[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Tak.Na pewno musisz wiedzieć? – Odczekał chwilę.– Walter Wlad Satan.– Kto? – Uliczny hałas był taki, że Wizner niemal go nie słyszał.– Walter Wlad Satan! – Przechodzący obok mężczyzna obejrzał się na nich.– Pieprzone, idiotyczne nazwisko!Och nie, pomyślał Wizner.Musiał zmienić własne nazwisko na to właśnie.Stara tradycja, rewolucjoniści lubią to imię.Tak jak Tomas Garrido Canabal, gubernator meksykańskiego stanu Tabasco, którego bojówki, czerwone koszule, niszczyły i profanowały kościoły i zabijały księży.Miał trzech synów i nadał im imiona: Szatan, Lucyfer i Lenin.– Gdzie go znajdę?Ludwig wzruszył ramionami.– Nie musisz go daleko szukać.Ma tutaj siedzibę swojej firmy.Future Trends.Podobno często tu bywa.Może nawet dziś się z nim spotkasz? – Skrzywił się kwaśno i podał mu karteczkę z wydrukowanym adresem.Wizner spojrzał na adres.To kilka przecznic stąd!– Muszę już iść.Żegnaj.Uścisnęli sobie ręce.Dłoń Ludwiga była zimna, śliska i mokra jak zawsze.Odwrócił się na pięcie i za chwilę zniknął za rogiem.Po dziesięciu minutach Wizner był na miejscu.Stały tu, jeden przy drugim, siedmiopiętrowe szklane biurowce, wszystkie podobne do siebie i zimne.Wśród tablic zawieszonych przy wejściu nie zobaczył nazwy firmy.Wszedł do środka.Recepcjonista, młody chłopak z jasnymi włosami, obrzucił go obojętnym spojrzeniem.– Szukam firmy Future Trends.Miała być tutaj, pod tym adresem.– Tak, była.Do wczoraj.Pakowali się od rana.Wywieźli wszystko i zamknęli biura.Urzędowali na czwartym piętrze.– A czy zna pan szefa firmy? Walter Wlad Satan.– No, słyszało się o nim co nieco.Jakieś dziwne plotki.Podobno czasem bywał tu u nas, ale, dziwna rzecz, nigdy go nie widziałem.– Czy mogę zobaczyć pomieszczenia, które zajmowała FT?– Musiałby pan postarać się o pozwolenie od administratora budynku.Wizner położył przed chłopakiem banknot, sto euro.– Tu są kamery.Jesteśmy nagrywani – zafrasował się recepcjonista.– Ktoś to wszystko przegląda? – Wizner położył obok drugi banknot.Banknoty znikły z kontuaru.– Tu ma pan klucze.Zajmowali całe piętro.Tam nic już nie ma, wyczyścili wszystko dokładnie.Niech pan tam za długo nie będzie, dobrze?Wizner obejrzał pomieszczenie za pomieszczeniem.Rzeczywiście, zabrano wszystko.Pozrywano nawet tabliczki z drzwi.Nie został ani jeden mebel oprócz tych zabudowanych w ścianach.Kilka większych sal, rząd oszklonych boksów.Pokój na końcu korytarza, który mógł pełnić rolę gabinetu.Została tam na ścianie jedna korkowa tablica, przypięto do niej zdjęcie.Przedstawiało czyjeś zwęglone, skurczone zwłoki.Leżały na chodniku wśród jakichś poczerniałych, spalonych resztek.Wizner podarł fotografię i wrzucił do muszli w łazience.Szybko opuścił budynek.Podmuchy zimnego wiatru przypominały, że do prawdziwej wiosny jeszcze daleko.Zatrzymał taksówkę i podjechał na strzeżony parking na obrzeżach miasta, gdzie stał jego wiśniowy canibal.Skierował się na południe.Chciał jak najszybciej dostać się tam, gdzie było już cieplej.Zatrzymał się jeszcze w małym miasteczku, dwadzieścia kilometrów poza granicami stolicy, przy jakichś opuszczonych halach fabrycznych.Zamknął drzwi samochodu, rozejrzał się i przeszedł piechotą dwieście metrów dzielących go od czerwonej budki komunikacyjnej stojącej na chodniku.Wybrał numer ośrodka pomocy społecznej w Claromontanie i poprosił panią Annę Mroczek.Po chwili zobaczył ją na małym wyświetlaczu wideofonu.Siedziała w fotelu na kółkach, przyciskając do siebie skrzyżowane chude ręce.Nogi okryte miała brązowym, brzydkim kocem, ubrana była w ciemnozielony, gruby sweter.Wizner zobaczył, jak przenosi wzrok na ekran, nie poruszając głową.– To ty – powiedziała niewyraźnie.Spokojny i obojętny wyraz jej twarzy nie zmienił się.– Tak.Widzimy się po raz ostatni.Słuchaj mnie uważnie.– Zabiłeś go.Widzisz, co się stało?– Tak.Słyszałem.Znów zmartwychwstał i ma się dobrze.Zatem nic się takiego wielkiego nie wydarzyło, prawda?– Zabiłeś wielu innych ludzi.Poparzeni.Ciągle słyszę, jak krzyczą! Modlę się za ciebie.Chociaż jesteś diabłem.Westchnął cicho.– Nie, to nie ja.Posłuchaj mnie, jedna z fundacji zajmujących się leczeniem choroby Bierregaarda wylosowała ciebie.Zostaniesz wysłana do ośrodka Moyera w Johannesburgu.Mają doskonałe wyniki w leczeniu tej choroby.Dziewięćdziesiąt pięć procent wyleczeń.Twarz Anny pozostawała nieruchoma.Nie miał pewności, że go usłyszała ani że patrzyła jeszcze na niego.– Czy rozumiesz mnie?– Modlę się za ciebie – powtórzyła.Przerwał połączenie.Oparł się o ścianę budki i przymknął oczy.Po przeciwnej stronie ulicy zatrzymała się bagażówka.Wizner szedł wolno do swego samochodu, kiedy od tyłu nadjechał jeszcze jeden samochód, srebrny ford vampire.Mężczyzna siedzący na tylnej kanapie wyciągnął z torby pistolet automatyczny z tłumikiem i przeładował go.Uchylił okno.Wizner przystanął i odwrócił się, widząc, jak samochód niemal zatrzymuje się na jego wysokości.Wtedy padł pierwszy strzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates