[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwszy, wedle zgodnej opinii, obudził się szewczyk, przekonany w półśnie między snem a jawą, że to skóry dwóch kozłów bagiennych, które jego ojciec rozwiesił i oskrobywał poprzedniego dnia, śpiewają w szopie garbarni jakieś zachwycająco piękne kołysanki.Szarpnął starego za ramię i garbarz zaklinał się potem, że zerwawszy się z posłania usłyszał głosy zmarłej żony i brata przeklinające go na wyprzódki jak awanturujący się pod oknem podpici żołnierze.Pewnego pasterza obudził na wzgórzu za wsią nie ryk atakującego sheknatha, ale szydercze i krnąbrne pobekiwania jego stada.Piekarza obudził nie żaden w ogóle dźwięk, ale kręcący w nosie słodki zapach, jakiego nigdy wcześniej nie wydzielały gliniane piece.Kowalowi, który cierpiał na bezsenność, zdawało się, że słyszy upiornych Księżycowych Łowców przybywających po niego na koniach ze świńskimi ryjami i wykrzykujących jego imię głosami wygłodniałych dzieci.Natomiast tkaczce, nauczycielce chłopca, przyśnił się wzór, jakiego wcześniej nie byłaby sobie nawet w stanie wyobrazić.Nie budząc się podeszła do krosna i aż do świtu tkała z zamkniętymi oczami, błogo uśmiechnięta.Opowiadano ponadto, że małe dzieci, które jeszcze nie umiały mówić, siadały w kołyskach i wołały coś tęsknie w nieznanych językach, dojarki i gęsiarki pospieszały na spotkania z kochankami, zwiedzione nawoływaniem, dobiegającym z oplecionych winoroślą altan, a cichy rynek wypełniły tłumy wirujących niezdarnie na zadnich łapach posiwiałych borsuków.Na niebie świeciły tamtej nocy nie oglądane wcześniej gwiazdy, co pamiętają wszyscy, nawet ci, których wtedy nie było jeszcze na świecie.A chłopiec? Co z chłopcem płaczącym przez sen, marznącym nad rzeką? No cóż, obudził biedaka i dodał mu otuchy śmiech zmarłej kochanki.Zadźwięczał tak blisko, że policzek młodzieńca, gdy się ocknął i usiadł, byłjeszcze ciepły od jej oddechu.Obudziwszy się, chłopiec zobaczył coś, czego nikt poza nim nie widział, bo nikt nie był tak głupi, żeby patrzeć: czarną kobietę na koniu.Koń stał w rzece, po stawy skokowe w niosącej śnieżne bryły bystrej wodzie i najwyraźniej nie wydawał się tym zachwycony, ale czarna kobieta bez trudu osadzała go na miejscu.Chłopiec ujrzał ją z tak bliska, że mógł rozpoznać strój dzikich wojowników z górzystej krainy na południowym zachodzie: 3spódniczkę i sztylpy ze skóry, tak twarde, że nie imało się ich ostrze miecza.Nieznajoma nie nosiła jednak żadnego oręża, nie licząc laski wiszącej u łęku siodła.Twarz miała szeroką, o wydatnych kościach policzkowych, zwężającą się ku podbródkowi, oczy złociste jak odblask księżyca na wodzie.To ona śpiewała.Tyle o niej wiadomo; co wszakże naprawdę śpiewała i jak brzmiał jej głos, tego mieszkańcy wsi nie ośmielają się wyjawić.W każdym razie dorośli, dzieci bowiem do tej pory wykrzykują podczas zabaw wyliczankę, którą nazywają “Piosnką Czarnej Damy”.Za jej śpiewanie obrywają lanie od rodziców, jeśli ci usłyszą.Słowa owej rymowanki są takie:Ciemno-widno, niebo-skała, Gąsienica, motyl, pała, Ślepy trup w mogile leży, Kto chce znaleźć mnie, niech bieży.Dzisiaj wierszyk wydaje się, oczywiście, nonsensowny, ale wtedy tak chyba nie brzmiał, bo oto na oczach chłopca woda wokół kolan konia wygładziła się i znieruchomiała jak lustro sadzawki w bezwietrzny letni dzień, a księżyc płynął wśród wzburzonej rzeki niczym talerzowaty cichy liść grążela.I nagle z tego drugiego księżyca wychynęła ukochana chłopca, martwa topielica.Stanęła przed czarną kobietą z ociekającymi wodą włosami i patrzyła na nią szeroko otwartymi niewidzącymi oczyma, jeszcze mrocznymi od rzecznej ciemności.Czarna niewiasta nie przestając śpiewać pochyliła się w siodle, zdjęła z palca wskazującego pierścień i wsunęła go na palec wskazujący martwej dziewczyny.Ledwo zaś to uczyniła, w oczach topielicy obudziło się zdumienie, a wtedy chłopiec ją poznał i wykrzyknął jej imię.Zmarła zdawała się go jednak nie słyszeć; wyciągnęła ręce do czarnej amazonki, a ta podniosła ją i posadziła za sobą na koniu.Chłopiec wołał i wołał (żyje dziś w tamtych stronach nazwany jego imieniem mały brunatnozielony ptaszek, którego rozpaczliwy krzyk rozdziera ciszę nocy narzekaniem przypominającym brzmienie słów: “Lukasso! Lukasso!”), lecz zyskał tylko jedno przeciągłe spojrzenie czarnej kobiety, która następnie zwróciła wierzchowca ku przeciwległemu brzegowi rzeki.Chłopiec próbował je gonić, ale był tak osłabiony, że upadł, a gdy się podźwignął, błysnął mu tylko w ciemności zieloną iskrą pierścień na palcu jego ukochanej i dobiegły go z oddali głosy obu kobiet złączone we wspólnym śpiewie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates