[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniósł się.- Czas odejść.Straże są teraz najmniej czujne.I nie dziw się, panie, że ciebie wybrałem.Dopiął starannie futro.-.Człowiek tak mądry musi być moralny.A człowiek moralny.Nie dokończył.Jakby wyczuwając życzenie Beneto ruszył ku drzwiom.Język mrozu ponownie wśliznął się do izby.- Wybacz - usłyszał, kiedy zamykał drzwi.Ścisnąwszy w dłoniach poły szat przywarł do desek.Zegar zawieszony w mroku, gdzie nie docierał blask ognia, słał ku niemu nie kończące się pytania.Beneto zrobił krok i lekko odsunął okien nice.Plac przed domem był pusty, nawet śnieg przestał padać.Leżał teraz okrywając wszystko całunem ciszy.*Kupiec niezdarnie zawinął paczkę.Spod rozluźnionych więzów wyglądał nowy, podbity baranim włosem kożuch.Lecz ulice przenikał zbyt duży mróz, aby ktokolwiek miał na to zwracać uwagę.Żebrak siedzący pod załomem muru za skrzeczał coś i pokornie wyciągnął rękę.Beneto ledwie powstrzymał się od rzucenia miedziaka.Zaraz miałby na karku całą zgraję tych nieszczęśliwych, brudnych, zdychających z zimna i głodu stworzeń.Zakrakała wrona.Dalej, na tle gór, wisiał otoczony mgłą zamek hegemona.Już od dawna nie budowano w ten sposób; zębate zwieńczenia, smukłe wieże, wysokie łuki okien.Od czasu, gdy przyszedł Scylion, zamek jakby osiadł.Mało kto spoglądał w jego stronę.Uskoczył na pobocze.Woźnica zaśmiał się ochryple.Beneto starł grudki z twarzy.Chamieją, pomyślał, coraz bardziej, chyba zbydlęcenie zaraża jak pomór.Podobni mrówkom ludzie sunęli wzdłuż ścian.Na lewo, aż po mury zamkowego spichlerza, ciągnęły się ruiny.Pożoga sprzed miesiąca pochłonęła wiele domów, w większości drobnych wyrobników.Los jest niesprawiedliwy.Wciągnął powietrze, aż zabolało go w gardle.Swąd spalenizny wciąż zatruwał okolicę.Z pobliskiego wejścia buchnęło parą.Dwóch mężczyzn wypadło na ulicę i tak już zostali, z nogami w zamarzniętym rynsztoku.Smok z zardzewiałej tablicy patrzył na nich obojętnie.Beneto zanurzył się w śmierdzący opar.Długie płaszcze pełne łat, rzadko futro, migały w słabym świetle; ktoś zatkał dziurę w szybie porwaną pierzyną.- Grzane wino - powiedział rzucając monetę.Momentalnie zniknęła ona w dłoni o szponiastych paznokciach, nadpłynął drewniany kufel.Beneto ścisnął pakunek i starając się nie patrzeć w czerwone twarze siadł w rogu.Pociągnął łyk i zemdliło go.Nie wiedział, od napitku, czy tych ludzi.Jutro wyjeżdżam, pomyślał, jeśli nawet to prawda, hegemon i tak mnie nie znajdzie.Obok przeszła kobieta, w jaskrawej sukni, o umalowanych policzkach.Przeszła raz jeszcze, po chwili usiadła.Beneto ciężko westchnął i przeszedł w drugi kąt gospody.- Gdzieś mam Otchłanie Czasu! - ryknął ktoś od strony szynkwasu.- Czarną i czerwoną.Poprzez plecy dojrzał tylko włosy człowieka.Rude jak płomień kosmyki chwiały się mu nad głowami.- Ślinicie się tylko: czas, czas, a czy ktoś widział go z bliska?Podniosły się okrzyki.- Na nic tu ludzka miara !- Byli tacy, co wracali z czerwonej bramy.Zgroza.Tłum kotłował się, depcząc po nogach i wygrażając pięściami okopconemu sufitowi.Beneto uśmiechnął się.Znalazł kiedyś odpowiedź, dziwną, lecz dobrą.Otchłań Czasu może być furtką do innego świata.Nieważne jakiego, pewnie podobnego.Gdzie on jest? Tego nikt nie wie.Czas? Coś z nim się dzieje.- Bełkoczecie! Co znaczy, że mija dwadzieścia lat zanim może wrócić! - z trzymanego przez rudowłosego naczynia chlustało wino.Po prostu, Beneto uśmiechnął się, człowiek przechodzący Otchłań posuwa się w czasie.Czerwona - dwadzieścia lat.Czytał o tym zapiski, kiedy jeszcze mógł korzystać z Biblioteki Ojców.A czarna.może kilkaset, może wieczność, nikt stamtąd nie wraca.Właśnie tam Morat chce go wysłać.Wlał kwaśny napój do ust.To wino chyba nigdy nie dojrzewa.- Powtórz!? - wrzasnął jakiś człowiek.- Po wtórz, co powiedziałeś o hegemonie.Dziw, że tak nagle może zapaść cisza.Prowoka tor stał w kręgu ludzi i palcem wskazywał rudego olbrzyma.Ten z trudem, jakby spętany, prostował ciało.- Powiedziałem - wysyczał - że hegemon to taki sam sukinsyn, jak każdy z nas i zdechnie tak samo.Prowokator już nic nie powiedział, tylko włożył do ust gwizdek.Zdążył świsnąć zanim pięść mężczyzny zmiotła go z nóg.Łamiąc ławki upadł pod ścianę.Że też zawsze znajdzie się jeden, przeszło przez głowę Beneto.Ludzie rzucili się do wyjścia, lecz za późno.Pchnięte kopniakiem drzwi odskoczyły i weszło trzech gwardzistów.Najstarszy miał na szyi srebrny ryngraf z wyrytymi skrzydła mi.Karczmarz w jednym momencie przestał za wodzić, ukrywszy twarz w ścierce szeptał jakieś zaklęcia.Ludzie cofnęli się i rudy został na czele.- Ty! - stwierdził przewodnik.Olbrzym stał w samej koszuli, sploty mięśni grały jak struny.- Tak, ja.- sapnął i jakby nabierając oddechu uniósł z podłogi ławę.Ciężki, dębowy kloc zatoczył łuk i z siłą młota uderzył wgniatając ryngraf.Zdziwienie nie zeszło z twarzy przewodnika nawet wtedy, gdy wbijał się w szkło okna.W chmurze pierza z rozprutej pierzyny, łamiąc ramę zwalił się w zaspę.Dwaj gwardziści spojrzeli po sobie.- No.- wycharczał olbrzym, a potem jęknął.Chwilę się chwiał, wreszcie opadł na wypuszczoną ławę, z rękojeścią sztyletu w plecach.- Brać go -powiedział niski człowiek chowając w rękaw skórzaną pochwę.A więc zawsze znajdzie się dwóch, pomyślał gorzko Beneto.Sylwetki znikały za progiem.Wstał, aby lepiej widzieć twarz zabitego, aby ją zapamiętać i namalować.Namalować.? Na jakim obrazie?Gospoda opustoszała.Zostali jedynie on, karcz marz i nożownik.Chciał ruszyć do wyjścia, lecz tamten zastąpił mu drogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates