[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeżeli życzysz sobie, bym pospołu z astrologami spróbował je wytłumaczyć…— Nie, kapłanie.Sam się podejmę wyjaśnienia — chociaż uważam, że znaczenie objawienia powinno być dla każdego oczywiste.— Król najwyraźniej nie liczył się zbytnio z młodszym mężczyzną.Zmarszczywszy brwi, uniósł zamyślone spojrzenie ponad pielęgnującymi jego kędzierzawą brodę niewolnicami i mówił dalej: — Wiedz przede wszystkim, że przez swoją niedbałość jestem po części odpowiedzialny za obecny los.Władza sprawiła, iż zacząłem przywiązywać nadmierną wagę do wygód i luksusów.Chyba nie dość starannie baczyłem na trapiące mój kraj nieszczęścia i nie zwracałem uwagi na utratę pozycji przez Sark wobec sąsiednich miast–państw.Arcykapłan zaczerpnął głęboko tchu i powiedział niemal zbyt skwapliwie:— Panie, na pewno można było podjąć kroki, aby…— Opadły mi łuski sprzed oczu — przerwał Anaksymander, nie zwracając uwagi na uniesienie kapłana.Jak gdyby dla zaznaczenia swego zdecydowania, odtrącił obuwające go w sandały niewolnice i kontynuował: — Bóg naszego miasta wyraźnie oczekuje ofiary.Nie zwykłego oddanie życia przez parę tuzinów niemowląt czy dziewic na szczycie ziguratu w noc letniego przesilenia, nie chrztu studni i kanałów krwią skazańców i schwytanych koczowników, lecz prawdziwej ofiary, o jakiej opowiadają pradawne legendy.Zsyłając nam tę wizję, Wotanta zażądał ofiarowania całego, bogatego królestwa.Boski wybór padł na Qjarę! — Król dźwignął się z krzesła, górując nad kulącymi się pokornie niewolnicami.— Jestem pewny, że dzięki takiej ofierze zostaniemy obdarzeni niezmiernymi łaskami.Na wzgórza spadną deszcze, wypełnią się studnie i zbiorniki, rzeki wystąpią z brzegów, użyźniając pola.Szlak karawan znów biec będzie przez Sark, nie zaś Qjarę.Wzbogacimy się na kupiectwie i podatkach.Wypełnimy wolę Wotanty, a jego boska łaska wspierać będzie naszą potęgę w wojnie i handlu!— Królu… — Khumanos nie śmiał przerwać wizjonerskiej, ekstatycznej przemowy Anaksymandra, ale widać było, że słucha jej z niepokojem.— Jeżeli myślisz o wojnie, pamiętaj, że Qjara jest solidnie ufortyfikowana.Wiem, że bronią jej doborowe oddziały kapłanów — wojowników, którzy poprzysięgli wierność swojej bogini.Oblężenie na pewno okazałoby się drugie i kosztowne…— Oblężenie? Nie chodziło mi o oblężenie.Khumanosie, ty lepiej niż ktokolwiek inny powinieneś wiedzieć, co mam na myśli.— Król zwrócił się ku kapłanowi, przybierając butną, władczą pozę.— W stanie kapłańskim przekazuje się tajemnice z pokolenia na pokolenie tak samo, jak w królewskich rodach.— Anaksymander odwrócił się plecami do młodszego mężczyzny i podszedł do drzwi na taras.Między zasłonami widać było teraz tylko jałowe pustkowie, ciągnące się aż po pasmo nierównych wzgórz.— W Sarku wciąż krążą pradawne przekazy o cesarstwach na wschodniej pustyni, zniszczonych dłonią boga — naszego boga, Wotanty, który w owych czasach objawiał się w o wiele bardziej przerażającej postaci niż obecnie.Powiada się, że owe miasta z mroku pradziejów — Pesk, Elgashi i Yb Bdomitów — zostały zmiecione z powierzchni ziemi świętym gromem za swe grzechy i bluźnierstwa.Znajomość historii pozwala mi jednak sądzić, że stało się tak przede wszystkim za sprawą przewin wobec dumnego Sarku i przodków mego królewskiego rodu.— Anaksymander odwrócił się.Padający z tarasu blask sprawiał, że Khumanos widział przed sobą tylko dumną sylwetkę monarchy.— Za każdym razem kapłani Wotanty rzucali klątwy na grzeszne w obliczu boga miasta, a po ich zagładzie celebrowali triumfalne uroczystości i orgie.Po każdym niebiańskim gromie następowało ożywienie naszej świętej wiary i nowa epoka zamożności i rozkwitu Sarku.— Król zamilkł na chwilę.— Sądzę, Khumanosie, że nadszedł najwyższy czas na kolejny taki cud — dokończył.— Zapewne — odparł ściszonym, nieco ochrypłym głosem arcykapłan.— Mniemam, że zdajesz sobie sprawę, panie, iż podobny cud nie oznacza jedynie boskiej łaski i przychylności, ani też nie jest sam w sobie wystarczającym sposobem poprawy losu zwykłych śmiertelników.Gdyby Wotanta w swej prawdziwej, okrutnej postaci zstąpił na ziemię, byłoby to wydarzenie epokowej doniosłości.— Niewątpliwie, kapłanie — odrzekł chłodno Anaksymander.— Cieszę się, że obydwaj zdajemy sobie sprawę z wagi takiego zjawiska.Chciałbym ci przypomnieć, że w ciągu ostatnich siedmiu lat szczyt wielkiego ziguratu pokryła serdeczna krew trzech poprzednich arcykapłanów — o wiele starszych i bardziej doświadczonych od ciebie.Ich ofiara okazała się nadaremna, ponieważ susza nie ustąpiła.Dlatego też uważam, że nadszedł czas na to, co raczyłeś opisać: wizytę srogiego Boga Żywego we własnej osobie.— Król wyszedł z rozświetlonego otworu drzwi, dzięki czemu Khumanos wyraźniej dojrzał zdecydowanie na jego twarzy.— Rozumiem, że musisz podjąć odpowiednie przygotowania.Wiem, że będą one oznaczały znaczny wydatek pieniędzy i pracy, lecz powinieneś je jak najbardziej ograniczyć.Zapewne zdajesz sobie sprawę, że rozmyślałem o tym od dawna, lecz wszelkie wątpliwości nikną w obliczu dzisiejszego znaku z niebios.— Władca podszedł do swego sługi i stanowczym gestem położył mu dłoń na ramieniu.— Kapłanie, nakazuję ci otworzyć drogę Wotancie.— Tak się stanie.Skłoniwszy się niepewnie, Khumanos odwrócił się do wyjścia.Kroczył z wysiłkiem, walcząc z obezwładniającym, nie dającym się zagłuszyć strachem.1.NieczystyNieruchome, zastałe rzeczne bagna rozpościerały się w blasku popołudniowego słońca.Niezbyt daleko nad trzcinami widniały mury Qjary.Panowała cisza; ani szczęk rynsztunku, ani odgłosy alarmu nie zakłócały spokoju przyrody.W stojącym nieruchomo nad nadbrzeżnymi zaroślami powietrzu rozlegało się brzęczenie pszczół, os i ważek — słaby, kojący dźwięk upalnego dnia.Nad zakolem rzeki stał mężczyzna.Jego szerokie, zbrązowiałe plecy odbijały się w zielono–niebieskim nurcie.W milczącym skupieniu oddawał się łowieniu ryb.Nagle szybkim jak błyskawica ruchem, rozchlapując srebrzystą wodę, rzucił się naprzód i dźgnął prymitywnym trójzębnym ościeniem w wodę.Po krótkiej, lecz zaciętej walce wydobył przyszpiloną do porośniętego wodną roślinnością dna zdobycz.Zacisnął obydwie dłonie na długiej, śliskiej rybie zielonkawo–brunatnej barwy i szybko poniósł ją w stronę zbielałego od słońca konara, wystającego nad skraj rzeki jak węźlaste ramię.Z prowizorycznego haka zwisał na poły zanurzony w wodzie sak z surowego płótna, pełen niewidocznych, wijących się stworzeń.Mężczyzna wrzucił weń świeżą zdobycz i zaciągnął energicznie rzemienne wiązanie.Rybak wyprostował się i otrząsnął wodę ze zmierzwionych, czarnych włosów.Wyjął zza konara spiętą z grubym pasem, postrzępioną przepaskę na biodra, i jednym ruchem założył ją na szczupłe, pokryte postronkami mięśni lędźwie.Przy pasie zwisał szeroki nóż o długim ostrzu.Mężczyzna wsunął zęby ościenia pod węzeł saka, przełożył go sobie przez ramię i ruszył z powrotem płytkim brzegiem rozlewiska.Obozował nieco dalej w dole rzeki, na piaszczystej plaży, ocienionej rozsiewającymi podgniłą woń krzewami.Niedaleko po płytkim, stromym kamienisku toczyła się z głośnym pluskiem woda.Mężczyzna przez kilka minut krzątał się pośród swego skromnego dobytku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates