[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I powiada jeszcze: tylu ich nosi mnisi habit, a kapłanami nie są; inni zaś otulili się hiszpańskim kaftanem, a Hiszpana i hiszpańskiej odwagi ani na lekarstwo! jest w reebokach, co skłoniło Lazara do zachowania ich jako części swojego stroju?), po drugie, przyjął zaproponowanego skręta, a tego nie odmawiał tylko w chwilach ciężkiego stresu.Chyba zdecydował się stracić świadomość, bo pociągnął trzy duże machy i żar nagle rozgorzał.Musiał więc odkaszlnąć pozostałość rutyny, a uszy - on, wielki nauczyciel - miał czerwone jak uczniak.Żeby się jakoś pozbierać, z oczyma pełnymi łez zatonął w swoich ziółkach.Cudowną techniką potrafił wydobywać z mętnej cieczy zbawienie i spokój.- Jeśli kupisz pół kilo cieciorki, mogę zrobić wspaniałe żarcie - zwrócił się do mnie głosem niemal pękniętym od kaszlu, ale sekundę później skierował szybkie spojrzenie (kiedy postanowiłem zrewanżować mu się równie autystycznym komentarzem, którego przyczynę będę znał tylko ja) ku Andjeli, która właśnie w tej chwili zatroskana oddała mu niebieską kopertę z powołaniem do wojska i drżącym głosem spytała:- Kto to przyjął?- Nie, nie, po pierwsze, nie kapujesz - odpowiedziałLazar.- Andjelo, myślę, że mama, tak myślę, ale był przy tymMihajlo i bała się odmówić.Znasz ją i wiesz, że inaczej by tego nie zrobiła.- Gówno nie zrobiła! - wrzasnęła Andjela tak nagle, żeLazar omal nie spadł ze stołka, a ona po tym nagłym ataku iście sycylijskiego rodzinnego gniewu zaspokoiła się wściekłym obgryzaniem skórek, w milczeniu.- Zresztą - odważył się dodać Lazar - wszystko to nieważne.Liczy się karma.- Nie powiedziałeś nam, co zamierzasz? - spytałem, zwilżając śliną jointa, żeby się równo palił.Ale moje słowa obudziły śpiącą na pozór Andjelę i zanimLazar zdążył udzielić mi jakiejkolwiek odpowiedzi, skoczyła ku mnie i wysyczała mi prosto w twarz:- Jak to „co zamierzasz”? Nie ma co zamierzać, ma się ukryć - i odwróciła się na pięcie do Lazara.- Lazar, ro-zu-- miesz, co powiedziałam? Masz się ukryć!Ale Lazar umiał okazać siłę i zdecydowanie wtedy, kiedy człowiek najmniej się po nim tego spodziewał.Tak i teraz, narażony na agresję nieuleczalnego słowotoku Andjeli, odczekał, aż ten przypływ sam z siebie się cofnie.Nieruchomy na swoim stołku, oczyszczał się wywarem, usiłując wyglądać tak, jakby nie uczestniczył w sytuacji, którą sam spowodował.Kaszląc, odmówił przyjęcia jointa z mojej ręki, wypił jeszcze jeden łyk i uśmiechnął się.- Cóż, właściwie nie wiem.- odpowiedział wreszcie.- Coś w tym jest.Może się zgłoszę.Wyszedłem z nim w zadymiony dzień.Milcząc, pogrążyliśmy się w hałasie.Minął nas ślubny orszak z zarumienioną panną młodą w białej limuzynie.Gdzieś w dali wściekle walczyły stada psów.Pod pachami Lazara na szacie z pomarańczowej płachty pokazały się plamy potu, bo było niezwykle gorąco jak na koniec października.Leźliśmy w stronę bazaru.Wśród jarzyn, kartofli, kwiatów i przeróżnych towarów w pchlej części porozumiewaliśmy się unikaniem wzroku.W ten sposób, myślę, rozumieliśmy się lepiej, a owej chwili łączyło nas jeszcze coś: choćby Lazar mówił Bóg wie co, bał się wojny, wcale nie było mu wszystko jedno.Ale komu by mogło przyjść do głowy, że ja nie czułem strachu? Widziałem jasno, jak krąg wokół mnie się zacieśnia.Coraz więcej ludzi wciągał ten wir.Pewnego dnia, myślałem, zapukają i do moich drzwi, i kolana mi zadrżą jak tyle innych kolan w ciągu ostatnich miesięcy.Tak oto okazałem się śmieszny w swej żałosnej niemocy, a nie wstydziłem się kpić z Lazara.Na wyimaginowanej wadze, tu, wśród kartofli, zważyłem perspektywę uczestniczenia w wojnie i tę drugą, perspektywę wojskowego więzienia za odmowę stawienia się i dezercję, czego dałoby się uniknąć tylko wyjeżdżając od razu za granicę.I natychmiast podjąłem decyzję, że nigdy już nie będę ironiczny wobec biednego, młodszego brata mojej żony, na którego z powodu rzucającej się w oczy fryzury i ubrania chłopi patrzyli podejrzliwie.Porwany falą współczucia, usiłowałem pochwycić jego wzrok, żeby uśmiechnąć się do niego szczerze i przyjaźnie, żeby mu okazać życzliwość.Wzrok Lazara udało mi się pochwycić, ale w zamian nie otrzymałem niczego, co przypominałoby uśmiech.Błysnął tylko ku mnie przenikliwymi kocimi oczyma; niby to nie zrozumiał mojej nagłej potrzeby partnerstwa w zgryzocie, a naprawdę odpłacał mi pięknym za nadobne.Nigdy nie przypominał świętego.Jego świecka złośliwość sprawiła, że oprzytomniałem.Dowlokłem się do bufetu z kanapkami przy samym wyjściu z bazaru.- Chodźmy na kanapki - zaproponowałem i myślę, żeLazar już wtedy przejrzał mój zamiar, bo nerwowo przełknął ślinę.- Ja nie mogę, dziękuję, ale ty sobie nie odmawiaj.Z dużego repertuaru, w tym cztery warianty wegetariańskie, wybrałem kanapkę z sałatką z wołowiną.I zaproponowałem kęs Lazarowi.- Świetna wołowina - powiedziałem z pełnymi ustami.Obrzydzenie Lazara było owego października moim duchowym pokarmem, choćbym miał skończyć tak, jak on twierdził, że mi sądzone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates