[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uklękła przy kopcach, zanurzyła w ziemi paznokcie.Trwała tak, wspominając, aż zmęczone ciało zasnęło.Zmęczony umysł pracował.- Znajdziem te jaskinie, mówię wam - Mścisław zaśmiał się głośno.- Dawno to już było, jak po tamtych górach chadzałem, ale pamiętam, jakby to wczoraj było.To mój kraj i jako smark tam, po tych grotach biegałem.Mam to tu! - Grzmotnął się w pierś.- Nie po tych grotach, a za dziewkami żeś ganiał - odezwał się Milowój.- Może i po tych grotach byś łaził, ale żadna tam z tobą iść nie chciała.Gruchnęło śmiechem.- A co ty tam wiesz - obruszył się Mścisław.- A wiem.Bo mnie matula za tobą wysyłała, cobyś czego nie zbroił, boś zawsze był w robieniu prędki, jeno w myśli wolny.- A co ty tam wiesz.Matuś cię za mną wysyłała, żebyś nauczył się czego, bo z tego twojego myślenia to nic ino bida w domu była.Bo strasznie cię to myślenie męczyło i żeś jadła tyle co dwóch robotnych tuołał.A te jaskinie znam.I jak mówię, że poprowadzę, to poprowadzę.- Obyś poprowadził i wyprowadził.- Znaleźć jaskinie to jedno, a jeszcze musim przez bagna się wprzódy przedostać - wtrącił się Getlin.- Ty, Tessana, bywałaś w okolicy.- Bywałam - przytaknęła - ale w głąb się zapuszczać nigdy nie miałam potrzeby, a teraz dobrze by nam było na skos je przeciąć.Okrążając, siła czasu tracimy.Jak już Skolne Pasmo miniemy, proponuję na wschód skręcić i z tamtej strony spróbować.- Dobrze mówi - wtrącił Tollin.- Tak dotrzemy do bagien w miejscu, gdzie najwęższe się być wydają, a i ludzie jakowyś ponoć tam zamieszkują, to może jakiego przewodnika znajdziemy.Pokiwali głowami.- Późno już - powiedziała - a jutro tuż po świcie wyruszamy.Miłowój, skoro dobro brata tak ci na sercu leży, popilnujesz go pierwszy, a nas przy okazji.- Zabrzmiały ciche śmiechy.- Obudzisz mnie, jak księżyc czwartą część swej drogi przebędzie.Potem czuwacie kolejno, tak jak siedzicie, po mnie Tollin, po nim Sławoj.Getlin dziś odpoczywa.Ocknęła się nie głosem Miłowoja zbudzona, a szumem dębu rosnącego nad jego grobem.Księżyc przebył już czwartą część zaplanowanej na tę noc drogi.Spojrzała na mogiły.Srebrne światło miesiąca odsłoniło pierwsze, nieśmiałe jeszcze, źdźbła traw, wyrosłe na świeżo spulchnionej ziemi.- Wybaczycie mi kiedyś? - spytała.Dęby zaszumiały, ale nie zrozumiała odpowiedzi.Jeśli to w ogóle odpowiedź była.Długo wałęsała się po lasach, zanim zawitała do miasteczka.Weszła do gospody.- Pokój jaki się znajdzie?- Ano znajdzie.Co się ma nie znaleźć - mruknął gospodarz.- Witaj, Tessano - usłyszała z boku znajomy głos Tregorza.- Dobrze cię widzieć.Jużeśmy w Olkanicy byli, gdy wieść, że Dorbisz cię wypuścił, zawróciła nas z drogi.Czekamy tu na ciebie, pewni, że w końcu się zjawisz.Chodź, powiesz nam, jak to było, bo różnie ludzie gadają.Pięciu ich było.Pięciu spośród tych, z którymi przy jednym ogniu siadywała, z którymi zdarzało się walczyć ramię w ramię.Pięciu spośród tych, którzy żyli.Ciężko jej się na słowa zbierało.Czekali chwilę, aż coś powie, w końcu odezwał się Ziemiosław.- Nie wiedziałem, że w starym Dorbiszu tyle honoru drzemie, że jak się dowiedział, iż zdradą cię pojmano, to cię wypuścił.Nie wiedziała, co powiedzieć.Nie wiedziała, co wiedzą.Nie czuła się na siłach, by mówić.Siedziała i sączyła piwo.- Odstąp mi go, Tessano - odezwał się nagle Tregorz.- Wiem, ty większe masz prawo, ale pozwól, bym to ja go zabił.- Nie.- Twoja wola.- Pochylił głowę.Siedzieli pochyleni nad kuflami.Może się żegnali z tymi, co odeszli, może ich wspominali, a może tylko nie mogli wykrzesać z siebie energii potrzebnej do rozmowy.Karpacz przerwał ciszę.- Długo my się wahali, czy ci mówić, ale żeśmy uradzili, że tak - westchnął ciężko.- Ktoś groby rozkopał.W jej oczach zapalił się gniew.Potoczyła wzrokiem po zebranych, pokiwali twierdząco głowami: byli, widzieli.- Jeśli znajdę u kogoś coś znajomego.- wyszeptała, nie dokończyła.I tak wiedzieli, że jeśli, to tego kogoś spotka surowa, acz sprawiedliwa kara.Nic więcej istotnego sobie tego wieczoru nie powiedzieli.Większość czasu przesiedzieli, milcząc.Udawali się na wschód.Chcieli, by poszła z nimi.Odmówiła, nie naciskali.Chciała wyruszyć sama.Rozumieli.Ale ona wcale nie zamierzała szukać Gniewisza ani zemsty na nim.Ta sprawa była już zamknięta.Zasypana ziemią.Jedynie niezasklepiona rana jątrzyła się gdzieś pod sercem, piekąc.Włóczyła się bez celu przez kilka dni, aż droga w dziwne lasy ją zaprowadziła.Mroczno tu było.Pachniało stęchlizną, a w powietrzu czuło się wilgoć.Grunt uginał się pod stopami.Ale to nie były zwyczajne moczary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates