[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.David ROSENFELTświadek na czterechłapachDla Mike’a, którego nie mogę pobić na żadnym polu…I dla Ricka, którego nikt nawet nie próbuje pobić w czymkolwiek.PodziękowaniaNie jestem fanem stron z podziękowaniami.Najbardziej mnie drażni, gdy autorzy podpierają się nazwiskami znanych ludzi, by zrobić wrażenie na czytelnikach, opowiadając przy tym chwytające za serce anegdotki, byle tylko udowodnić bliskość tych relacji.Ja tak nie robię.To nie w moim stylu.Moje podziękowania są krótkie i na temat.Nie rzucam nazwiskami celebrytów na prawo i lewo.Chcę, żeby moje literackie wypociny mówiły same za siebie.Jeśli ktoś służył mi pomocą lub inspiracją, dziękuję mu… jeśli nie, nie robię tego.Na wyrazy wdzięczności trzeba sobie zasłużyć.Chciałbym więc niniejszym w zupełnie przypadkowej kolejności wymienić wszystkich, którym winien jestem faktyczne podziękowania: Michael Jordan, Bili Clinton, Dwight i Mamie, Eisenhowerowie, Debbie Myers, Jonas Salk, Britney Spears, Clarence i Mario Thomasowie, Bob Castillo, Babe Ruth, WolfBlitzer, Wolfman Jack, Stacy Alesi, Jessica i Homer Simpsonowie Little Anthony and Imperials Derek Jeter Susan Richman, Joe Montana, Cały stan Montana, Dadd Divine, Bruce Springsteen, Walter Cronkite, Norman Schwarzkopf, Tony Gwynn, Bird z Ulicy Sezamkowej, Przewodniczący SąduNajwyższego, John Warren G.Harding, Rocky Balboa, Geraldo, Chita i Mariano Rivera, George Kentris Abbott & Costello, Julia i Robin Roberts Michael.Przepraszam, jeśli kogoś pominąłem.A tak na poważnie, podzielcie się wrażeniami z lektury, pisząc na adres dr27712@aol.com.Zrobiło tak wielu czytelników moich wcześniejszych powieści i bardzo to sobie cenię.- Andy, nie uwierzysz!To jedno z tych zdań, które bez kontekstu nic nikomu nie powie.Coś, w co za chwilę nie uwierzę, mogłoby się przecież teoretycznie okazać zarówno dobrą, jak i złą wiadomością.Problem w tym, że znajdujemy się w Schronisku dla Zwierząt Hrabstwa Passaic, tak że otoczenie nie pozostawia złudzeń - dobrej wiadomości raczej nie usłyszę.Woła mnie do siebie kierownik, Fred Brandenberger.Gość wykonuje piekielnie niewdzięczną robotę, bo liczba przywożonych do schroniska psów znacznie przewyższa chętnych do adopcji.Nie pozostaje mu więc nic innego, jak usypiać te, dla których nie udaje się znaleźć właścicieli.Wiem, że strasznie to przeżywa.Pracuje tu od dwóch lat, ale stawiam, że nie pociągnie zbyt długo.Nie lubię tu przychodzić i dlatego robię to niezmiernie rzadko, zostawiając tę działkę Williemu Millerowi, mojemu byłemu klientowi, a obecnie wspólnikowi w „Tara Foundation”, fundacji ratującej psy, którą założyliśmy jakiś czas temu.Dzięki niej udaje nam się ocalić około tysiąca zwierząt rocznie, ale wciąż brakuje miejsca dla kolejnych.A ja nie potrafię podejmować decyzji, które przyjąć, a których nie, i dlatego normalnie zrzucam ten obowiązek na barki Williego.Na moje nieszczęście Willie wyjechał z żoną Sondrą na kilka dni do Atlantic City, a że mamy miejsce dla kilku psów, oto jestem.Strasznie się tej wizyty balem, a wnioskując po tym, co właśnie powiedział Fred, zaczynam podejrzewać, że moje złe przeczucia nie wzięły się z powietrza.Fred prowadzi mnie do pomieszczenia, gdzie poddaje się kwarantannie psy chore i te, które kogoś pogryzły lub z jakichś innych powodów nie nadają się do adopcji.Takie zwierzę obserwuje się przez dziesięć dni, żeby wykluczyć wściekliznę, a potem usypia.W schronisku tak mówimy o zabijaniu.Fred pokazuje na klatkę w głębi pokoju.Podchodzę więc skulony, jak to mam w zwyczaju.Okazuje się, że to coś o wiele gorszego, niż się spodziewałem - jeden z najpiękniejszych golden retrieverów, jakiego w życiu widziałem.Klatka nie jest miejscem dla golden retrieverów.Żadnych.Bez wyjątku.Pies, którego mam przed sobą, nie ma więcej niż siedem lat, ale godności, jaka wyziera z jego ślepi, będę mu pewnie zazdrościł i za kolejne siedemset.Te oczy zdają się mówić: „To nie miejsce dla mnie”, i w żadnym innym spojrzeniu nie dostrzegłem nigdy takiej szczerości i prawdy.Czuję, jak zalewa mnie fala gniewu na myśl o tym, jakie to niesprawiedliwe.- O co chodzi, u diabla? - pytam podchodzącego do nas Freda.- Pogryzł swojego właściciela.Jedenaście szwów - tłumaczy Fred.- Nie żebym go za to winił.- To znaczy?- Po pierwsze, facet to skończony dupek.A po drugie, może nawet nie być właścicielem.- Możesz wyrażać się jaśniej?Fred niewiele jednak wie.Niejaki Warren Shaheen zadzwonił do niego po powrocie ze szpitala z prośbą, by przyjechać do jego domu w Hawthorne.Twierdził, że został pogryziony przez swojego psa, Yogiego.Bez żadnego konkretnego powodu.Chciał, żeby Fred zabrał zwierzę do schroniska i uśpił.Kiedy Fred wyprowadzał Yogiego z domu, podszedł do nich dzieciak z sąsiedztwa.Powiedział, że Warren ciągle kopał swojego podopiecznego i na pewno pies się po prostu bronił.Dodał jeszcze, że Warren znalazł go błąkającego się jakieś trzy tygodnie wcześniej, ale nie pofatygował się, żeby poszukać właściciela.- I co zamierzasz? - pytam.Fred wzrusza ramionami.- Znasz przepisy.Po dziesięciu dniach musimy go uśpić.Nie wolno nam oddawać go do adopcji.Pytam Freda, czy może otworzyć klatkę i wypuścić psa.Wie, że nie powinien, ale spełnia moją prośbę.Zabieram Yogiego do niewielkiego pomieszczenia, w którym przyszli właściciele mają okazję poznać się bliżej z wybranym zwierzakiem.Siadam na krześle, Yogi podchodzi do mnie.Ma doskonale widoczne w tym świetle blizny na pysku.Wyglądają na stare.To zapewne pamiątki po krzywdach z przeszłości.Nie miał, jak widać, wesołego życia.Kładzie mi łapę na kolanie - w ten sposób golden retrievery proszą, by je podrapać po brzuchu.Kiedy to robię, opiera głowę o moje kolano.Fred zastaje nas podczas pieszczot.- Niesamowite - odzywa się na nasz widok.- Fred, nieważne, co mówią przepisy.Ja gwarantuję ci jedno.- Co takiego?- Nic złego nie stanie się temu psu.Doszedłem do wniosku, że cała ta gadka o etyce zawodowej to jakaś jedna wielka ścierna.Wszyscy wmawiają nam, że ludzi pracujących należy podziwiać, ale nikt jakoś nie zacznie od tego, że już sama idea pracy po prostu nie leży w ludzkiej naturze.Pozwólcie więc, że ja, Andy Carpenter, światowej klasy filozof, wyjaśnię wam kilka spraw.Jestem głęboko przekonany, że ludzie dążą przede wszystkim do tego, by sprawiać sobie przyjemność.Jemy, bo przyjemniej jest czuć się sytym aniżeli głodnym, śpimy, bo przyjemniej być wyspanym niż zmęczonym, uprawiamy seks… zresztą chyba już wiecie, o co mi chodzi.Pracujemy, by dzięki pieniądzom uprzyjemnić sobie życie.Jeśli z równania usunąć pieniądze, posypie się całe działanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates