[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ryszard BugajskiPrzesłuchanieJa, Antonina Dziwisz z domu Jabłonowska, urodziłam się 1 kwietnia 1926 roku we Lwowie z ojca Henryka, pracownika składnicy opałowej, i matki Jadwigi z domu Kuna, bez zawodu.Dziadek ze strony ojca, Jan Jabłonowski, był giserem (giser to taki hutnik chałupnik), zaś ze strony matki, Michał Kuna, podobno zubożałym ziemianinem, choć to nic pewnego.O swoich przodkach wiem mało, nie zachowały się żadne dokumenty, żadne zdjęcia, a i w domu, o ile pamiętam, jakoś niewiele się mówiło o tradycjach rodzinnych.Naukę pobierałam na pensji Teofili Zamieniewskiej we Lwowie, potem miałam rozpocząć pracę w handlu.Przedmioty szkolne specjalnie mnie nie interesowały, za to nocami pochłaniałam stosy zakazanych powieści, paliłam papierosy i chodziłam do kina na wagary.Koniecznie chciałam zostać, jak dorosnę, wielką damą.Wyrzucono mnie w końcu z pensji i tylko dzięki jakimś upokarzającym prośbom mojej matki przyjęto z powrotem.Tuż przed wybuchem wojny ojciec wysłał mnie do Warszawy do szkoły z internatem i zlecił opiekę nade mną swym starym przyjaciołom.Moje dwie młodsze siostry, brata, rodziców oraz stryja i stryjenkę z dziećmi wywieziono w 1940 roku w głąb Azji i ślad po nich zaginął.Doszły mnie słuchy, że zmarli na tyfus w drodze na Kołymę.Ja przeżyłam, miałam szczęście.A przecież zostałam wysłana ze Lwowa do Warszawy za karę.Nawet się wtedy, pamiętam, tak bardzo nie przejęłam losem bliskich.Dojrzewałam, byłam zajęta sobą, swoimi rówieśnikami.Przyjaciele rodziców okazywali mi wiele współczucia, co mocno mnie drażniło - wolałam to wszystko przeżywać sama, po swojemu, bez tych teatralnych łez i wykrzykników.Zamiast posłać mnie na tajne komplety, gdzie uczęszczało wiele moich przyjaciółek z lepszych domów, kazali mi poszukać sobie pracy.Jedyne, co wtedy umiałam dobrze robić, to gwizdać na palcach.Zaczęłam pomagać u piekarza, który miał zakład w naszym podwórku.Nienawidziłam tej pracy, nienawidziłam swych opiekunów, nienawidziłam majstra, złośliwego i niesłychanie wymagającego półgłówka.Za całonocną harówkę w kurzu i piekielnym żarze płacił marne grosze nie szczędząc przy tym pokrzykiwań i morałów na temat mojego sposobu ubierania się, fryzury i malowanych paznokci.Nieraz życzyłam im wszystkim, żeby ich szlag trafił, żeby pierwszy lepszy pijany Szwab zrobił z nich krwawą miazgę.Od dziecka nieźle śpiewałam, tańczyłam, miałam w ogóle niezły słuch, ale rodzice nie mieli pieniędzy, żeby uczyć mnie muzyki.Sama nauczyłam się trochę brzdąkać na fortepianie - skomponowałam nawet tango.Tuż przed końcem wojny znalazłam się w Pruszkowie pod Warszawą.Zupełnie przypadkowo, przez jakąś kobietę-oficera, trafiłam do zespołu artystycznego I Armii WP, dotarłam z nimi do Berlina, potem wróciłam do Łodzi, z Łodzi przeniosłam się do Warszawy i zaczęłam występować w teatrzyku rewiowym.Prowadziłam wesoły, królewski niemal tryb życia, miałam masę znajomych, którzy znakomicie zastępowali mi rodzinę.Ten okres wspominam jako najlepszy, najbardziej beztroski w swoim życiu: ciąg rauszy i kaców, upijania się i trzeźwienia, szaleńczych eskapad.W dużej mierze była to tradycja okupacyjna: lepiej nie widzieć tej grozy naokoło, lepiej zginąć po pijanemu - mniej wtedy człowiek cierpi.Ale nam wtedy nic nie groziło - taki mieliśmy po prostu styl.Na zdjęciach z tego okresu widać roześmianą, pełną życia dziewczynę, szczerzącą białe, równe zęby, otoczoną kolegami, wojskowymi, przy stołach zastawionych wódką albo gdzieś na wyjeździe na prowincję pod transparentem „Kultura na wsi”, przy odgruzowywaniu Warszawy, czy w objęciach aktualnej sympatii.Żyłam bardzo tymczasowo, ulotnie, gorączkowo, nie myśląc o jutrze.To, co nastąpiło potem, a nastąpiło jak grom z jasnego nieba, miało charakter fatum, logicznej równoważni dla mojej beztroski, choć był to przecież czysty przypadek.Nie chodzi tu oczywiście o wyrównywanie zasług czy win z dopustu bożego, o sprawiedliwość niebieską, bo po pierwsze w to nie wierzę, a po wtóre uważam, że nie zasłużyłam na taki los w żaden sposób; przeciwnie, byłam uczciwa i niewinna jak tylko przeciętny człowiek może być uczciwy i niewinny.Ale im mniej ktoś zdaje sobie sprawę z tego, co się naokoło dzieje, tym boleśniejsze przeżywa rozczarowania, tym okrutniej rzeczywistość wkracza w jego nierealny świat.Wydarzyło się to w grudniu 1951 roku, tuż przed Świętami.Ale zanim opowiem tę historię, muszę wrócić do chwili, gdy poznałam Kostka.Kostek nosił nazwisko Dziwisz i był poetą.Dość szybko zamieszkaliśmy razem w ogromnym pokoju z popękanym tynkiem, bez posadzki, za to z fortepianem, mieszczącym się w zrujnowanym apartamencie w oficynie ulicy Widok.Okna były z braku szyb pozabijane blachą i deskami, klepką poprzedni lokatorzy widocznie palili w piecach, zaś łazienka była składem węgla i starych rowerów.Oprócz nas gnieździło się tam jeszcze chyba z osiem czy dziesięć osób.Lokum wynalazła mi Dziunia, koleżanka z teatru, mieszkająca zresztą obok w służbówce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates