[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słysząc, jak słodko zapraszała flasza,Spróbował jej Grześ raz, dwa i trzy razy,I w oczach mu się wnet zrobiła kaszaZ gwiazd, a sam księżyc był szperką[85] — a głazyLudźmi.Więc jako żona EneaszaZostał się w Troi[86], z konia spadł na ślazy[87],I tak bohater zbył swojego sługi —Ale za koniem jego szedł koń drugi.I było coraz ciemniej.— wtem — o! cuda!Koń Grzesia zaczął prześcigać panicza;Na nim siedziała jakaś wiedźma ruda,Gałąź pokrzywy miała zamiast bicza —Tu widzę, że mi się poemat uda,Że mi już Muza swoich łask użycza;Więc dalej! wieszczów galopem wyprzedźmy,Jest ex machina deus[88] — w kształcie wiedźmy.Więc, jak powiadam, zrównały się konie.Beniowski nagle ocknął się i wzdrygnął,Widząc, że siedział czart w srebrnej koronieNa koniu, co go jak wicher prześcignął.I wziął z Kaźmierza rąk w kościane dłonieLejce i stepem zamroczonym śmignął,Ciągnąc za sobą mojej pieśni syna.—Że Polak daje się wieść — nie nowina!Widziałem — Ale stój, Muzo! bieg krzywyTu nie przystoi wcale.— Miesiąc świeci,Na koniu wiedźma, gałęzią pokrzywySmaga po zadzie konia i tak leciW srebrnej koronie jak anioł straszliwy!O którym roją na pół senne dzieci,Że ma koń[89] ze mgły, z wężów srebrnych bicze,Skrzydła ogniste i niańki oblicze.I coraz prędzej, jakby anioł zgonuPędził za naszym rycerzem i babą.Dźwięk głuchy kopyt jak jęczenie dzwonu,Jako tętnienia echo jęczał słabo,A ręka wiedźmy jak liść wielki klonu,Gdy sczerwienieje lub, jak mówi Strabo[90],Łapa Ibisa[91], czerwona, bez pierza:Za lejc trzymała swój — i lejc[92] rycerza.W zawrocie głowy, rycerz wlepił oczyW tę rękę z trzema czerwonemi żyły[93].A więc rozmyślał, czy z konia zeskoczy?Ale mu jego koń był bardzo miły —Czy świśnie szablą, aż się łeb potoczyI spadnie z karku wiedźmy do mogiły? —Ale i ta myśl druga, i ta chętkaZdawała mu się nie zła — lecz za prędka.A tu bym wiedzieć chciał twe mądre zdanie,Mój czytelniku, i twój sąd o rzeczy;Gdyby cię takie spotkało porwanie?I nie spodziewał się znikąd odsieczy?I widział taką rękę, Mości Panie!Czerwoną? — do miliona krwawych mieczy!Taką ohydną rękę? pełną kości?Co pozbawiła cię ludzkiej godności!Zwłaszcza, jeżeli jesteś demokratąI o swą godność indywidualnąDbasz wielce.— Co byś więc powiedział na to?Gdybyś przez babę tak suchą! fatalną!I — nie wiem pewnie — lecz może wąsatąSę-Symonistkę[94] i nie idealnąAle kościaną, był pozbawion woliI tchu i czynił to, co godność boli?Nie wiesz? — Więc sobie zamawiam twą łaskęNadal, na rzeczy ważniejszych sądzenie.—Beniowski więc wpadł w szatańską zatrzaskę[95], —Widzę w tem jego gwiazdę, przeznaczenie!I leciał jak wiatr, patrząc w bladą maskę,Którą słoneczne wkładają promienieNa twarz księżyca; a w tym prędkim bieguŚwiat mu się cały zdawał kłębem śniegu.Nagle — zwolniła kroku przewodniczka,Roześmiała się, zeskoczyła z siodła.Beniowski siedział na koniu jak świéczka,Patrząc, gdzie go ta wędrówka zawiodła.Ujrzał, że chwastem zarosła uliczka,Międza skałami — co mogą za godłaSłużyć dwóm sercom, rozdartym na wieki, —Wiodła go prosto — prosto — do pasieki.Pasiekę tę znał dobrze i te skały,I tę ścieżeczkę pełną rudej glinki.Tutaj pasterskie roił ideały[96] —Z których czytelnik może robić drwinki.—Starosta córce dał ten gaik małyI od niej nazwał miejsce — Anielinki.A zaś ta wiedźma, na pozór straszliwa,Była to niańka panny, stara Diwa[97]Poznał ją rycerz i za tę czerwoną,Za tę Ibisa rękę wnet uścisnął.„Więc ty Irydą[98] jesteś, a JunonąJest twoja Pani? Teraz obłok prysnął!Ach widzę, jaką miałem myśl szaloną!I co bym zrobił, gdybym szablą świsnąłI odciął ci tę rękę, Diwo stara.Drugi raz nie graj w diabła i w Tatara.”Tak mówiąc, za swą Diwą szedł z pośpiechem,I ze skał wyszli na łąkę zieloną;Na którą księżyc spoglądał z uśmiechem,Widząc tysiącznych róż otwarte łono.Chata nakryta prostej słomy wiechem,Ścieniona lipy ogromnej koroną,Stała na łące w najciemniejszej głębi,Z girlandą śpiących wokoło gołębi.Z drżeniem za Diwą szedł Beniowski młody,Prowadząc konia, co się wyrwał z dłoniI poszedł z wolna, parskając, do wody.—Ta wyglądała spod białych jabłoni,Szarfą księżyca, błękitem pogody.—Za nim koń drugi poszedł rżąc — a oni,To jest nie konie, lecz nasz rycerz z DiwąWeszli w lepiankę pochyłą i krzywą.Staruszek, Diwy mąż, poświecił w sieni,I drzwi otworzył od panny pokoju.Na progu stała, jakby smętna ksieni[99],Panna Aniela cała w białym stroju;Z dyjamentowych zaś miesiąc pierścieniPodobny do gwiazd migających roju,Błyskał na kruczych włosach rozwiniętych,Właśnie jakoby złote światło świętych.Beniowski myślał, że anioł i witałJak bóstwo, długiem, przeciągłem westchnieniem,Potem się zmięszał[100] i o zdrowie spytał; —Co dziś byłoby wielkim uchybieniem!Nieświatowością! znakiem, że nie czytałPani Sand[101], że się bajronicznym cieniem[102]Nie okrył, że jest niezgrabny w rozmowie,Że nie wie, jak to mówić romansowie[103].Ja sam się dziwię, że za bohateraWziąłem takiego prostego szlachcica!Oto pierwszy raz swe usta otwieraPrzed swą kochanką, która w nów księżycaSwe włosy czarno-błękitne ubiera,Jakby sawantka[104] albo czarownica:I słyszy — że nie jak wieszcz lub astronom,Kochanek wita ją — lecz jak ekonom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates