[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Instynkt podpowiadał, bym znów sięgnął po broń i wypalił, ale ja musiałem pomyśleć.To jedyne, co dawało mi dystans wobec elfa.Propozycja Mab była uczciwa.Czułem to na pierwotnym, instynktownym poziomie i nie miałem wątpliwości.Mab by mnie uwolniła, gdybym przystał na jej warunki.Oczywiście, jej cena mogła okazać się zbyt wysoka.Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.Z elfami tak już jest, że przez zawarcie kolejnego układu raczej pogrążysz się jeszcze głębiej, niż wydostaniesz na powierzchnię.To tak jak z kartą kredytową albo z pożyczką studencką.Nic dobrego.Czułem na sobie wzrok Mab.Tak kot patrzy na wróbla.Ta myśl pocieszyła mnie.Wróbel może przecież odlecieć.– Dobra – powiedziałem.– Słucham.– Trzy zadania – wymruczała Mab, podnosząc w górę trzy palce, żeby mi to unaocznić.– Od czasu do czasu o coś cię poproszę.Kiedy spełnisz trzy prośby, twoje zobowiązanie wobec mnie wygaśnie.Na chwilę w pokoju zaległa cisza, a ja zamrugałem powiekami, zdziwiony.– I co, i już? Mab przytaknęła.– Jakiekolwiek trzy zadania? Jakiekolwiek trzy prośby? Skinęła głową.– Tak po prostu? Mówisz to tak, jakbym miał ci trzy razy podać solniczkę i załatwione.Oczy Mab były teraz niebieskozielone jak pokrywa lodowa.– Zgadzasz się?Z wolna potarłem usta, namyślając się.Jak na układ, ten był prosty.Układy bywają skomplikowane, z kontraktami i tym podobnymi rzeczami.Mab natomiast proponowała mi pakiet słodki i elegancki jak bombonierka.Co znaczy, że byłbym idiotą, gdybym nie sprawdził, czy nie ma tam żyletek albo cyjanku.– I ja decyduję, którą prośbę spełnię, a której nie?– Nawet do tego stopnia.– A jeśli odmówię spełnienia którejś prośby, nie skarcisz mnie ani nie ukarzesz.Przechyliła głowę i powoli opuściła powieki.– Zgoda.Nie ja, a ty wybierasz, którą prośbę spełnisz.Coś przynajmniej osiągnąłem.– I żadnej dalszej sprzedaży wierzytelności.Ani nasyłania na mnie w zastępstwie pachołków, żeby mnie ukarali czy dręczyli.Jej śmiech zabrzmiał wesoło, dźwięcznie i ślicznie jak dzwoneczki – które ktoś przyłożył mi do zębów.– Tak, jak to zrobiła twoja matka chrzestna? Wywiedziesz mnie w pole, moja strata, magu? Zgoda.Oblizałem wargi, myśląc intensywnie.Czy zostawiłem jej jakąś furtkę? Czy mimo wszystko znajdzie sposób, żeby się do mnie dobrać?– I cóż, magu? – spytała Mab.– Zawarliśmy umowę?Przez sekundę żałowałem, że nie jestem mniej zmęczony.Albo że ból nie jest słabszy.Wydarzenia tego dnia i zbliżające się nieuchronnie wieczorne zgromadzenie Rady sprawiały, że mój umysł nie był w stanie wykazać się zdolnościami negocjacyjnymi na najwyższym światowym poziomie.Ale jedno wiedziałem na pewno.Jeśli nie wywikłam się z zobowiązania wobec Mab, będzie po mnie, albo i gorzej.Pewne jak w banku.Lepiej działać, popełniając błąd, niż nic nie robić i ponieść klęskę.– Dobrze – powiedziałem.– Zawarliśmy umowę.Kiedy to powiedziałem, poczułem gęsią skórę na karku i chłód przebiegający po plecach.Zranioną rękę przeszył ból.Mab przymknęła oczy z kocim uśmiechem na ciemnych wargach i pochyliła głowę.– Dobrze.Tak.Jaką miał minę Wile Kojot, pędząc po skraju urwiska, kiedy zorientował się, co robi? Nie patrzył w dół, ale macał stopą i w tym momencie, tuż przed upadkiem, na jego twarzy odmalował się pierwotny strach.Musiałem tak właśnie wyglądać, a na pewno tak właśnie się czułem.Już nic nie można było zrobić.Może gdybym nie zatrzymał się, żeby zmacać grunt pod stopami, zdołałbym posuwać się dalej.Odwróciłem wzrok od Mab i na tyle, na ile mogłem, zająłem się opatrywaniem ręki.Pulsowała wciąż, ale dezynfekcja rany bolałaby o wiele bardziej.Raczej nie wymagała szycia, choć to słaba pociecha.Na biurko spadła szara koperta.Spojrzałem na Mab, która wciągała rękawiczki.– Co to jest? – spytałem.– Moja prośba – odparła.– Wewnątrz znajdziesz szczegóły dotyczące śmierci człowieka.Chcę, żebyś oczyścił mnie z podejrzeń, odkrywając tożsamość mordercy i zwracając to, co zostało skradzione.Otworzyłem kopertę.Wewnątrz znajdowało się błyszczące, czarno-białe zdjęcie formatu dwadzieścia na dwadzieścia pięć centymetrów, przedstawiające ciało starszego mężczyzny.Leżał on u stóp schodów, z szyją zgiętą pod ostrym, nienaturalnym kątem.Miał kręcone siwe włosy i tweedową marynarkę.Do zdjęcia dołączony był artykuł wycięty z „Tribune”, zatytułowany Miejscowy artysta poniósł nocą śmierć w wypadku.– Ronald Reuel – powiedziałem, rzucając okiem na artykuł.– Słyszałem o nim.Chyba miał pracownię w Bucktown.Mab przytaknęła.– Uznany za wizjonera sztuki amerykańskiej.Choć wydaje mi się, że nadużywają tego określenia.– Twórca fantastycznych światów, piszą.Przypuszczam, że teraz, kiedy nie żyje, będą pisać same pochlebne rzeczy.– Doczytałem artykuł do końca.– Policja nazywa to wypadkiem.– To nie był wypadek – stwierdziła Mab.Zerknąłem na nią.– Skąd wiesz? Uśmiechnęła się tylko.– I dlaczego cię to obchodzi? – pytałem dalej.– Nie wygląda, żeby gliny cię ścigały.– Istnieją siły sprawiedliwości inne niż prawo śmiertelników.Wystarczy, że będziesz wiedział, iż życzę sobie, by sprawiedliwości stało się zadość – oświadczyła.– Po prostu.– Ho, ho – powiedziałem, marszcząc brwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates