[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Aha.Wziąłem kilka głębszych oddechów i ruszyłem w ślad za nim.Schody były równie strome, co wąskie - widać było, że wykonano je z myślą o Dragaerianach, którzy mają dłuższe nogi niż ludzie.Stopni było naprawdę dużo.Po dłuższej chwili schody zaczęły skręcać delikatnie w lewo i minęliśmy okno.Zaryzykowałem szybkie spojrzenie - faktycznie byliśmy wysoko.Gdybym miał czas, sądzę, że zająłbym się podziwianiem widoku świerków i malowniczej doliny.Nie miałem go jednak, a na dodatek przez okno wpadał ostry, zimny wiatr.Niesiony przez niego chłód był odczuwalny jeszcze przez kawałek drogi, ale nie narzekałem, bo żołądek zgodził się wrócić na swoje miejsce i przestać protestować.Morrolan trzymał się cały czas dwa stopnie wyżej.Wyglądało na to, że ma do mnie zaufanie, skoro tak długo kusił mnie widokiem swoich pleców.Z drugiej strony, moje oczy znajdowały się na poziomie pochwy jego miecza, więc aż tak wiele nie ryzykował.Dłuższy czas wspinaliśmy się w milczeniu.W końcu nie wytrzymałem:- Z całym szacunkiem, lordzie Morrolan.Zatrzymał się i odwrócił.- Tak, mój dobry Jheregu?- Mógłby pan z łaski swojej oświecić mnie biednego, co się tu, do cholery, dzieje?!Uśmiechnął się zagadkowo i ponownie ruszył w górę.Zdusiłem przekleństwo i poszedłem za nim.Po paru stopniach spytał przez ramię, nie kryjąc ironii:- Mógłbym prosić o nieco precyzyjniejsze pytanie?- Na przykład dlaczego zgodził się pan ze mną spotkać?Bardziej zobaczyłem, niż usłyszałem, że zachichotał.- Głupotą byłoby tego nie zrobić, skoro zadaliśmy sobie wpierw tyle trudu - odparł.Coś zimnego przemaszerowało mi po krzyżu.Dopiero po przejściu kolejnych kilku stopni spytałem:- A więc zaplanował pan sprowadzenie mnie do siebie?- Jako prosty sposób.Znacznie trudniej byłoby przekonać cię, żebyś przybył bezpośrednio do Góry Dzur.- Aha.no tak.ale głupio, że sam na to nie wpadłem.- Zgadza się.Zacisnąłem zęby.Miałem przed oczami pochwę jego miecza i czułem głód ostrza.- No dobrze - powiedziałem na tyle spokojnie, na ile mogłem.- Jestem w Górze Dzur.Po co?Nie odwracając się, rzucił:- Trochę cierpliwości.Wkrótce wszystko będzie jasne.- Aha.Zamilkłem, analizując usłyszane rewelacje.Wyglądało na to, że wkrótce spotkam Sethrę Lavode, której byłem do czegoś potrzebny.Problem w tym, że nie mogłem się zorientować do czego.Z tego co wiedziałem, nie miała powodu, by chcieć mnie zabić, a poza tym gdyby chciała, Morrolan mógł to już za nią załatwić parę razy.O co więc tu chodziło? W końcu spytałem:- W takim razie co z Quionem?- Z kim?- Z tym jegomościem, który mnie okradł i teleportował się prosto tutaj.- A, z nim.Wrobiliśmy go.Otrzymał informację sugerującą, że może tu być bezpieczny.Informacja była niezgodna z prawdą.- Rozumiem.Znów kilka minut wspinaliśmy się w milczeniu.W końcu nie wytrzymałem i spytałem:- Daleko jeszcze?- Niedaleko, jak sądzę.Zmęczyłeś się?- Trochę - odparłem odruchowo, zastanawiając się nad tym „jak sądzę”.- Jest pan tu częstym gościem, lordzie Morrolan?- O, tak.Często odwiedzam Sethrę.I oto miałem zagwozdkę, której przeanalizowanie zajęło mi następny, spory kawałek schodów.No bo tak: skoro był tu częstym gościem, to dlaczego nie znał długości schodów? Ano dlatego, że z nich nie korzystał, czyli teleportował się w inne miejsce.W tym momencie minęliśmy masywne drewniane drzwi osadzone w lewej ścianie i szliśmy dalej.Skoro więc Morrolan tym razem wspinał się po długich i męczących schodach, robił to na moją cześć.Nie do końca tylko rozumiałem, dlaczego - czy żeby mnie zmęczyć, czy żeby wyrobić sobie o mnie opinię, czy też z obu powodów.Powinienem mieć się na baczności po dojściu do tego wniosku, ale nic podobnego się nie stało.Zamiast tego zacząłem być zły.Z pewnym trudem udało mi się to zamaskować, gdy wróciłem do poprzedniego tematu.- Myślę, że rozumiem, skąd pan wiedział, że Quion zjawi się ze złotem właśnie tutaj.- Miło, że rozumiesz.- Natomiast nie rozumiem, skąd pan wiedział, że ukradnie mi pieniądze.- A, to było najłatwiejsze.Widzisz, trochę param się czarami.Podobnie jak ty, jak sądzę.- Zgadza się.- W takim razie obaj wiemy, że przy użyciu stosownego czaru można w czyimś umyśle umieścić odpowiednią sugestię, i to tak, żeby osoba ta nie miała o niczym pojęcia.W tym przypadku zasugerowaliśmy mu, że byłby to dobry i bezpieczny pomysł.Sugestia okazała się skuteczna.- Ty bękarcie! - wyrwało mi się, zanim zdążyłem się ugryźć w język.Powiedzenie, co myślę, było błędem i natychmiast pożałowałem, że to zrobiłem, ale trafiła mnie taka cholera, że nie potrafiłem się powstrzymać.Morrolan zamarł na moment, po czym odwrócił się z dłonią na rękojeści broni.Spojrzał na mnie z góry.Miał raczej paskudną minę, gdy spytał:- Przepraszam, co powiedziałeś?Obserwowałem jego oczy i nie odpowiedziałem - nie było sensu.Rozluźniłem ramiona.Największą szansę dawało użycie sztyletu, który miałem w lewym rękawie.Powinienem zdążyć go wyjąć prawą i doskoczyć mu do gardła.Jeśli pierwszy wyciągnę broń, mam szansę go zabić.Z drugiej strony na pewno nie będzie to łatwe, ponieważ stał gotów do walki - odprężony i utrzymujący doskonałą równowagę.Najprawdopodobniej zdąży mnie pchnąć, gdy będę podrzynał mu gardło.A biorąc pod uwagę, czym mnie dziabnie.- Ujmijmy to w ten sposób: jeżeli jeszcze raz zrobisz coś podobnego z którymkolwiek z moich podwładnych, wytnę ci serce i pokroję na drobne kawałki, zanim wbiję ci sztylet w mózg - powiedziałem z dziwnym spokojem.- Naprawdę - zabrzmiało to jak stwierdzenie, nie jak pytanie.Uśmiechnął się ironicznie i bez ostrzeżenia cofnął o dwa stopnie.Szybki był cholernik, musiałem mu to przyznać.Jeszcze nie wydobył broni z pochwy, ale i tak znacznie poprawił swoje położenie.Teraz musiałem albo sięgnąć po rapier, albo ryzykować rzut nożem.Rapier przeciw mieczowi nie dawał dużych szans, a zadanie poważnej rany rzuconym nożem było bardziej kwestią przypadku niż umiejętności.Nie odzywałem się - czekałem, aż wyciągnie miecz.On też czekał.Z lekko ugiętymi nogami i w doskonale wyważonej pozycji, mimo że lewą stopą opierał się o wyższy stopień.Czułem rękojeść noża ocierającą się o nadgarstek lewej dłoni i uznałem, że jedyną szansę daje mi rzut lewą z równoczesnym sięgnięciem po rapier prawą.Morrolan był szybszy, ale nadal miałem szansę.Czekanie zaczęło się przeciągać.W końcu uśmiechnął się, skłonił lekko i powiedział:- W porządku, załatwimy to później.I odwrócił się, spokojnie kontynuując marsz po schodach.Mowę mi odebrało.Pokusa wsadzenia mu noża w plecy była ogromna, ale powstrzymał mnie instynkt samozachowawczy.Owszem, zabiłbym go bez trudu - i został we wnętrzu Góry Dzur, której absolutnie nie znałem.Co gorsza, razem z, jak sądzę, raczej zirytowaną Sethrą Lavode [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates