[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kenta zdławiło coś za krtań, omal szlochem nie wybuchnął.Miał ochotę wychylić się przez okno i krzyknąć podróżnym słowa pożegnania.Wiedział, że odjeżdżających czekają całe miesiące swobodnej egzystencji pod otwartym niebem.Zmożony tęsknotą i wzruszeniem, Kent przechylił się w tył, na poduszki, i powiekami zakrył oczy.Myśl jaskrawo i wyraźnie malowała mu to, co traci.Jutro lub pojutrze umrze, a tymczasem załoga płynąć będzie coraz dalej, przez porohy Athabaski, przez Wodospad śmierci, ważyć się zuchwale na przebycie strasznych wirów Paszczy Diabelskiej i ryczących czeluści Czarnego.Przelecą Athabaskę i Rzekę Niewolniczą, wyjdą na wspaniałą Mackenzie, płynąć będą, aż wyświechtany o skały kil ostatniej barki zakosztuje słonych wód morskiego przypływu.Zobaczą Ocean Lodowaty.Gdy tymczasem on, James Kent — umrze.Otworzył oczy i uśmiechnął się blado.Barek było szesnaście, a jak wiedział, największą kierował Piotr Rossand.Wyobrażał sobie doskonale, jak potężna, ogorzała pierś Piotra dudni strofami pieśni.O tysiąc mil stąd żona na niego czeka.Rad był prawie, gdy barki umknęły poza obręb wzroku, a pieśni wioślarzy umilkły w oddaleniu.Nasłuchiwał znów leniwego brzęczenia tartaku; ponad głową, na gontach dachu harcowała wiewiórka, miękko i zabawnie dudniąc polotnymi łapkami.Plama słońca padła na kołdrę.Silniejszy powiew wiatru przyniósł słodką woń żywicy.Wtem drzwi się otwarły i wszedł Cardigan.Doktor przywitał Kenta z tą samą co zwykle serdecznością.Nie potrafił wszakże ukryć zatroskanego wyrazu twarzy.Przyniósł fajkę i tytoń.Położył je na stoliku przy łóżku, po czym przytknął ucho do piersi chorego.— Zdajemi się, że chwilami sam nawet słyszę jakiś szmer — ozwał się Kent.— Jest gorzej, prawda?Cardigan twierdząco skinął głową.— Palenie może nieco rzecz przyśpieszyć — rzekł.— Jeżeli jednak chcesz koniecznie.Kent wyciągnął rękę po tytoń i fajkę.— Warto zaryzykować.Dziękuję, stary.Nabił fajkę.Cardigan potarł zapałkę.Po raz pierwszy od dwóch tygodni Kent wypuścił spomiędzy warg kłąb dymu.— Barki odpłynęły już na północ — odezwał się.— Towar przeznaczony przeważnie dla Mackenzie — odparł Cardigan.— Daleka droga!— Najpiękniejsza na całej północy.Przed trzema laty O'Connor i ja odbyliśmy ją z kapitanem Follette.Pamiętasz, Follette i Ladouceur? Kochali obaj tę samą dziewczynę, a jako dobrzy przyjaciele postanowili uczciwie rozstrzygnąć spór.Mieli przepłynąć Wodospad Śmierci.Kto pierwszy wyjdzie na brzeg, do tego dziewczyna należy.I wiesz, Cardigan, co się stało? Follette przybył pierwszy, lecz z głową strzaskaną o skały.Umarł na miejscu.Ale Ladouceur po dziś dzień nie pojął dziewczyny za żonę.Twierdzi, że przegrał zakład, i boi się zemsty zza grobu w razie naruszenia umowy.Urwał nasłuchując.Z sieni dochodziły ciężkie kroki, coraz bliższe.— O'Connor — rzekł Kent.Cardigan zbliżył się do drzwi i otworzył je, właśnie w chwili gdy O'Connor zamierzał pukać.Kiedy drzwi zamknęły się z powrotem, sierżant pozostał sam na sam z Kentem.W jednej potężnej garści trzymał pudełko cygar, w drugiej pęk jaskrawo-czerwonych kwiatów.— Ojciec Layonne mi to dał, gdy tu szedłem — wyjaśnił kładąc na stoliku jedno i drugie.— Poza tym.poza tym naruszam regulamin przychodząc tu i mówiąc to, co zamierzam powiedzieć.Nigdy nie zarzucałem ci kłamstwa, Jimmy, ale teraz twierdzę, że jesteś łgarz.Chwycił dłonie Kenta, miażdżąc je w uścisku trwałej przyjaźni.Kent drgnął; czymże był jednak ból chwilowy wobec olbrzymiej radości, jaką jednocześnie odczuł.Bał się przecież bardzo, że O'Connor, na równi z Kedsty'm, odsunie się od zbrodniarza.Zauważył jednak w twarzy i w oczach druha niezwykły wyraz.Sierżant, którego trudno było wyprowadzić z równowagi, zdradzał silne zdenerwowanie.— Nie wiem doprawdy, co widzieli inni, gdy składałeś swe zeznania, Kent.Być może, ja dojrzałem więcej, ponieważ półtora roku spędziłem na włóczędze z tobą.Wiem, żeś kłamał.Co za grę prowadzisz, stary?Kent burknął coś pod nosem.— Czy znów zamierzasz mnie dręczyć? — spytał wzdychając.O'Connor jął spacerować po izbie tam i z powrotem.Kent widywał go już tak chodzącego, ilekroć miał jakiś trudny problem do rozwiązania.— Ty nie zabiłeś Johna Barkleya! — nacierał O'Connor.— Ani ja w to nie wierzę, ani nawet inspektor Kedsty.Mimo to rzecz dziwna.— Co takiego ?— Kedsty w błyskawicznym tempie robi użytek z twoich zeznań.Nie wierzę, żeby to było zgodne z regulaminem.A jednak on się niesłychanie śpieszy.Kent, chcę wiedzieć, muszę wiedzieć, czy to ty zabiłeś Barkleya.— O'Connor, jeżeli podajesz w wątpliwość słowa umierającego, to znaczy, że masz mały szacunek dla śmierci!— Ach, to tylko wykręty.Zabiłeś go ? Powiedz!— Tak.O'Connor siadł ciężko i paznokciem przeciął opaskę na pudełku cygar.— Czy mogę zapalić z tobą? — spytał.— To mi uspokoi nerwy.Od rana same niespodzianki, i to jeszcze jakie.Poza tym ta dziewczyna.— Dziewczyna! — wykrzyknął Kent.Siadł wyprostowany i wlepił oczy w O'Connora.Sierżant również uparcie badał go wzrokiem.— No tak, ty jej nie znasz — rzekł wreszcie, zapalając cygaro.— Ja także nie.Nie widziałem jej nigdy przedtem.I dlatego to Kedsty tak bardzo mnie dziwi.Mówię ci, to coś niepojętego zupełnie.Rano nie wierzył twoim zeznaniom, a jednak wstrząśnięty był do głębi.Ciągnął mnie ze sobą do domu.Żyły nabrzmiały mu na karku do grubości mego małego palca.Ale raptem zmienił zdanie i prosił, byśmy razem szli do biura.Jak wiesz, droga wiedzie przez topolowy zagajnik.I tam właśnie stało się to najdziwniejsze.Ne jestem kobieciarzem, Kent, trudno by mi więc było ją opisać.Ale gdy ją ujrzałem, jak stała na środku ścieżki, o dwa, trzy metry od nas, na jej widok, mówię ci, stanąłem jak wryty.Kedsty zatrzymał się również.Słyszałem, jak wydał coś niby stęknięcie, taki dziwny dźwięk, jakby go ktoś niespodziewanie uderzył.Nie mogę ci nawet opisać, jak ta dziewczyna była ubrana, gdyż nigdy w życiu nie widziałem równie pięknej twarzy, włosów i oczu.Nie potrafiłem od niej wzroku oderwać.Wpatrywałem się jak wariat.Ale ona nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, jak gdybym był tylko powietrzem czy niewidzialnym cieniem.Patrzyła tylko na inspektora Kedsty i tak patrząc minęła nas zwolna.Nie wymówiła ani słowa, ani słóweczka.Przechodziła tak blisko, że mógłbym jej ręką dotknąć, i ani na sekundę nie odwróciła oczu od inspektora.Gdy znikła, pomyślałem, że zachowaliśmy się jak durnie; przecież nie pierwszy raz w życiu widzieliśmy ładną twarzyczkę.Chciałem to właśnie staremu powiedzieć, gdy.O'Connor pochylił się nad łóżkiem chorego i tak mocno ścisnął zębami cygaro, że prawie przeciął je na dwie części.— Słuchaj, Kent, przysięgam, Kedsty był biały jak wapno! W twarzy nie pozostała mu ani kropla krwi, a wpatrywał się wciąż przed siebie, jakby dziewczyna tkwiła tam nadal.Potem stęknął jak człowiek dławiony zmorą i wyjąkał:„Sierżancie, zapomniałem o rzeczy bardzo ważnej.Muszę się raz jeszcze zobaczyć z doktorem Cardiganem.Upoważniam pana do natychmiastowego wypuszczenia na wolność McTriggera".O'Connor urwał, oczekując od Kenta słów niedowierzania.Lecz gdy chory milczał, sierżant spytał znowu:— Jak sądzisz, Kent, czy to polecenie zgadza się z literą prawa ?— Niezupełnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates