[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ortega, oświetlony tylko przez sypiące się iskry, wyglądał ponuro i jakoś złowrogo; cienie tańczyły mu na twarzy, oczy miał wielkie i ciemne.–Świetnie – powiedziałem.– Daj mi to na piśmie i umowa stoi.Zapaliły się światła awaryjne, zaczął wyć alarm pożarowy, a ludzie niepewnym krokiem zmierzali ku wyjściom.Ortega pokazał w uśmiechu zęby, sfrunął ze sceny i zniknął za kulisami.Wstałem, lekko drżąc.Jakiś spadający odłamek najwyraźniej uderzył Morta w głowę.Małe rozcięcie nabiegło krwią, a on zachwiał się niebezpiecznie, próbując wstać.Pomogłem mu, a ojciec Vincent podtrzymał go z drugiej strony.Wspólnie dotaszczyliśmy małego ektomantę do wyjścia ewakuacyjnego.Sprowadziliśmy Morta po schodach i wydostaliśmy się razem z nim z budynku.Policja była już na miejscu, błyskały białe i niebieskie światła.Ulicą nadjeżdżała właśnie straż pożarna i ze trzy karetki.Umieściliśmy Morta wśród lżej rannych i wycofaliśmy się, gdy sanitariusze przystąpili do opatrywania poszkodowanych.Obaj dyszeliśmy z wysiłku.–Właściwie, panie Dresden – odezwał się ojciec Vincent – muszę panu coś wyznać.–Ach, tak? – powiedziałem.– Proszę nie myśleć, że nie dostrzegam tu ironii, padre.Wąskie wargi Vincenta rozciągnęły się w wysilonym uśmiechu.–Nie przyjechałem do Chicago tylko po to, aby wziąć udział w tym programie.–Nie?–Nie.Naprawdę przyjechałem tu…–Żeby ze mną porozmawiać – wszedłem mu w słowo.Uniósł brwi.–Skąd pan wie?Westchnąłem i wygrzebałem z kieszeni kluczyki od samochodu.–Taki to już dzień.Rozdział 2Ruszyłem w kierunku swojego samochodu, skinąwszy na ojca Vincenta, by szedł ze mną.Szedłem tak szybko, że ledwo mógł dotrzymać mi kroku.–Musi pan wiedzieć – wysapał – że jeśli wyjawię panu szczegóły mojego problemu, będę się domagał całkowitej poufności.Spojrzałem na niego spod zmarszczonych brwi.–W najlepszym wypadku uważa mnie pan za wariata, w najgorszym za szarlatana.Dlaczego więc chciałby pan, żebym się zajął pańską sprawą?Nie chodziło o to, że zamierzałem mu odmówić.Chciałem wziąć jego sprawę.No cóż, dokładniej mówiąc, chciałem wziąć jego pieniądze.Moja sytuacja płatnicza nie przedstawiała się tak źle jak w zeszłym roku, ale znaczyło to tylko tyle, że musiałem bronić się przed wierzycielami kijem bejsbolowym, a nie elektrycznym pastuchem.–Słyszałem, że jest pan najlepszym w mieście detektywem od tego rodzaju spraw – oznajmił ojciec Vincent.Uniosłem brwi.–Chodzi o coś nadnaturalnego?Przewrócił oczami.–Ależ nie, rzecz jasna.Nie jestem naiwny, panie Dresden.Mówiono mi jednak, że zna pan tutejsze kręgi okultystyczne lepiej niż jakikolwiek inny prywatny detektyw w mieście.–Och, o to chodzi – powiedziałem.Zastanowiłem się nad tym przez chwilę i doszedłem do wniosku, że prawdopodobnie ma rację.Kręgi okultystyczne, jakie miał na myśli, to ci, którzy na fali New Age wpatrują się w szklane kule, układają karty tarota, czytają z ręki.Pełno takich w każdym wielkim mieście.Większość z nich jest nieszkodliwa, a wielu ma przynajmniej odrobinę zdolności magicznych.Dodać do tego trochę artystów feng shui, przyprawić hojnie różnego rodzaju wierzeniami, domieszać kilku umiarkowanie utalentowanych praktyków, którzy lubią łączyć religię z magią, jakichś wyznawców voodoo, posypać satanistami i przybrać tłumem młodych ludzi, którzy lubią ubierać się na czarno, a otrzyma się to, co większość społeczeństwa uważa za „kręgi okultystyczne”.Oczywiście można się doszukać między nimi przypadkowego czarodzieja, nekromanty, potwora lub demona.Jednak poważni gracze, ci naprawdę niebezpieczni, patrzą na cały ten tłum z politowaniem.Mój wewnętrzny system wczesnego ostrzegania uruchomił alarm.–Kto pana do mnie przysłał, padre?–Eee… tutejszy ksiądz – odparł Vincent.Otworzył wyjęty z kieszeni mały notes i odczytał:–Ojciec Forthill z kościoła pod wezwaniem Świętej Marii od Aniołów.Zamrugałem.Z ojcem Forthillem nie zgadzamy się w rozmaitych kwestiach dotyczących religii, ale to przyzwoity facet.Trochę sztywny, fakt, jednak lubię go.Poza tym winien mu byłem przysługę.–Trzeba było od tego zacząć.–Przyjmie pan sprawę? – spytał ojciec Vincent.Dochodziliśmy już do wielopoziomowego parkingu.–Najpierw chciałbym poznać szczegóły, ale skoro Forthill uważa, że mogę pomóc, zrobię to – powiedziałem.I szybko dodałem: – Honorarium według mojej standardowej stawki.–Naturalnie – zgodził się ojciec Vincent
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates