[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były to czyste myśli w czasach szczęśliwego zakochania, kiedy poranki śmiały się do nas, a popołudnia upływały beztrosko.Był to czas, kiedy żyliśmy kolejnym dniem, a patrząc na siebie widzieliśmy same zalety - wady nie miały wtedy najmniejszego znaczenia.W tych szczęśliwych czasach największą zgryzotą był - jak to ktoś później określił - brak programu na najbliższy wieczór.Potem nastąpiły czasy wzajemnego odkrywania - upodobań, różnic, wspólnych zainteresowań.Sporo było z tym roboty, bo przecież prawie się nie znaliśmy.Ale żyliśmy jak na księżycu, od oczarowania pierwszym pocałunkiem do tragedii pierwszej kłótni, między tęsknotą, kiedy byliśmy rozdzieleni, a słodyczą pogodzenia się i nowego spotkania.Nic nie było zbyt ważne i wszystko było ostateczne, bo obydwoje chodziliśmy w stanie upojenia, jakie jest udziałem tylko tego, kto jest zakochany z wzajemnością.Wszystko było częścią naszego życia ramię w ramię, naszego wspólnego wzrastania, budowania projektu na cztery ręce.Joachim dzielił miłość do morza, która była dla mnie tak ważna, i razem chodziliśmy na długie spacery po plaży, spotykając się oko w oko z ogromem oceanu rozciągającego się aż po nieskończoność.Kiedy tak patrzyliśmy na morze, czuliśmy, że nasze dusze zbliżają się do siebie, snuliśmy pierwsze plany, podejmowaliśmy pierwsze decyzje.Morze stało się ważną częścią naszego życia, naszej równowagi, i zarazem milczącym świadkiem dróg naszej miłości.Potem nadeszły lata utrwalania tego wszystkiego.Nie zawsze były to dwie biegnące obok siebie linie, zmierzające do tego samego celu.Zdarzały się momenty rozdzielenia, kiedy szliśmy zupełnie różnymi drogami.Była jednak jakaś nadrzędna siła, która, jak nam się wydawało, nieustannie nas do siebie zbliżała.Nasze drogi spotykały się raz jeszcze.I jeszcze raz.Później, w ciepłym gniazdku naszego ustabilizowanego życia, ten wiersz był czymś w rodzaju amuletu, wydawał się stworzony specjalnie dla nas:Ileż krzyżujących się szlaków, Kawałków drogi, które przeszliśmy razem, Losów tasowanych przez Boga! Nasza miłość była silniejsza I Bóg, walcząc ze śmiercią, W końcu połączył nas ze sobą.Kiedy pokończyliśmy studia - ja zarządzanie, on prawo - postanowiliśmy się pobrać.Wiele osób nie wierzyło w nasze małżeństwo po takiej długiej historii kłótni i godzenia się, przy naszych całkiem niedobranych charakterach.Inni natomiast, nie wiem, czy z rozmysłem, czy nieświadomie, popierali nasz związek z niezachwianą wiarą, że Bóg będzie z nami i pomoże nam.I może także dlatego że, jak mówi poeta, „marzenie rządzi życiem”.W pewne pogodne majowe popołudnie odpowiedzieliśmy oboje „tak” na pytanie zadane przez księdza Nuno, człowieka, który przeżył wystarczająco dużo, aby przekazać swojemu siostrzeńcowi Joachimowi - kiedy był jeszcze dzieckiem - przyjazną wizję Jezusa, a Joachimowi nastolatkowi - swoją wizję wiary; wreszcie Joachimowi dorosłemu wytłumaczył, co sądzi o zbawieniu duszy.W ten sposób Joachim, dorastając, przyzwyczaił się do zadawania pytań i do tego, żeby nie przyjmować standardowych odpowiedzi, żeby buntować się przeciwko Kościołowi w tym wszystkim, co nie znajduje się w sferze niepodważalnych zasad, ale i do tego, żeby podejmować praktyki, nie wdając się w filozoficzne rozważania.W ten sposób przebył religijną drogę z pewnością i bezpieczeństwem, w świetle wiary tak jasnej, jak to tylko możliwe.W szczęśliwej chwili naszego ślubu pobłogosławionego przez Boga i zagwarantowanego przez Matkę Bożą - jak to chcieliśmy specjalnie podkreślać - nikt nie zastanawiał się, jak ja się będę czuła, przystępując do komunii po raz pierwszy po tylu latach.Może wiele osób myślało, że to zwykła sytuacja, powtarzająca się - niestety zbyt często - w życiu tylu ludzi w obecnych czasach.Kalendarzyki proboszczów są przecież pełne nazwisk narzeczonych, którzy chcą wziąć ślub, chociaż wcale nie zapełniają kościołów podczas mszy niedzielnych.Wuj Joachima, ksiądz Nuno, mówił, że jesteśmy owocem społeczeństwa, które proponuje sukces zamiast szczęścia, konsumpcję zamiast kontemplacji, racjonalizm zamiast duchowości, więc nic dziwnego, że cała ta armia nowożeńców nie znajduje później w swoim życiu miejsca na modlitwę i medytację.No i w końcu, po tych paru latach małżeństwa, rozglądam się dookoła siebie otoczona komfortem mojego życia i mojego domu, i po prostu czuję się dobrze, bez wielkich powodów do narzekania czy rozgoryczenia.Zdjęcia przyjaciół, najbliższej rodziny, fotki z wakacji z Joachimem - wszystko to pokazuje szczęśliwe i pozbawione większych zmartwień życie.Myślę też o praktyce religijnej, która w dalszym ciągu pozostaje na marginesie mojego życia, i zarazem także życia Joachima [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates