[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Zabierają tę łódź, zostaw ją tam, gdzie była, i dobrze przycumuj.— Gdzie pieprz rośnie! — powtórzył Fid.— Ładnie.A cóż byście, pan, panie Harry i Afrykański robili beze mnie? Od ilu to lat pływamy w trójkę?— Czasem się zrywa przyjaźń, która trwała dwadzieścia lat.— Wybaczy pan, ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli to prawda.Taki Afrykański jest tylko czarnuchem.Od dwudziestu czterech lat patrzę na jego zasmoloną gębę i zdążyłem się do niej przyzwyczaić.Dziś jego buźka podoba mi się jak każda inna.Nie mówiąc już o tym, że w ciemną noc na morzu nie widać koloru skóry.A pan, panie Harry, jeszcze mi się nie znudził i nie rozstaniemy się z powodu jakiegoś głupstwa.— Wobec tego wyrzeknij się zwyczaju naruszania cudzej własności.— Ja się nikogo ani niczego tak łatwo nie wyrzekam.Niecierpliwy gest przerwał Fidowi, który jeszcze trochę pomruczał i wykonał polecenie Harry'ego.Po chwili wszyscy trzej siedzieli w wynajętej łódce.Harry kazał im płynąć w stronę portu i wiosłować jak najciszej.Statek, którym pani Wyllys i urocza Gertruda miały odpłynąć na drugi dzień rano do dalekiej Karoliny (o czym Wilder wiedział z podsłuchanej rozmowy), odbił od nabrzeża i rzucił kotwicę w basenie portowym.Kiedy mijali ten statek, Wilder w bladym blasku gwiazd przyjrzał mu się uważnie.Po chwili statek zmienił się w bezkształtną ciemną masę.Wilder przechylił głowę w bok i pogrążył się w zadumie.Nawet gadatliwy Fid nie śmiał przerwać ciszy.Po długiej chwili Wilder ocknął się i nagle powiedział:— To duży statek.W razie pościgu nieprędko dałby się dogonić.— Pewnie — skwapliwie przytwierdził Fid.— Przy pomyślnym wietrze i pod pełnymi żaglami będzie tak gnał, że nawet królewska fregata musiałaby dobrze się uwijać, gdyby chciała się do niego dobrać.— Chłopcy — przerwał mu Wilder.— Nadeszła pora, byście się dowiedzieli, jakie są moje zamiary.Ponad dwadzieścia lat pływamy w trójkę.Byłem małym dzieckiem, kiedyś ty, Fid, przyniósł mnie do kapitana twego statku.Zawdzięczam ci nie tylko życie.Dzięki twej pomocy jestem oficerem marynarki.Tylko śmierć może nas rozdzielić.Ale trzeba wam wiedzieć, że chcę się zdecydować na krok bardzo niebezpieczny.Trudno byłoby mi rozstać się z wami, bo może nigdy więcej byśmy się nie zobaczyli.Niemniej, jeśli chcecie mi towarzyszyć, muszę was uprzedzić, że to przedsięwzięcie możemy wszyscy przypłacić życiem.— Czy szykuje się jakaś dłuższa podróż lądem? — spytał Fid.— Nie, wszystko odbędzie się na morzu.— No to daj pan księgę swojego statku i pokaż, gdzie mam wymalować dwie skrzyżowane kotwice.Jak pan wie, to jest mój podpis i znaczy to samo co Ryszard Fid.— Może jednak, gdy się dowiesz.— Nic nie chcę wiedzieć.Nie pierwsza to nasza wspólna wyprawa.A ty, Afrykański, co powiesz? Zabierasz się z nami czy mamy cię wysadzić na ląd?— Ja wszędzie pójdę za panem Harrym — krótko odparł Murzyn.— Ani słowa więcej! — zakonkludował Fid.—Mów pan teraz, co mamy zrobić.— Zostaliście uprzedzeni o niebezpieczeństwie, jakie nam grozi.A teraz proszę wiosłować w stronę tego statku na redzie.Gdy się zbliżyli do celu, Wilder kazał im odłożyć wiosła.Chciał bowiem, kiedy łódź będzie wolno dryfowała w stronę statku, dokładnie mu się przyjrzeć, zanim odważy się wejść na pokład.— Na pewno są przygotowani na gorące przyjęcie każdego gościa — szepnął Harry.— Rączę, że znaczna część załogi śpi przy działach i że czuwa wzmocniona nocna wachta — odparł Fid.— Szsz, coś się tam dzieje na pokładzie.— No pewnie.Kucharz rąbie drzewo, a kapitan kazał podać sobie whisky na dobranoc.Krzyk ze statku zagłuszył słowa Fida.Był to krzyk tak straszny, jakby jakiś potwór morski wynurzył się z głębiny i ryknął przeraźliwie.Nasi trzej marynarze domyślili się, że miał to być okrzyk „ahoj!” Widocznie już ich zauważono.Mimo że w pewnej odległości za nimi słychać było plusk wioseł drugiej łodzi, Wilder odpowiedział na okrzyk.— Co u diabła! — zawołał ten sam głos ze statku.— Ja cię nie znam.Gdzie jesteś?— Tutaj, koło lewej burty, w cieniu — odparł Wilder.— I co tam robisz?— Rozbijam bałwany rufą — odrzekł Wilder po krótkim namyśle.— Jakiegoś idiotę przyniosła tu fala — mruknął tamten.— Daj no pukawkę, zaraz grzeczniej będzie śpiewał.— Stać! — odezwał się spokojny, ale stanowczy głos z drugiej strony statku.— Wszystko w porządku.Niech podpłyną do burty.Pierwszy głos kazał im podpłynąć.Wilder dopiero teraz uświadomił sobie, że na statku czekali pewnie na tę drugą łódź i że pośpieszył się z odpowiedzią.Ale nie można już było się wycofać, a poza tym nie po to tutaj przybył, by w ostatniej chwili uciekać.— Rozbijam bałwany rufą — mruczał Fid.— Nie była to najgrzeczniejsza odpowiedź.Swoją drogą nie powinni się o to obrazić.Gdyby jednak doszło z tego powodu do nieporozumienia, może pan liczyć na moje poparcie.Wilder wszedł na pokład wśród głuchej i przejmującej dreszczem ciszy.Noc była ciemna, ale tu i ówdzie mrugały gwiazdy i doświadczone oko marynarza mogło w ich blasku coś niecoś zobaczyć.Wilder szybko się rozejrzał.Poza mężczyzną w obszernym płaszczu, najprawdopodobniej oficerem, na pokładzie nie widać było żywej duszy.Baterie dział szczerzyły lufy po obu stronach statku.Wildera zdziwiło, że nie widać nocnej wachty.— Dziwi pana pewnie, że o tak późnej porze składam wizytę — powiedział.— Czekaliśmy na pana wcześniej, to prawda — padła sucha odpowiedź.— Czekali panowie?— Oczywiście.Widziałem, jak pan, wraz ze swymi towarzyszami, którzy siedzą teraz w łodzi, przez pół dnia obserwował nasz statek z nabrzeża i starej wieży.Ta ciekawość mogła znaczyć tylko jedno: że się pan tutaj wybiera.— I odgadł pan moje zamiary? — spytał Wilder czując, że obleciał go dreszcz.Tamten roześmiał się.— Słuchaj, kolego — powiedział.— Jesteś marynarzem, to widać.I myślałeś, że nie mamy lunet?— Musicie, panowie, mieć poważne powody do tak bacznej obserwacji nieznajomych na lądzie.— Hm, może czekamy na ładunek z głębi lądu.Myślę jednak, że wybrał się pan tutaj w ciemną noc nie po to, by sprawdzić wykaz naszego ładunku.Chce pan zobaczyć się z kapitanem?— Myślałem, że to pan.— Jeszcze tak wysoko nie awansowałem.Powiedz, kolego, płynąc tutaj minąłeś po drodze statek?— Tak.— Piękny stateczek.Słyszałem, że jest gotów do drogi.— Wygląda na to.Sądząc z zanurzenia, jest już załadowany.— Czym? — nagle spytał oficer [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates