[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oparł się o łopatę i otarł pot z czoła.– Wyznam, żeś mnie przestraszył.Mam przy sobie tylko sztylet – i ten szpadel.Chociaż i szpadel, właściwie użyty, może się okazać skuteczną bronią… Ale, ale, Jamesie, cóż to sprowadza cię tu pod postacią smoka, w porze wieczerzy?Urwał i Jim wyczuł jego zmieszanie.–Oczywiście jesteś jak najmilej widziany przy moim stole, skoro przybyłeś.Mam już jednego gościa.Szlachcica, którego poznałeś u earla podczas bożonarodzeniowego przyjęcia…–Chętnie znów bym się z nim spotkał – powiedział Jim – ale przyleciałem tutaj, żeby zaprosić cię na kilka dni do nas, skoro Geronde jeszcze nie przyjechała…–Tak, jeszcze jej nie ma, mamy się spotkać dopiero pod koniec tygodnia w Malencontri.Jednak mój gość…–Musi przyjechać z tobą, rzecz jasna.Jakakolwiek inna odpowiedź byłaby nie do pomyślenia.Jim szybko rozwiązywał w myślach problem znalezienia odpowiedniej liczby pokoi dla gości.Jeśli gość Briana był tylko zwykłym rycerzem, takim jak on, mogliby dzielić jedną komnatę.Gość zrozumiałby tę konieczność, widząc tam nie tylko biskupa, ale i następcę tronu.W istocie, niewątpliwie byłby uradowany, mogąc się ocierać (mówiąc w przenośni) o wielkich tego kraju.Byłby to dla niego zaszczyt.–No cóż, muszę wracać do Malencontri – rzucił pospiesznie Jim.– Opowiem ci wszystko, kiedy już tam będziesz.Może obaj przyjedziecie jutro, z samego rana, na śniadanie, jeśli chcecie.Życzę ci dobrej nocy, Brianie.–Tobie również niech Bóg ześle spokojny sen – odparł Brian i wrócił do kopania.Jim poleciał do Malencontri.Wylądował na dziedzińcu, ponownie przybrał ludzką postać, głównym wejściem wkroczył do wielkiej sali i ze zdumieniem stwierdził, że z jakiegoś powodu goście nie oczekiwali go z niecierpliwością, chcąc przejść od wina i przekąsek do właściwego posiłku.Zobaczył tylko Angie, która pilnowała służby sprzątającej ze stołu.Jim był trochę głodny, prawie przebiegł więc między dwoma długimi, bocznymi stołami, chwycił ciastko z jednego z kilku pozostałych półmisków, warknął na służącą zamierzającą zabrać ostatnią karafkę wina, po czym napełnił sobie puchar.–O, jesteś – zauważyła Angie.–Co się stało? Zjedliście beze mnie?–Oczywiście, że nie – odparła Angie.– May Heather, idź powiedzieć pannie Plyseth, aby kolację dla pana i dla mnie podano w słonecznej komnacie.– Ponownie zwróciła się do Jima.– Biskup przysłał wiadomość, że kapłańskie obowiązki nie pozwolą mu dołączyć do nas, więc zje coś w swoim pokoju.A książę zszedł tylko po to, aby oznajmić mi, że on i hrabina są tak zmęczeni po długiej, całodziennej jeździe, że spożyją kolację w ich komnacie.Ponadto szepnął mi do ucha, że chce porozmawiać z tobą po twoim powrocie, bez względu na to, kiedy to nastąpi.–Gdy tylko wrócę? – powtórzył Jim, rozpaczliwie chwytając następne ciasteczko.–Nie martw się, zdążysz coś zjeść w słonecznym pokoju, zanim udasz się do księcia.Przecież nie wyparuje.Pamiętasz, powiedział: „bez względu na to kiedy".–No właśnie – rozpromienił się Jim i złapał następne ciastko.Czuł się już znacznie lepiej, kiedy czterdzieści minut później delikatnie zapukał do drzwi komnaty przydzielonej księciu i Pięknemu Dziewczęciu z Kentu.Angie zapewniła go, że w razie potrzeby każdy gość może mieć osobny pokój, lecz książę oświadczył, że im dwojgu jest bardzo dobrze w jednym.Gospodyni musiała jednak to powiedzieć, gdyż tak nakazywała uprzejmość.Prawdę mówiąc, oddzielne pokoje i tak będą potrzebne pod koniec tygodnia, kiedy przybędzie Geronde, a Brian ze swym gościem zajmą podwójną komnatę.W wieży były też pomieszczenia magazynowe, które można opróżnić, wysprzątać i umeblować.Teraz zaś drzwi, do których zapukał Jim, nieco się uchyliły.W szparze pojawiła się twarz księcia.–Ach, to ty, James! – powiedział ściszonym głosem.– Chwileczkę.Drzwi znowu się zamknęły.Po chwili ponownie się otworzyły i książę wyszedł na korytarz.Cicho zamknął je za sobą,–Śpi smacznie, aniołek – powiedział.– Gdzie możemy spokojnie porozmawiać? W słonecznej komnacie?–Tam jest moja małżonka, wasza miłość – odparł sztywno Jim.–Ach, rozumiem.Pewnie nie można odesłać jej gdzieś na chwilę?–Raczej nie.Rozdział 4–Oczywiście – pospiesznie rzekł książę, też trochę sztywno.Jego pozycja przyzwyczaiła go do wydawania rozkazów w takich sytuacjach.Na przykład takich: „Powiedz jej, żeby poszła sobie gdzieś i wróciła dopiero, kiedy ją wezwiesz".Zdecydowana odmowa na tak uprzejmie sformułowane żądanie, w dodatku ze strony zwykłego barona, nie zabrzmiała zbyt miło w uszach następcy angielskiego tronu.Jednak Jim był tu gospodarzem i wcale go nie zapraszał.–Aha.Zapewne jest tu jakieś inne miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać w cztery oczy?–Oczywiście – zapewnił Jim.– Może nie tak wygodne, ale…–Ha! Czyż nie jestem przyzwyczajony do wojennych wypraw, podczas których pień drzewa do siedzenia i płachta dla osłony przed deszczem były luksusem?Jim wiedział, że tak było naprawdę.–Mimo to – odparł – muszę przeprosić waszą miłość…–Nie mówmy już o tym.Prowadź.Ostatnie dwa stwierdzenia najwyraźniej poprawiły humor królewskiemu potomkowi.Załatwiono drażliwą kwestię.Drobne przeprosiny pewnie zupełnie załagodzą sytuację.–Bardzo to uprzejmie ze strony waszej miłości – rzekł Jim – przyjąć naszą skromną gościnę.Będę musiał posłać przodem służących, aby się upewnili, że ta komnata nadaje się do użytku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates