[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podając Mariannie ciemną suknię, rozżalona Agata zapytała nieco uszczypliwym tonem:- Czy mam zamówić powóz i Gracchusa?- Nie.Pójdę pieszo.Spacery są bardzo zdrowe, a Florencja należy do tych miast, po których trzeba chodzić, jeśli chce się je poznać.- Ale przecież pani pobrudzi sobie suknię!- Nic nie szkodzi! Florencja jest tego warta!Parę chwil później wyszła z pałacu, zakryta od stóp do głów.Duża woalka Chantilly odgradzała ją od radosnego światła dnia delikatną czarną zasłonką, utkaną we wzory z liści i kwiatów.Nie zważając jednak na to, uniosła lekko kraj sukni, aby nie pobrudził jej kurz czy błoto i skierowała się energicznym krokiem w stronę Ponte Vecchio.Przeszła przez most, nie patrząc nawet na kuszące sklepiki jubilerskie, które przyklejone jeden do drugiego wyglądały jak kiście winogron.Trzymała w dłoni książeczkę do nabożeństwa, oprawioną w safian, o pozłacanych rogach.Gdy zabierała ją ze sobą, Agata, której ciekawość nie dawała spokoju, spojrzała na Mariannę pytającym wzrokiem.Przezornie nie odezwała się jednak ani słowem.Tak wyposażona Marianna sprawiała wrażenie statecznej matrony śpieszącej na wieczorną mszę.Pozwoliło jej to zresztą uniknąć zaczepek ze strony Włochów.Przeciętny mieszkaniec tego kraju sądził bowiem, że ma pełne prawo do nagabywania każdej kobiety, obdarzonej choć trochę zgrabną sylwetką.Przy czym Włosi uwielbiali wprost wałęsać się po mieście, gdy zapadał zmierzch.Po paru minutach szybkiego marszu Marianna dotarła do starego kościoła Or San Michele.Dawniej był on własnością bogatych korporacji kupców florenckich.Oni właśnie ozdobili go bezcennymi statuetkami, które umieszczono w gotyckich niszach.Mariannie było potwornie gorąco w ciężkiej ciemnej sukni i czarnej koronce.Pot spływał jej z czoła i z pleców.Prawdę mówiąc, grzechem było opatulać się w tak piękną pogodę, gdy niebo mieniło się wszystkimi barwami tęczy.Florencja błyszczała w słońcu jak kolorowa mydlana banieczka.Tajemnicze i zamknięte podczas upalnych południowych godzin miasto otwierało wieczorem swe podwoje, przez które wysypywały się na ulice tłumy rozgadanych, żywych i przyjaznych ludzi.Tymczasem klasztorne dzwony wzywały tych, którzy postanowili rozmawiać tylko z Bogiem.Chłód kościoła zaskoczył Mariannę, ale też przyniósł jej ulgę.Wnętrze, do którego światło docierało jedynie przez witraże, było tak ciemne, że musiała zatrzymać się na chwilę koło kropielnicy, aby przyzwyczaić oczy do panującego wokół niej mroku.Szybko jednak dostrzegła podwójną nawę.W jej prawej części, oświetlonej słabym, drgającym światłem trzech świec, połyskiwało stare złoto wspaniałego średniowiecznego tabernakulum, dzieło Orcagna.Nikogo jednak przy nim nie było.Kościół wydawał się całkowicie pusty.Jedynie w dużej nawie słychać było echo kroków kościelnego, który szedł do zakrystii szurając starymi butami.Ta pustka i cisza nie spodobały się Mariannie.Przyszła tu już z dziwnym uczuciem niechęci, rozdarta między pragnieniem udzielenia pomocy czarującej przyjaciółce a niejasnymi złymi przeczuciami.Była zupełnie pewna, że przybyła o czasie, a Zoe znana była z punktualności.Marianna zaniepokoiła się.Chciała stąd wybiec i wrócić czym prędzej do pałacu.Całe to spotkanie wydało się dziwnie nienaturalne.Odruchowo cofnęła się parę kroków w kierunku głównego wyjścia, kiedy przypomniał się jej list baronowej Cenami:.sprawa dotyczy mojego życia lub życia ukochanej osoby.Nie, nie mogła zignorować takiej prośby.Zoe, która dawała tym listem dowód ogromnego zaufania do Marianny, nie zrozumiałaby jej zachowania.Ta zaś miałaby do końca życia wyrzuty sumienia, że nie zrobiła wszystkiego, aby zapobiec nieszczęściu.Fortunata Hamelin, zawsze gotowa skoczyć w ogień dla ocalenia przyjaciół, a nawet ulubionego kota, nie zastanawiałaby się nawet przez sekundę.Jeśli Zoe spóźniała się, to z pewnością miała ku temu poważne powody.Sądząc, że powinna poczekać chociaż parę minut, Marianna podeszła z wolna do miejsca spotkania.Przez chwilę przyglądała się tabernakulum, a potem uklękła i pogrążyła się w modlitwie.Przepełniało ją uczucie wdzięczności dla niebios i nie chciała stracić tej wspaniałej, nadarzającej się okazji.Poza tym był to najlepszy sposób skrócenia oczekiwania.Zatopiona bez reszty w modlitwie nie zauważyła, kiedy podszedł do niej mężczyzna okryty czarną peleryną z podwójnym kołnierzem.Zadrżała, gdy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu i usłyszała nerwowy szept:- Proszę za mną, madame, szybko! Jestem posłańcem pani przyjaciółki! Baronowa błaga panią o jak najszybsze przybycie.Marianna podniosła się z klęczek i przyjrzała się uważnie mężczyźnie.Nie znała go.Nawiasem mówiąc, miał on twarz, o której nie można było nic powiedzieć - spokojną i szeroką.W tym momencie jednak wyrażała ogromny niepokój.- Dlaczego sama nie przyszła? Co się stało?- Wielkie nieszczęście! Błagam panią, madame, proszę iść za mną! Każda minuta jest cenna.Marianna nie poruszyła się.Nic już nie rozumiała.Najpierw dziwna prośba o spotkanie, a teraz ten podejrzany nieznajomy.Wszystko to nie pasowało do spokojnej Zoe.- Kim pan jest? - spytała.Mężczyzna skłonił się nisko, pełen nieco teatralnego uniżenia.- Oddanym sługą, księżno! Moi krewni od dawna już służą w pałacu barona Cenami i dlatego baronowa ma do nas pełne zaufanie.Czy mam jej powiedzieć, że księżna odmawia?Marianna przytrzymała gwałtownie dłoń posłańca, który sprawiał wrażenie, jakby natychmiast chciał odejść.- Ależ skąd, proszę zaczekać! Pójdę z panem! Ponownie skłonił się i poprowadził ją do wyjścia.- Powóz już na nas czeka - powiedział, gdy wyszli z ciemnego kościoła.- Droga nie będzie długa!- A więc czeka nas jakaś droga? Przecież pałac jest tuż obok, o ile mi wiadomo.- Bo też jedziemy do villa Settignano! Zechce mi pani wybaczyć, madame, ale na razie nie mogę powiedzieć nic więcej.Proszę mnie zrozumieć, jestem tylko sługą.- Tak, już raz mi to pan powiedział! A zatem jedźmy! Nie opodal czekał kryty powóz bez herbu.Stał pod łukiem łączącym kościół z dawnym pałacem Lainiers, obecnie częściowo zrujnowanym.Stopień był opuszczony, a przy wejściu czekał czarno ubrany mężczyzna.Wydawało się, że woźnica drzemie, ale gdy tylko zorientował się, że Marianna wsiadła do powozu, świsnął batem i konie ruszyły z kopyta.Domniemany sługa rodziny Cenami usiadł koło Marianny, której wcale nie spodobała się ta poufałość.Niemniej jednak postanowiła nie komentować tego, składając to na karb zdenerwowania.Wyjechali z Florencji przez bramę San Francesco.Odkąd opuścili kościół Or San Michele, Marianna nie odezwała się ani słowem.Zadręczała się tak długo dociekaniami na temat nieszczęść, które mogły przytrafić się Zoe Cenami, aż w końcu wybrała wersję najbardziej według niej prawdopodobną.Zoe była czarująca i wielu, często atrakcyjnych mężczyzn usiłowało zdobyć jej względy.Niewykluczone, że jeden z nich otrzymał to, na co liczył, i poinformował o wszystkim barona Cenami.Marianna wyobrażała sobie, że jedyna pomoc, jaką mogłaby zaofiarować swojej przyjaciółce, polegałaby na ewentualnej próbie uspokojenia wzburzonego małżonka.Baron Cenami bardzo cenił sobie księżnę Sant’Anna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates