[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Cóż… taki to urok małżeństwa – rzekł de Bonzi.– Zresztą zabezpieczyłem się przed…Dalsze słowa skutecznie przytłumił świst wiatru.– Czy książę de Longueville gotów jest przyjąć na siebie ciężar korony? – To był już głos rozmówcy kardynała.– O ile zostanie wezwany przez swych nowych poddanych – zaznaczył kardynał z rezerwą.– Król Ludwik ma żywo w pamięci poprzednie niepowodzenie w Polsce z elekcją księcia de Condé.– Decyzja szlachty była zupełnie nie do przewidzenia, eminencjo.– Wiem to.Tym razem nie możemy…Skrzypienie zatrzaśniętej przez wiatr okiennicy zagłuszyło głos kardynała.Charlotta zaklęła w duchu i odruchowo przykucnęła przy murze dzielącym dwa okna saloniku.– … potrzeba nam pewności, że zmiana na tronie odbędzie się bez kolejnej wojny domowej, której wynik zawsze jest niepewny.– Taką gwarancję da tylko śmierć Michała Korybuta, eminencjo.– Zatem Bóg wybaczy nam, jeśli usuwając jednego człowieka, unikniemy większych ofiar i kosztów.Proponuję wybrać dyskretny sposób.Nazywają to „wdowia łza”…Rozchwierutane okno znów trzasnęło.– Bądź tak dobry i zamknij okiennice – poprosił de Bonzi z irytacją w głosie.Charlotta przywarła do muru.Zasłona odchyliła się i za szybą ukazała się ręka.Spód dłoni mężczyzny przecinała wąska podłużna blizna.Prawdopodobnie pamiątka po garocie.Okiennica zamknęła się cicho i zasłona wróciła na swoje miejsce.Charlotta odczekała chwilkę, po czym wycofała się skulona za narożnik tarasu.Tam wyprostowała się i szybkim krokiem dotarła pod przeszklone drzwi kancelarii.Odetchnęła z ulgą na widok pustego miejsca za biurkiem, wsunęła się do ciepłego wnętrza i przekręciła zasuwkę.Nim zdążyła dopaść krzesła, wrócił sekretarz.Zamarł w progu i zmierzył Charlottę nieufnym spojrzeniem.Posłała mu niewinny uśmiech.W tym samym momencie rozwarły się podwoje prowadzące do samotni kardynała.Eminencja zmierzył ją wzrokiem.– Dobrze, że jesteś – rzekł krótko i zaprosił skinieniem dłoni do siebie.Przeszli od razu do saloniku.Po rozmówcy kardynała nie było już śladu.Uznała, że wymknął się tylnym wyjściem.Jej samej w przeszłości zdarzało się korzystać z tego rozwiązania.Eminencja spoczął w fotelu.Łaskawym gestem wskazał jej krzesło.Wciąż było ciepłe od ciała tamtego człowieka.– Chcę mieć pewność, że użyte środki nie zostaną zmarnotrawione przez naszych przyjaciół – oznajmił kardynał.– Będziesz mnie informować listownie o postępach w naszej sprawie.– Jak eminencja rozkaże – zgodziła się bez wahania.– Obawiam się jednak, że ich osobiste ambicje są znacznie silniejsze niż lojalność wobec Francji.Przez moment zdawało się, że kardynał de Bonzi się uśmiechnie.– Taka jest natura polityki, moja droga.Rzucamy garściami złoto z nadzieją, że ludzie, którzy je przyjmą, będą pożądać go więcej i więcej.Chciwość to cecha, na którą zawsze można liczyć.– Problem w tym, że zawsze znajdzie się ktoś, kto zapłaci więcej – zauważyła Charlotta.– W takiej sytuacji najlepiej od razu podejmować zdecydowane działania.– W głosie eminencji zadźwięczała stal.– Zadbasz, aby nasi przyjaciele pozostali lojalni.Gdyby jednak rozsądek przegrał u nich z chciwością… Cóż… wiesz, co masz robić.Charlotta zmusiła się do niewyraźnego uśmiechu.– Wiem, eminencjo.– Doskonale, nigdy w ciebie nie wątpiłem, moje dziecko.Kardynał dźwignął się z fotela i podał jej dłoń.Charlotta popatrzyła mu w oczy i uklękła.Musnęła wargami pierścień z olbrzymim rubinem.Był kimś więcej niż ojcem, którego niemal nie pamiętała.Uważał się za jej Stwórcę.Charlotta uśmiechnęła się w duchu na to zadufanie.Gdyby eminencja poświęcał więcej czasu na czytanie Biblii, odkryłby, że wszelkie stworzenie nosi w sobie ukrytą skazę nieposłuszeństwa.ROZDZIAŁ IUciekinierGrudzień A.D.1671Bogusław Tyner przedzierał się między drzewami, brodził po kolana w zwałach śniegu, ślizgał się na zmarzniętej ziemi.Cierpiał zimno, głód i strach.Wszystko po to, aby na koniec przekonać się, że nie wystarczy maszerować przed siebie, by uciec przed pechem.Dysząc z wyczerpania, przywarł do pnia sosny.„Fortuna na mnie szcza”, pomyślał i wlepił wzrok w położoną poniżej dolinkę, gdzie rozłożyła się sotnia – może jeden z oddziałów, przed którymi umykał od kilku dni.Kozacy byli zajęci przygotowywaniem posłań i ognisk.Widać było, że szykują się do spędzenia tam nocy.Tyner poprawił futrzaną czapkę osuwającą mu się na oczy i rozejrzał się, szukając wart.Dostrzegł po trzech strażników czuwających przy obu wylotach dolinki.Kilku innych pełniło straż na skraju lasu po drugiej stronie niecki.Wartownicy uzbrojeni byli w rohatyny, szable i samopały.Tyner boleśnie przekonał się na własnej skórze, że Kozacy wiedzieli, jak ich używać.Gdy dwie niedziele wcześniej jego oddział przekroczył granicę z Mołdawią, nic nie zapowiadało katastrofy.Posuwali się w stronę Suczawy, łupiąc i paląc wsie zwolenników hospodara, a za dnia zapadali się w gęste lasy Bukowiny.Tyner w skrytości ducha zaczął wierzyć, że tym razem dopisało mu szczęście.Po powrocie planował za zdobyte łupy wydzierżawić folwark, może nawet założyć wymarzoną stadninę koni.Lecz jak zawsze los zakpił z niego w okrutny sposób.Gdy wracali na polską stronę, podczas przeprawy przez Seret zaskoczył ich tatarsko-kozacki oddział.Rozpętało się gwałtowne i krwawe starcie, a że sułtańskie kundle miały przewagę, resztki chorągwi rozproszyły się, szukając ocalenia w lasach.Jednak próbować wymknąć się Tatarom to jakby chcieć prześcignąć wiatr.Przez kolejne dni jego grupa, kilkunastu wymęczonych, owiniętych zakrwawionymi szmatami desperatów, kluczyła po górach, pohańcy zaś siedzieli im na karku niczym wilki podążające tropem krwi pozostawianym na śniegu przez ranną zwierzynę.Dwa dni temu znów wpadli w zasadzkę.Jemu udało się przeżyć, co do pozostałych nie mógł mieć pewności.Tyner poczuł gorzki smak w ustach.Sięgnął po bukłaczek i wyciągnął zatyczkę.Gorzałki nie zostało już wiele, tyle, co chlupotało na dnie.Pił ostrożnie, dbając, by nie uronić ani kropli.Odbiło się mu i odetchnął, czując, jak miłe ciepło spływa z przełyku do żołądka.Przywiesił bukłaczek do pasa i ponownie popatrzył na sanie Kozaków ustawione w taki sposób, by tworzyły zagrodę dla koni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates