[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podniecona powodzeniem skupiała na sobie mnóstwospojrzeń również po procesji.Rzucała włosami, wybuchała perlistym śmiechem, flirtowała zogorzałymi żołnierzami skoszarowanymi we Flawinne, rozmawiała poangielsku z zachwyconymi amerykańskimi turystami i zostałazaproszona na kolację we dwoje do najlepszej i najdroższej restauracjiw Villette.Odmówiła.Nadia przypuszczała, że bała się reakcjirodziców, gdyby się o tym dowiedzieli.Mimo że nie przepadała za Sabriną, lubiła na nią patrzeć,zwłaszcza na jej długie i gęste włosy, opadające falami do połowypleców.W słońcu albo kiedy odrzucała głowę, mieniły się odcieniamizłota, miedzi i rdzawej czerwieni.Nadia była najlepsza w szkole zrysunków.Chciała zostać malarką, wielką artystką.Mnóstwo razy próbowała namalować Sabrinę, nigdy jednak niebyła zadowolona, nawet kiedy użyła drogich farb ze skrzynkimalarskiej, którą kilka tygodni temu dostała na urodziny.Sabrinie siępodobało i była pod wrażeniem, ale Nadia wiedziała swoje.Nie udałojej się uchwycić światła i ruchu ciemnozłotej kaskady włosów, tak jakchciała.Poza tym wielokrotnie usiłowała namalować procesję na moście,z katedrą w tle.Najlepsza z jej akwareli, oprawiona, wisiała w szkole.Z niej też nie była zadowolona.Pragnęła przekazać emocje, które jejtowarzyszyły, kiedy przyglądała się procesji, a to nie to samo, cowierne odwzorowanie zaplecionych grzyw koni i każdej fałdypłaszcza rzymskich żołnierzy.Jej ulubionym obrazem była AdoracjaBaranka Evy Lidelius.Drżała na całym ciele, kiedy pierwszy razzobaczyła reprodukcję w albumie.Pewnego dnia namaluje coś równieporuszającego.Nie, nie namaluje.Ni stąd, ni zowąd ogarnął ją paraliżującystrach, zimny i mroczny, i porażająca pewność, że jej marzenia nigdysię nie spełnią.Zobaczyła Śmierć maszerującą w procesji, czarnąpelerynę, szczerzącą zęby czaszkę, naostrzoną kosę.Zesztywniały jejwargi i zlodowaciały opuszki palców, jakby serce przestałopompować krew.To uczucie trwało zaledwie kilka sekund, zniknęło równie szybko,jak się pojawiło.Peggy i Sabrina nic nie zauważyły.Znów w oddali rozległ się dźwięk silnika.Tym razem samochódzwolnił i kiedy się z nimi zrównał, zahamował.Otworzyły się drzwi i usłyszały znajomy głos:- Podwieźć was, dziewczęta?ROZDZIAŁ 3Piątek, 24 czerwca 1994,VilletteJeszcze nikt nie umarł, ale Martine Poirot była przygotowana nanajgorsze.W dniu procesji świętojańskiej, największego święta wVillette, żaden sędzia śledczy nie marzy o dyżurze.Po mieścieprzewalają się tabuny turystów, wszystkie knajpy są zapełnione pobrzegi, na ulicach tłoczą się nieprzebrane tłumy.W zeszłym roku doszło do trzech rozbojów, dwóch gwałtów ijednego zejścia śmiertelnego wskutek ran zadanych nożem.Martinespodziewała się podobnych, wątpliwych atrakcji.Ale na razie byłospokojnie.Przy odrobinie szczęścia może uda jej się zjeść kolację,zanim zostanie wezwana na miejsce jakiegoś przestępstwa.Zamknęła akta sprawy, nad którą pracowała, odłożyła na stospapierów zalegających biurko i rozejrzała się po gabinecie.Promieniesłońca wpadające przez opuszczone do połowy żaluzje oświetlałybezlitośnie plamy na filcowej igłowanej wykładzinie, odrapane szafyz archiwaliami i mnóstwo śladów po kubkach do kawy na blacieMartine i jej kancelistki Julie Wastii.Podeszła do lustra.No tak, jak zwykle musi poprawić fryzurę.Wyjęła szpilki i rozczesując sięgające ramion popielate blond włosy,krytycznie przyglądała się swojemu odbiciu.Zeszczuplała tej wiosny.Spodnie były luźne w talii, wyostrzyły się kości policzkowe.Śledztwo w sprawie morderstwa, które prowadziła w kwietniu,zakończyło się politycznym skandalem, ba, wzbudziło międzynarodo-we zainteresowanie i nie miało wyłącznie miłych konsekwencji.Lubiła patrzeć na swoje zdjęcia w prasie, choć się do tego nieprzyznawała nawet przed sobą, i w dolnej szufladzie biurka, podzapasowymi rajstopami i podpaskami, trzymała tygodnik z jejnajlepszą podobizną na okładce, na którą czasem ukradkiempopatrywała.Nie wszystkie publikacje były jej życzliwe.Nie zaskarbiła sobiesympatii wielu decydentów w Villette.Ilekroć obracała się w kręgumiejscowych polityków albo niektórych kolegów z PałacuSprawiedliwości, czuła ich nienawistne spojrzenia i wyobrażała sobieich złośliwe komentarze.Na domiar wszystkiego dręczyły ją problemy osobiste.Zamknęła biurko, wzięła torebkę i wyszła.Parne powietrze otuliłoją jak wilgotny koc.Na Rue des Chanoines docierały salwy śmiechu,okrzyki i zapachy: zapach smażonych frytek i gofrów, lekki odór piwai ostry fetor stajni po przemarszu koni i wielbłądów.Na placu przedkatedrą ktoś grał na zgrzytliwym średniowiecznym instrumencie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates