[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bóg morza pokręcił głową.- Jak mam utrzymać armię? Pożrą zapasy Rotswarda jak plaga wołków zbożowych, opróżnią moje kufry ze złotem.A kiedy zabraknie nam jedzenia i pieniędzy, przyjdą po perły dusz, zapamiętajcie moje słowa.- Parsknął gorzkim śmiechem.- Ale muszę zatrudnić tych bezużytecznych ludzi, żeby nie wykorzystano ich przeciwko mnie.Legiony kombatantów, którzy nie są w stanie zagrozić moim prawdziwym wrogom.- Nie mogą walczyć z arkonitami Menoi, ale są zdatni do walki.- Z kim?! - wykrzyknął bóg.Pies zawarczał i trącił nosem nogę swojej pani.Kobieta znowu wzięła go na ręce.- Ponieważ jesteśmy pokonani, źle wyposażeni i uciekamy, żeby ratować życie, proponuję, żebyśmy podjęli walkę z nowym wrogiem.Cospinol tylko na nią popatrzył.Z głębi kabiny dobiegł gromki śmiech.Chłopiec nie widział trzeciego rozmówcy, ale usłyszał głęboki głos:- Chyba rozumiem, do czego zmierzasz.Och, Mino, proponujesz nam cel, który wstrząśnie historią!Dyskusja trwała dalej, ale chłopiec stracił zainteresowanie.Przez chwilę obserwował żuka pełznącego po ciemnej drewnianej podłodze korytarza.Otoczył go stalowymi palcami, chwytając w pułapkę.Żuk zaczął badać więzienie, poruszając czułkami i pajęczymi odnóżami.W końcu chłopiec wziął go w garść, wsadził do ust i zjadł.Potem zaczął wydrapywać labirynt na ścianie korytarza.Kiedy tym zajęciem również się znudził, popełzł dalej w jeszcze głębszy mrok.Gdy przeciskał się przez poszarpany otwór, jego spodnie z płótna żaglowego zahaczyły o nierówne brzegi.Monk czekał na niego w ciasnej niszy między wewnętrzną grodzią a kadłubem Rotswarda podziurawionym przez armatnie kule.Monk twierdził, że jest astronomem, ale nosił stary mundur muszkietera i wyglądał jak pomocnik grabarza.Siedział w kucki, tak że brudne kolana przeświecające przez dziury w spodniach przypominały częściowo wykopane z ziemi czaszki.Jego gałki oczne były wilgotne jak kule żabiego skrzeku, czarne źrenice drżały, kiedy starał się przebić wzrokiem otaczające go cienie.Ściskał w rękach drewnianą miskę i łyżkę.- Kto tam? - rzucił drżącym głosem.- Chłopiec? Nie skradaj się tak w ciemności.Gdzie moja zupa?- Jeszcze ją gotują - odparł chłopak, wzruszając ramionami.- Dwadzieścia dni?- Pięćdziesiąt, a ona nadal miota się w kotle.Monk zmarszczył brwi i odstawił miskę.- Mogłeś zabić dla mnie mewę - mruknął.- Tutaj nie ma mew - powiedział chłopiec.- Za dużo dymu w powietrzu.Ale są kruki.Na polu bitwy i w mieście.Słychać je z dolnych szubienic.- Nie pójdę na szubienice, żeby słuchać jakiegoś krakania.Astronom nie żył od stu pięćdziesięciu lat, a przynajmniej tak twierdził.Nie chciał wracać na szubienice Rotswarda po wieczności spędzonej obok zawodzącego najemnika z Cog.Przenigdy.Na pewno znowu by go powiesili, gdyby stąd wyszedł, tak czy nie? Nie, najlepiej przyczaić się tutaj i siedzieć cicho.Musimy trzymać się razem, chłopcze.Dzielić się owadami i ptasimi jajami, które znajdziemy.Ale Monk nigdy nie znajdował żadnych żuków ani ptasich jaj.Nigdy nie opuszczał swojej kryjówki.Jeśli wstawał, to tylko po to, żeby poczłapać chwiejnym krokiem do dużej wyrwy w kadłubie, gdzie trzymał swój muszkiet i zniszczoną starą lunetkę.Teraz poszedł za wzrokiem chłopca.- Nie było gwiazd zeszłej nocy - powiedział ze smutkiem.- Może już nigdy nie będzie gwiazd - odparł chłopiec.- Może wszystkie spadły, tak jak Cospinol, i Pandemeria jest teraz pełna bogów, a niebo czarne i puste?- Nie sądzę, żebyśmy byli w Pandemerii - stwierdził Monk.- Ostatnio widziałem świat, kiedy odcięli mnie z szubienicy, żebym walczył w Skirl.- Wzrok mu się zamglił na to wspomnienie.- Potrzebowali nas, weteranów, żebyśmy walczyli z pierwszym gigantem króla Labiryntu.Gwarantowali wolność tym, którzy staną przeciwko niemu z bronią.- Mówił teraz ożywionym, drwiącym tonem.- Żadnych więcej pętli, taka była obietnica.- Splunął na podłogę.- Wielka mi łaska! Nie można zabić istoty, której nie da się zabić.Na dodatek w tej cholernej mgle nie mogliśmy nawet w nią dobrze wycelować.Monk służył w Pandemerii w oddziale muszkieterów Shelagha Benedicta Coopera.Twierdził, że czytał z gwiazd samemu Shelaghowi i zastrzelił siedmiu mesmerystów.- Nie widziałem gwiazd - ciągnął weteran.- Żaden z nas nie mógł opuścić mgły, jeśli nie chciał rozpłynąć się w Piekle.Zaczęliśmy znikać, gdy tylko opuścili nas z pokładu Rotswarda, a kiedy nasze stopy dotknęły ziemi, na polu bitwy staliśmy się zwykłymi duchami, zjawami wlokącymi muszkiety, które ledwo mogliśmy unieść.Przeciwko arkonicie ze Skirl byliśmy równie skuteczni jak pierd.- Bo Cospinol zjadł wasze wieczne dusze?Monk pokiwał głową.- Tak zrobił.Zabrał mi nawet gwiazdy.- A ja nie chcę stąd odchodzić - oświadczył chłopiec.- Podoba mi się tutaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates