[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Któregoś wieczora wyłonił się zza swoich drzwi z dużym arkuszem papieru.Podał mi go bez słowa.Ujrzałem tam misternie wyprowadzone drzewo genealogiczne rodu Szorców.- No, imponujące, panie Janie! - przyznałem.- Tylko pozazdrościć!Wyjął mi papier z dłoni.Uśmiechnął się.- Tu nie ma ani szczypty prawdy poza nazwiskami, imionami mojego ojca i matki i jej panieńskim nazwiskiem.- Nie rozumiem!- Bo wie pan, moja świętej pamięci teściowa długo dawała mi do zrozumienia, że jej Lenieczka popełniła mezalians.Pogadałam wreszcie ze znajomym heraldykiem z KUL i wyprowadził mi to potężne drzewo genealogiczne, opieczętował je lege arte, po czym przedstawiłem ten cyrograf teściowej.Uwierzyła.Pan Jan okazał się geniuszem strategii wojskowo-handlowej.Wiadomo, matematyk.Oto jego opowieść, do której spisania przedtem długo namawiał swoją „Lenieczkę", lecz ona chyba się wstydziła tego rozdziału w ich życiu i nigdy nie spisała „dla potomności", choćby tej lubelskiej.- Proszę pana.Po przełamaniu bitwy pancernej pod Kurskiem, sowie ci parli jak w dym na zachód.Było oczywiste, że gdzieś muszą zatrzymać się na dłużej, choćby dla podciągnięcia odwodów.Gdzie? To jasne, że nie na Bugu, tylko na Wiśle.Co będzie przez ten czas najpotrzebniejsze po tej stronie Wisły? Chleb? Mąka? Cukier? Nie! Sól! Sól, proszę pana! Gdzie Lu blin, a gdzie Wieliczka! Kiedy sowieci zbombardowali stację kolejową na Wrotkowie z transportem zaopatrzenia dla Wehrmachtu, ludzie rzucili się po chleb, mąkę, konserwy, jakieś resztki cukru.Poszedłem tam zbyt późnoi zobaczyłem tylko worki z solą.Szybko nająłem dorożkę, kilkoma kursa mi zwiozłem i wtaszczyłem z dorożkarzem kilkanaście worków soli.Tu, do tego pana pokoju.Strop był dziewiętnastowieczny, drewniany, bałem się, że runie na głowy państwa Gilewskich, ale wytrzymał.Po wejściu Sowie tów do Lublina otworzyłem przy ulicy Lubartowskiej mały sklepik, bo z czegoś trzeba było żyć.Podstawowym towarem stała się moja sól.Mógłbym windować ceny jak chcieć, ale bałem się władzy ludowej, że ma oto przykład krwiopijcy.Właśnie zewsząd ściągali do „stołecznego" Lubli na literaci.Wyłaziło to bractwo z nor, ciągnęło ze wschodu rozproszone przez wojnę.Władze PKWN w czasach „stołecznego" Lublina przydzielały literatom drób, kasze i mąki z rozparcelowanego folwarku w Ciechankach.Pochodziły stamtąd wiktuały dla literackich rozbitków, natomiast rozdział tych produktów odbywał się w moim sklepiku.Poeci, powieściopisarze nie mogli zrozumieć, co się dzieje: zaopatruje ich jakiś sklepikarz nie mający nic wspólnego z literaturą i sztuką, w obskurnej dziurze przy Lubarto wskiej.Moja żona wstydziła się tej misji swojego męża i noga jej w sklepi ku nie postała do samego końca „stołecznego Lublina" i tych moich delikatesów.Pamiętam, jak przed Bożym Narodzeniem 1944/45, żona Ja na Parandowskiego omal się nie pobiła z żoną Juliusza Kleinera o wy patroszone zwłoki gęsi z Ciechanek.Jednak podstawowym towarem moich delikatesów była sól!.Pani Helena mieszkała już w Warszawie, kiedy w prasie lubelskiej opublikowałem omówienie jej twórczości i życia na etapie lubelskim.Odpisała:Kochany Heniu,Dziękuję Ci za list i odpowiedź w tamtej sprawie oraz za recenzję, napisaną tak ciepło i tmfiiie.Właśnie - samemu się w swoich rzeczach wiele nie spostrzegał Odkryciem dla mnie było Twoje naświetlenie słuszne, że w tych poezjach nie ma - ludzi! Rzeczywiście, a przecież mnie zawsze bardzo obchodzili: człowiek, mój bliźni!.Warszawa, 8 XI65Dziesięć lat później, 1 czerwca 1979 roku spełniłem swoją ostatnią wobec pani Heleny powinność: opublikowałem w „Sztandarze Ludu" pośmiertne omówienie jej życia i twórczości.Wspomniałem m.in.ojej pierwszym mężu, Zygmuncie Rozwadowskim, z którym pobrali się na trzy miesiące przed wybuchem wojny.Pisałem:Tylko trzy miesiące byli razem: zmoblizowany na front mąż pani Heleny - Zygmunt Rozwadowski, ginie w okolicach Smoleńska.Był rok 1979: nie mogłem napisać: ginie w Katyniu.Patrząc mi prosto w oczy, powiedziała kiedyś: mąż najpewniej został zamordowany w Katyniu! Nie dodała ani słowa więcej.Bo i po co?Wszyscy z pokolenia pana Jana, pani Heleny i „Mańci" - od dawna już w grobach i niepamięci.Viola dawno już babką, choć młodsza ode mnie o dziesiątkę.Z naszego „Promu", czarnooka Nelly Z.skończyła na schizofrenii, Zbigniew Z.skompromitował się głupim plagiatem i zniknął w okresie, kiedy „Prom" jeszcze pływał.Zbyszek S.zawsze był lepszym plastykiem niż literatem i wytrwałym działaczem lubelskiego środowiska artystycznego.Zbyszek F.już wtedy czynił aluzje do pochodzenia członków „Promu", naszej mentorki i popadł w infamię grupy.Jurek K.poszedł w dyplomaty.Krzysiek D.ugrzązł w jałowiźnie Instytutu Badań Literackich.Maska B.wydała dwa tomiki wierszy i skończyła w dziennikarstwie radiowym.Jadzia B.wyszła chyba najgorzej, bo w belferce.Jurek M.został prokuratorem wojskowym, czym idealnie wstrzelił się w swoją osobowość.Kto jeszcze z „Promu"? Chyba już wszyscy, bo o meteorach szkoda wspominać.Jeszcze jesteśmy.Jeszcze (chyba?) wszyscy żyjemy.Za pięć, góra dziesięć lat, będziemy się dowiadywać o naszych pochówkach.Jeszcze żyjący będą deliberować, czy jechać na pogrzeb taki kawał drogi.I wreszcie przestaniemy jeździć na te nasze pogrzeby, w końcu zawsze przecież zdążymy na własny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates