[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.ROMAN BRATNYcdnKsiążka i WiedzaWarszawa 1989Część pierwszaRozdział pierwszy„Pomożecie? – Pomożemy!” – przecież taki tytuł, cytat z przemówienia pierwszego, wyświechtany przez dziesiątki dziennikarskich przytoczeń, wyglądałby na kpinę.Redaktor Wieluń cisnął długopis na szklany blat długiego konferencyjnego stołu, podniósł się i podszedł do okna.Mocował się przez chwilę z klamką.Ostre, zimowe powietrze owionęło mu twarz.Zaczerpnął tchu.Jak dobrze, że istnieje coś takiego jak powietrze.Spojrzał na swój redaktorski pokój, na stół zastawiony filiżankami po kawie, na spodeczki z czarnymi zaciekami, na góry niedopałków pozostawione w popielniczkach, poodsuwane krzesła… Dyskusja o roli i pozycji dziennikarza w okresie odnowy.Zawsze żyjemy w okresie lub przed okresem odnowy.Ile to już razy? Ktoś zaproponował nawet tytuł: „Trzecia nadzieja”.–Pierwsza to czterdziesty piąty? – zapytał ostrożnie, zaproszony na dyskusję, nowy warszawski sekretarz, Teofil Haładaj.–Druga pięćdziesiąty szósty – taktownie wtrącił młody Artek Pasiecki, jakby nie chcąc wymienić tak bolesnej mu daty sześćdziesiąt osiem.Że sekretarz przybył na dyskusję, to dobrze, ale nie jest całkiem pewne, czy dobrze, że został w ogóle zaproszony, za wiele padło tu słów drastycznych.Cały początek zdominował ten uzdolniony szczeniak Pasiecki.Był na fali.I to wysokiej, skoro sam Wańkowicz (kolejny sukces: do redakcji przybył Stary Mistrz) przed rozpoczęciem stenografowanej rozmowy złożył mu gratulacje za drukowany w ostatnim numerze „Tygodnika” reportaż „Któryś tam”.Rzecz dotyczyła sekretarza jednego z północno-wschodnich województw.Satrapa do tej pory utrzymał się jakimś cudem na wichrach personalnych przemian.Pasiecki zwał go w reportażu Gubernatorem…Muszę odpocząć – zdecydował redaktor Wieluń, ale to oznaczało tylko tyle, że znów znalazł się przy otwartym oknie.– Żebym się tylko nie zaziębił – zmartwił się o siebie, choć wiedział, że nie o to chodzi.Potrzeba powietrza nie wróżyła nic dobrego: serce.Patrzył z wysokości drugiego piętra na snujących się ulicą przechodniów.Czy nie lepiej znaleźć się tam, na dole, wśród ludzi zajętych swoimi zwykłymi sprawami? Czemu za moje uznałem to wszystko tutaj? – pomyślał bezradnie, oglądając się znów na pokój, jakby kłęby papierosowego dymu symbolizować miały pożary krwawych grudniowych dni.Usłyszał ciche pukanie i nim się odezwał, w progu stanął Artek Pasiecki.–Jeszcze panu mało? – mruknął niechętnie na widok swego pupila.–Redaktorze, jeszcze raz apeluję: wróćmy do tytułu mego pierwszego grudniowego reportażu: „Drugie śniadanie poległych”.Pasuje, jak ulał.Przecież reportaż nie poszedł, a dziś w dyskusji mówiłem znowu o wrażeniu, jakie na mnie zrobiła chwila, gdy byłem w Gdańsku świadkiem zwracania rodzinom zawiniątek znalezionych przy poległych.Ten suchy chleb na drugie śniadanie… Wtedy nie przeszło, ale skoro w naszej dzisiejszej dyskusji brał udział nowy warszawski sekretarz, cenzura będzie musiała uważać…–Nie muszę panu przypominać całej historii.Klęska zaczęła się właśnie od tytułu – naczelny przywołał młodzika do porządku.O Boże, skończyć z tym wszystkim – westchnął w myślach i ostentacyjnie otworzył szerzej okno.– Niepoprawny smarkacz.Ile z tym zatrzymanym reportażem było kramu! Na początku okazało się, że nie-.stosowny jest tytuł.Dyskutowano nad słowem „polegli”.Zaproponowałem „zamordowani”, co uznano za prowokację… Już byliśmy blisko zweryfikowania „zabitych” („zabici to jest kompromis” – wyraził się cenzor), aż przyszła z centrali decyzja, że cały tekst zdejmujemy…Artur wyjął z kieszeni papierosy.–O nie! – krzyknął panicznie Wieluń.–Nie, to nie – mruknął nonszalancko Artur, biorąc okrzyk szefa za decyzję definitywnie odrzucającą jego tytuł, i wsadził papierosa w zęby.–Powiedziałem, niech pan tu nie pali! – krzyknął histerycznie Wieluń.– Co się ze mną dzieje? – dodał w myślach.– Panie Arturze – mruknął pojednawczo – jestem piekielnie zmęczony.Przecież był pan świadkiem, jak stary Melchior wycofał tę część swojej wypowiedzi, w której mówił o nie wyjaśnionych jego zdaniem okolicznościach zajść w Gdańsku i Szczecinie, o dziwnej symetrii spontanicznych ponoć reakcji tłumów w obu miastach, o tych pożarach… Niech się pan uczy od Mistrza.–Dobrze, dobrze, historia się dziś nie kończy.„Drugie śniadanie poległych” może poczekać.Do widzenia!Wieluń został sam.Dotknął ręką czoła.O Boże, co ten szczeniak powiedział? Historia się dziś nie kończy?Redaktor Wieluń był zbyt zmordowany wielogodzinną dyskusją, by szukać czyjegokolwiek towarzystwa, ale przymusowa samotność, na jaką skazała go niedawna śmierć żony, była jeszcze gorsza.Pozostawała, jak zawsze, praca.Już od paru dni leżał na biurku list od nowego sekretarza.Towarzysz Edward zwrócił się do kilkuset naukowców, publicystów z prośbą o radę.Jak uzdrowić schorowaną socjalistyczną ojczyznę.Powstały już komisje ekspertów.Mikrosejmy specjalistów.Taki list to oczywiste wyróżnienie – i redaktor potrafił to docenić.Ale wciąż jeszcze nie mógł zabrać się do odpowiedzi, a w dzisiejszej dyskusji ten okropny staruch wypruł z niego resztki energii.Jak to powiedział w pewnej chwili? „Wasza generacja jest nie do uratowania.Wszystko, co jest wyższe nad depresyjny próg stalinizmu, jest dla was szansą, nadzieją…” „Trzecia nadzieja”.Nieźle byśmy się wygłupili z tym tytułem.Przecież to jawny sceptycyzm.Bo ileż razy można?Ani się spostrzegł, jak zaczął pisać.„Ten list jest świadectwem powagi sytuacji i powagi człowieka, który podjął się za nią odpowiedzialności.Ale skoro ten Człowiek (Duża litera? Tak, duża.) uznał, że trzeba się zwrócić do ludzi spoza instytucji przedstawicielskich, to dowód, że system ich doboru jest fałszywy, że zostawia na marginesie ogromną część intelektualistów, których kraj potrzebuje…”Przerwał pisanie.Czy to ma sens? Czy on to w ogóle przeczyta? Właściwie po cholerę to wszystko?! – poczuł złość do samego siebie.– Mam pięćdziesiąt lat, a czuję się starcem, zwłaszcza gdy patrzę na takiego omszałego przez lata Wańkowicza.Kiedy nagliłem, żeby zacząć dyskusję, przerwał mi: „Jeszcze trochę, przecież ja chcę też prywatnie pogadać z młodzieżą”.Dla niego nawet Haładaj to młodzież… A może On ma rację? Jest się młodym, dopóki się wierzy.Że jest nadzieja.Choćby ta trzecia…Poczuł, że nie wróci już do przerwanego pisania.Musi odpocząć.Wyciągnął się na tapczanie.Do dziennika telewizyjnego było jeszcze pół godziny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates