[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryszard ĆwirlejReczna robotaPrologKatowice, piątek, 20 września 1985 roku, godzina 7.15Deszcz padał od świtu.Czerwony autobus linii 297 zwolnił trochę, przepuszczając nadjeżdżającego z przeciwka zielonego malucha, a potem przeciął oś jezdni i wjechał w niewielką uliczkę prowadzącą na nowe osiedle Ochojec.Przednie koła autosana wjechały w wielką kałużę, pryskając brudną błotnistą wodą na chodnik.–Jak jedziesz, ciulu! – warknął Alojz Piontek, grożąc kierowcy autobusu pięścią.Woda zalała mu buty i nogawki spodni.Szybko pościerał błoto, ale niewiele to dało, bo spodnie i tak zrobiły się mokre.Machnąwszy w końcu ręką, postanowił, że wejdzie do sklepu po drugiej stronie ulicy Waltera Jankego i siądzie sobie na parapecie, pod którym zainstalowane były grzejniki.Może jakoś się osuszą, pomyślał i szybko przeszedł przez jezdnię.Sklep, zwany przez miejscowych trochę na wyrost „halą”, miał kształt wydłużonego pawilonu i był jednym z najważniejszych punktów na mapie osiedla.Powszechnie uważano, że jest najlepiej zaopatrzony w artykuły spożywcze.To jednak dla Alojza nie było takie istotne.Kwestie dotyczące zakupów mięsa, wędlin czy warzyw nie interesowały go zupełnie.Pozostawiał je całkowicie swojej żonie.Interesował się halą, bo tam można było dostać piwo tyskie gronie, a niekiedy nawet trafiało się książęce.A on bardzo lubił piwo, szczególnie rano po przepiciu.Dziś wiedział, że musi się napić, bo po wczorajszym chlaniu suszyło go jak diabli.Podszedł do drzwi hali.Otworzyły się przed nim pchnięte od środka i na ulicę wyszedł odziany w marną jesionkę Gerard Matusiak.Niskisześćdziesięciolatek, mierzący jakieś metr pięćdziesiąt, uśmiechnął się szeroko na widok Alojza:–Alojz, pierunie, co słychać?Przywitali się, podając sobie ręce.–Aleś sie umarasił.– Gerard spojrzał na brudne i przemoczone spodnie kolegi.–To tyn ciul z autobusa! – odpowiedział Alojz, wskazując głową ulicę.– Musza sie napić, bo żech sie wkurwił.–Niy dziwia sie – poparł go uśmiechnięty kolega.– Jeżdżóm te ciule i na nic niy patrzóm.Ale dej se ino pozór tukij – mówiąc to, szybko odpiął jesionkę.Za paskiem miał zatkniętą butelkę wina owocowego.Alkohol sprzedawano od trzynastej, ale Gerard miał w hali chody.Jego znajoma sprzedawała na spożywczym i w razie pilnej potrzeby mógł liczyć na towar spod lady.Chciał najpierw kupić piwo, które można było sprzedawać od rana.Po przeliczeniu pieniędzy okazało się, że wystarczy mu na jabola, więc nie było się co zastanawiać.–Czamu niy, może być i jabolek, ale jo ta ino jeszcze wleza i kupiajake piwo, bo ta jedna flaszka to trocha mało – powiedział Alojz i zniknąłza sklepowymi drzwiami, pozostawiając Gerarda samego.Po pięciu minutach był już z powrotem.W ręce trzymał siatkę wypełnioną kilkoma butelkami tyskiego tańcowanego.Tę torbę nosił zawsze w kieszeni kurtki na wszelki wypadek, gdyby musiał coś nagle kupić.Teraz przydała się do noszenia piwa.–Wroź ino ta flaszka do tego nylonbojtla, bo ci jeszcze z galotówwyleci, a to by było szkoda.Mężczyzna włożył ostrożnie butelkę do siatki, a potem obaj ruszyli chodnikiem.Nie musieli nawet umawiać się, gdzie mają pójść się napić.Jakieś pięćset metrów dalej w stronę centrum Katowic było miejsce, które już dawno upatrzyli sobie miejscowi pijacy: zarośnięty chaszczami rów położony kilka metrów poniżej poziomu ulicy.Wystarczyło zejść tam wydeptaną przez liczną rzeszę amatorów wina markowego ścieżką, by zagłębić się w miejsce niewidoczne dla postronnych obserwatorów.Można było tam się napić bez obawy, że jakiś milicjant zaczepi degustatorów taniego alkoholu.Minęli wieżowce po lewej stronie i rozłożone tuż przy ulicy niewielkie targowisko.Ruch panował tu już od rana.Kolejka kilkudziesięciu kobiet ustawiła się przy kiosku, w którym sprzedawano kurczaki bez kartek.Druga, znacznie większa, stała pod mięsnym.Ale dwaj mężczyźni nie zwrócili najmniejszej uwagi na stojące kobiety.Przyspieszyli tylko, jakby bali się, że natrafią tu na jakąś znajomą czy sąsiadkę.Lepiej przecież nie pchać się w oczy tym starym omom, co mogą później człowieka niepotrzebnie obgadać.Zwrócili za to baczniejszą uwagę na drugą stronę ulicy.Tam, w starej dwupiętrowej kamienicy, mieścił się bar piwny U Pluty.W tej chwili jeszcze był zamknięty, bo otwierano go dopiero o dziewiątej, ale na chodniku stała już niewielka grupka amatorów piwa.Nie czekali jednak na otwarcie Pluty.Tu organizowali zrzutkę na pierwsze piwo, które zamierzali wypić pod halą; Pluta to było tylko miejsce zbiórki spragnionych z całej okolicy.Alojz skinął głową stojącym mężczyznom i przyspieszył kroku.Znał ich, ale niezbyt poważał.Nie musiał się zadawać z tymi bryniolami.Należeli do najgorszej kategorii pijaczków, którzy nigdy nie śmierdzieligroszem.Dwóch czy trzech było miejscowych, reszta to były zwykłe wulce z pobliskiego wulcoka, czyli hotelu robotniczego.Ci zarobione pieniądze przepijali natychmiast, a później, żeby się napić, musieli robić ściepę.Co innego oni.Alojz i Gerard mieli pieniądze.Co prawda niezbyt wielkie, ale zawsze.Byli emerytami górniczymi, dlatego mieli za co pić.Większość pieniędzy z górniczych emerytur oddawali żonom, ale resztę mieli na własne potrzeby, czyli codzienne piwo albo wino, a niekiedy na grę w skata.Nie oglądając się już na tych spod Pluty, zeszli na dół rowu i zagłębili się w gęste, żółto-czerwone jesienne zarośla.Musieli przejść jakieś sto metrów w głąb niewielkiego lasku.Przed nimi rozciągała się mała polanka upstrzona setkami wdeptanych w ziemię metalowych kapsli i plastikowych korków od wina.Pod jednym z drzew stała drewniana ławka, którą parę lat temu ktoś przytargał z jakiegoś skweru dla wygody pijących.Odetchnęli z ulgą, widząc, że ich ulubione miejsce jest puste.Byli tu dziś pierwsi, więc mogli spokojnie zająć ławeczkę.Rozsiedli się na wilgotnych deskach; olejna farba odchodziła z nich wielkimi płatami.Przynajmniej nie kapało za kołnierz, bo któryś ze stałych użytkowników tego miejsca rozciągnął na kilku gałęziach drzewa, tuż nad ławką, wielki płat folii.Alojz ustawił siatkę pośrodku ławki i wydobył z niej dwie butelki piwa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates