[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Parowóz patrzy jak koza.Koza ma prostokątne źrenice pionowo, a to na płask” - myśli Stacho i zwilża co chwila śliną zasychające gardło.Parowóz przeleciał i teraz łomoczą wagony kołami po spojeniach szyn.Pierwszy skoczył Zyzio.Poderwał się, w długich susach biegł za wagonem.Widzieli jego czarną sylwetkę w szarej poświacie gwiazd.Następny, Kostek, uniósł się na rękach i wtedy właśnie klasnął strzał, wydawało się - tuż nad ich głowami.Jęknęła kula i w tym samym momencie Zyzio krzyknął: A, a, a! Nie było ratunku.Posypały się z plantu drobne kamienie.Szurnęli w kartofle jak szczury.Niemcy klęli, świecili latarkami.Jeden z nich warczał: Raketen - das brauche ich jetzt*[* Raketen - das brauche ich jetzt (niem.) - Rakiety - to mi teraz potrzebne.].Zrozumieli słowo Raketen i poczołgali się szybciej.Kiedy charczeli ze zmęczenia, łapiąc oddech w ciepłej, pełnej znajomych woni klatce schodowej domu, Kostek mówił:- Poznałem po głosie, to był „panenka” - banszuc*[* Banszuc (niem.Bahnschutz) - niemiecka straż kolejowa.].Dobrze, że psa nie mieli.Widziałeś, jak polują łobuzy.(zabrzmiała nutka podziwu).ale ten „panenka” to on się na mnie nadzieje, ja jemu jeszcze w swoim życiu kozikiem dogodzę.Teraz trzeba zniknąć na parę dni, bo Zyzio sypnie, jak go zaczną maglować.Obawy okazały się płonne.Pocisk oderwał Zyzia od stopnia wagonu, a koła całego długiego pociągu rozniosły jego ciało na strzępy.Nazajutrz matka czyściła ubranie Stacha i odezwała się dopiero wieczorem, kiedy na brzegu stołu chłeptał kartoflankę i kiedy już wszystko o Zyziu było wiadome.Powiedziała kręcąc głową, gubiąc łzy: „oj Stachu, Stachu.” Mrugnęła powiekami i wzdłuż jej suchego jak strączek nosa potoczyły się srebrne kropelki.Teraz, gryząc brzeg fartucha, zgarbiona, łkała niby mała, skrzywdzona dziewczynka.Stacho wolałby, aby ojciec zdzielił go bykowcem.Podszedł i gładził matkę po wąskich plecach, drgających od płaczu.Uspokajał ją niezdarnie, nie mając wprawy w okazywaniu swych uczuć.Materiał matczynej bluzki czepiał się zadziorów na jego chropowatej dłoni.Pod warstwą gorzkich myśli snuł się cień satysfakcji: sprawa Kostka i tamtych sama się rozwiązała, a właściwie rozcięły ją koła pociągu.VTrzeci brat Berg był nabity tłuszczem jak dobry wieprz i miał w firmie najwięcej do powiedzenia.„Pierwszego” znamy.„Drugi” nic nie znaczył.Odzywał się tylko wówczas, gdy ktoś kwestionował wypłatę: „ja nigdy nie mylę się w obliczeniach”.Bezustannie kręcił korbką arytmometru.Zapewne od wieloletniego siedzenia postać jego przybrała formę gruszki.Bergów stać było, oczywista, na zaangażowanie buchał tera.Chcieli jednak robić wszystko sami, a ta ich skrzętność i pracowitość były to nawyki odziedziczone po skandynawskich, jak twierdzili Bergowie, przodkach.Byli właścicielami sporego warsztatu lub raczej fabryczki, lecz nawykli do przedwojennego chałupnictwa, prowadzili ją patriarchalnymi metodami, niby zakład naprawy zegarków.„Trzeci” Berg pragnął być dobrym patronem, majstrem cechowym, wychowującym swych uczniów, tak jak to czyniono w średniowieczu.Do przyjęcia takiej postawy nakłaniał go, być może, dyplom mistrzowski, świeżo uzyskany wielkim nakładem nie tyle pracy, ile kosztów.„Trzeci” Berg zawezwał pewnego dnia obydwu terminatorów i oświadczył w obecności majstra:- Poznaliście pracę przy maszynach i na placu, przy drzewie.Z grubsza poznaliście, oczywista.- Majster skrzy wił twarz w wyrazie powątpiewania.- Tak.uradziliśmy, że czas posłać was do szkoły zawodowej.Możecie także po starać się o narzędzia.No i jeszcze jedno.Podwyższam wam tygodniówkę o pięć złotych.- Sponad szkieł uformowanych w kształt półksiężyca, opartych o policzki, zerknął na obydwu chłopców „drugi” Berg.Majster machnął ręką gestem gracza stawiającego na przegraną kartę.Zapanowała cisza, w której rozlegało się mlaskanie pierwszego brata, żującego w kącie kanapkę.Majster warknął: „podziękujcie szefowi”, na które to wezwanie gibnęli korpusami do przodu i bąknęli nierówno: „dziękuj emy-emy „.Szef rozkazał:- Stasiek, do roboty, a ty, Jurek, zostaniesz.Poufnym, o ton niższym głosem, wyłuszczał:- My pana.my ciebie, chłopcze, uważamy za coś innego.Szykuję karierę dla ciebie, chłopcze.Damy ciebie do pomocy majstrowi Groszeckiemu (ukłon majstra).Głów na rzecz - rysunek techniczny, nauczyć się czytać i wykreślać.Będziemy cię wybywali powoli, aby nie budzić nie potrzebnych zawiści.Warsztat musi być jak rodzina.- Tak - zahuczał z kąta „pierwszy” Berg.- Ach, Klaudiuszu, Klaudiuszu.- stęknął „drugi”, którego nagły, basowy dźwięk przestraszył.- Tak, w ogóle to Pan Bóg was stworzył, ale teraz żałuje - dopowiedział „pierwszy” ni w pięć, ni w dziewięć.Należało uśmiechnąć się, słysząc tę beznadziejnie powtarzaną przygaduszkę.Stary dostawał wówczas lepszego humoru.Jurek uścisnął na pożegnanie poduszkowatą dłoń szefa, wręczoną z umiarem, z godnością.„Podał rękę - myślał Jurek.- Coś nie tak.”Myślał oprócz tego: „A jednak poznali się na mnie”.Ponieważ zadowolenie jest niepełne, jeśli nie dzieli się go z nikim, oczekiwał niecierpliwie na obiadowy dzwonek.A i później nie należało odzywać się bez wyraźnej potrzeby, aż do chwili, kiedy chleb zostanie zjedzony i kawa wypita.Kawę gotował smoluch - Sylwek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates