[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Rozdział siódmy.Kanaan, czyli Ziemia Święta.Ten niegdyś bardzo zaludniony kraj, szczególny przedmiot Bożej Opatrzności, z początku nazywany był Ziemią Kanaan od Kanaana, wnuka Noego.Przyjrzyjcie się, proszę, mapie.Dzieci spojrzały na nią.– Mapa Kanaanu! Chodźcie tu.Maria odwróciła książkę w stronę małych dziecięcych główek.Nigdy nie była w żadnej obcej krainie.I wydawało jej się dziwne, że Bóg wysłał Jezusa w tak odległe, jałowe miejsce.Anglia byłaby o wiele bardziej przyjazna.Gdy dzieci pochyliły się nad ryciną, Maria pozwoliła sobie zerknąć raz jeszcze przez okno.Pan Dodgson był teraz wygięty w literę C, w środku której znajdowała się wielka brązowa skrzynia.– Potomstwo Kanaana było liczne.Jego najstarszy syn Sydon założył miasto Sydon, stając się ojcem wszystkich Sydończyków i Fenicjan.Kanaan miał również dziesięciu innych synów, którzy byli ojcami wielu plemion zamieszkujących Palestynę i Syrię; a nazywały się one Hetytami, Jebusytami, Amorytami, Girgaszytami, Chiwwitami, Arkatami, Sinitami, Arwadytami, Semarytami i Chamatytami.Czytała dalej, wypełniając pozostały czas lekcji potokiem słów i faktów, aż zalały one sobą całą salę.Przy niektórych, nieznanych sobie nazwach robiła małe potknięcia, ale po kilku minutach wymawiała je już tak, jak jej się podobało.Nikomu nie przyszłoby do głowy ją poprawiać.Nie było ciepło, ale świeciło ostre wiosenne słońce.Maria zostawiła swój beret w domu i mrużyła teraz oczy.Wiedziała, że mrugać nie przystoi, szczególnie gdy ma się tak wychudzoną twarz jak ona, ale była bezradna.Dzieci wybiegły naprzód, przebierając nogami tak szybko, że ich nowe białe suknie falowały, przypominając wzburzoną pianę.– Dziewczęta! – Guwernantka wykrzyknęła to głośniej, niż by tego chciała.Te jednak chyba jej nie usłyszały, bo biegły dalej przed siebie.A może wiatr poniósł jej głos w inną stronę.Chodziła wokół żywopłotu, z na wpół otwartymi ustami po tym, jak wymówiła pierwszą sylabę „dzie”.Mrużyła oczy i – choć spodziewała się go ujrzeć – gdy w końcu wpadła na pana Dodgsona, okazało się to dla niej czymś niespodziewanym.Jej policzki dzieliły ledwie centymetry od jego płaszcza.Pan Dogdson wydał z siebie melodyjne mrrrruknięcie! Maria opuszkami palców dotknęła lekko szorstkiej wełny jego płaszcza.Oboje odwrócili głowy i odsunęli się od siebie o krok.Z jego ubrania ulotniła się woń chemikaliów.– Przepraszam, że na panią wpa-wpa-wpadłem – wyjąkał.– Myślałem, że pani Liddell.– Och, nie! To ja przepraszam za swoją niezdarność.Ja właśnie.właśnie próbowałam dogonić dziewczynki.– Pani Liddell pozwoliła mi.nam.korzystać z ogrodu żeby-żeby przymierzyć, żeby przymierzyć się do zdjęcia dla dzieci.Proszę mi wybaczyć! Myślałem, że może pani po-po-po.– Pan Dodgson przełknął ślinę.– Że MOŻE pani powiedziała.Maria odsunęła się jeszcze o krok.– Że może mi powiedziała? – Zagubiła się zupełnie w tej konwersacji.– Powiedziała, że tu-tu.Nie powinna patrzeć na jego usta, ale nie mogła się powstrzymać.Były otwarte, po ich ułożeniu można by się spodziewać, że będą śpiewały, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.Nad nimi widać było oczy, które patrzyły na nią bezradnie.Wcześniej, na przyjęciu, nie wydawał się cierpieć na tę dolegliwość, jeśli można to tak określić.Być może pojawiała się sporadycznie, jak napad kaszlu.– Powiedziała, że tu jestem!– Ach! – Maria powędrowała myślami do Pani Liddell.– Nie, nic nie mówiła!– Och, panie do-do-do-Dodgson.– Alicja wyłoniła się zza rogu.– Czy przyszedł pan zrobić mi zdjęcie?– Tak, droga Alicjo.Spójrz, jestem gotów.– Wskazał na środek trawnika, gdzie przygotował stół z obrusem w prążki i krzesło.– Nie wiedziałam, że przy następnym zdjęciu będziemy siedzieć – zdziwiła się Ina.– To nie potrwa długo, droga Ino.Patrz, mam dla ciebie kij od miotły, żebyś mogła się oprzeć, dzięki temu twoje ramię się nie zmęczy.– Mówiąc to, mężczyzna delikatnie popchnął dzieci w stronę mebli.– Udawajcie, że karmicie Alicję wiśniami.Maria wiedziała, że robi się zdjęcia dorosłym, ale nie zdawała sobie sprawy, że fotografuje się również dzieci, szczególnie gdy są bez opieki rodziców i w takim miejscu jak to, na świeżym powietrzu, na trawniku.– Dlaczego chce pan robić zdjęcia dzieciom?– Czyż dzieci nie są najwspanialszymi ze wszystkich istot? Bóg dopiero co nam je zesłał.Są o wiele lepsze od nas, dorosłych, którzyśmy oddalili się od Niego dręczeni grzechami.Maria uważała, że dzieci nie stanowią dobrego materiału do zdjęć, są zbyt niespokojne.– Pani Liddell nie będzie miała nic przeciwko?– Pan Dodgson robił nam zdjęcia wiele razy – odparła Alicja.– Myślę, że jestem dobrą modelką.Maria jeszcze bardziej zacisnęła usta.– To żadna umiejętność.Trzeba jedynie siedzieć.Maria zrobiła sobie zdjęcie w zeszłym roku, w jednym z małych studiów, które wyrosły na Bear Street.Był to kaprys jej ojca.Została posadzona sztywno na krześle, w ciasno zawiązanym gorsecie i z fotograficznym okiem cyklopa zwróconym na nią, a każda chwila wymagała trudnej do zniesienia koncentracji.Wszystkie mięśnie jej twarzy wystawione były na widok, czuła ciarki, mając okrutną świadomość bycia obserwowaną.Zmuszono ją do tego, a przez uśmiechniętego żartownisia fotografa wyglądała o wiele gorzej.Udało mu się zresztą mnóstwem swych nakazów przekonać ją, że nie jest zbyt fotogeniczna.Gdy jednak wróciła do domu, jej ojciec wydawał się zadowolony z rezultatu.A kiedy ona także spojrzała na fotografię, okazało się, że wygląda na niej całkiem normalnie.– Jak wasze poranne lekcje? – spytał pan Dodgson.– Przerabiałam Straszną historię z zapałkami – odpowiedziała Ina.– Dobrze to znam – odrzekł pan Dodgson.– Przypomina wiersz, który napisałem dla swoich sióstr, gdy sam byłem dzieckiem.Chciałybyście go usłyszeć?Obok mnie wróżka tkwi,Żebym nie spał, mówi mi.Gdy raz płacz mój dobiegł jej,Powiedziała: „Nie płacz, hej!”.Gdy radosny szczerzę zęby,Mówi mi: „Zamknij gębę”.Kiedy gin mi się zamarzył,Rzekła: „Piwa ci nawarzę!”„Cóż więc począć?” – we łzach tonę,Umęczony swym mozołem.To pytanie zbyła jużOdpowiedzią: „Żadnych próśb!”.– Nie widzę żadnego podobieństwa między tym wierszem a Straszną historią z zapałkami – skwitowała Maria, gapiąc się przy tym na wypucowany but Dodgsona, który lśnił w trawie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates