne wcieleniewodnika Szuwarka, to się głęboko mylą.-Moja Merlin, pomóż pani Ewie i zaraz przyjdźcie tu obie, tozrobię mały szkic.Dotąd milcząca, otumaniona całą sytuacją, nagle przemówiłam:- Przepraszam, ale ja się w to nie ubiorę.Malarz i jego muza wlepili we mnie gały.- Aaa.pieniądze - mój dobrodziej żartobliwie poklepał się pokieszeni.- Płacę pięć złotych za godzinę.Czasami dodaję obiadekstra.Mimo że moja żywa wyobraźnia natrętnie podsuwała mi obrazwychudzonego Filka oraz hordy jego pomiotu, patrzących na mniewygłodniałym wzrokiem, postanowiłam być twarda.- Nie chodzi o pieniądze, ja się po prostu nie rozbiorę.PaniMariola zachichotała.-A kogo się pani wstydzi, tu nikt obcy nie przyjdzie, a mistrzpatrzy okiem artysty, może pani zapomnieć, że to mężczyzna.-Zaraz Merlinko.Pani to mówi kategorycznie? To kwestiazasad?-Tak - kiwnęłam głową.-Owijamy panią w białe płótno, na to siatka, dodamy zioła itrochę bluszczu.Szanuję cudze zasady i nie będę się spierał.5Pani Mariolu, do dzieła!Pani Mariola skinęła na mnie ręką i pomaszerowała do pokojuobok.W obszernej garderobie stały mocno podniszczone manekiny,różnej wielkości pudła i kosze, z których wylewały się kolorowetkaniny.Na wbitych w ścianę gwoździach wisiały stare, ale wciążpiękne kostiumy: suknie, mundury i halki.-Wszystko wygrzebane w lumpeksach.To moja robota - dumniepodkreśliła Mariola w odpowiedzi na moje zaciekawionespojrzenie.-To też? - wskazałam na pięknie haftowaną suknię ślubną.-Też.Czasem trzeba powalczyć, szczególnie o te lepsze kawałki,ale jak już coś sobie upatrzę, to nie ma zmiłuj.Dla mistrzawszystko co najlepsze.Spojrzałam na nią z podziwem.- Mariola jestem - wyciągnęła rękę.- Wiem, jesteś Ewa - dodała,kiedy otworzyłam usta.Uścisnęłyśmy sobie dłonie.- Ty się nic nie bój, mistrz nie da ci zrobić krzywdy, to dobryczłowiek.A teraz przebierz się i, jak mówi mistrz - Mariolachichocząc wyprężyła pierś - oddajmy ciało w służbę ducha.* * *Wracałam do domu późnym wieczorem.Już na parterzeusłyszałam dobiegające z góry miauczenie.Psia kostka, nie kupiłamnic dla Filka.Obróciłam się na pięcie i zniechęcona ruszyłam donocnego, który naliczał.Taką marżę, że za litr głupiego mleka trzeba6płacić prawie podwójną cenę.szłam powoli, noga za nogą.Bolałomnie całe ciało.Może ten malarz to i dobry człowiek, ale przez bitedwie godziny kazał mi stać w lekkim przykucu z podniesioną do góryręką.Robiłam za rusałkę wynurzającą się z wodnej toni.a wzrok jejbiegł w zamglone przestrzenie i stała niepewna i blada, a imię jejbyło.ile?- Cztery czterdzieści - kasjerka gapiła się na mnie z rozdrażnie-niem.Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.Przecież to tylko mleko imalutki batonik.A niech ich.Godzinę sterczałam w toni, blada ipatrząca, za głupie mleko i głupi batonik.a niech ich.* * *- Cześć, Sylwia! Za dwa tygodnie twój ślub, więc dzwonię, żebyzapytać, co chciałabyś - to znaczy chcielibyście, dostać w prezencie!Kiedyś mówiłaś, że lubisz koty.Masz jeszcze ochotę na małegokocurka? No nic.zadzwonię później.Cześć.- No i co? - zagadnęła Miśka, gdy odłożyłam słuchawkę.-Weźmie?- Ma wyłączony telefon.Nagrałam się.Stałam przed Miśką jak skazaniec przed egzekucją.Miśkazawsze: przychodziła mi z pomocą, gdy przystępowałam do analizypopełnianych przez siebie życiowych pomyłek, ale nie należała donajłagodniejszych sędziów.Wyznawała zasadę, że przyjaciel musi byćostry i przywracać: błądzących (mnie) na łono cnoty (rozsądku),dlatego wiedziałam, że jej słowa będą jak salwa plutonu7egzekucyjnego: krótkie, celne, ostateczne.Poddałam się jej jakowieczka.- Misiu, czy zdajesz sobie sprawę, że moja sytuacja jestbeznadziejna? Straciłam pracę, mam puste konto, rachunki dozapłacenia i jeszcze na dokładkę Filek okazał się.Wiesz co? -ściszyłam głos, patrząc z ukosa na kota - nie mogę pogodzić się z tąnagłą zmianą płci.Czuję się.czuję się.- Rozumiem, totalus beznadziejus.Słuchaj, stara, usiądźwygodnie i skorzystaj z porady specjalisty od chorób totalnych,Michaliny Węgiełko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates