[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale cóż, zawsze mamy dość sil, żeby znieść cudze cierpienia.I znowu śmiech.Jeśli się zastanowić, jest to stwierdzenie oczywistego faktu, ale przecież.Nie, lepiej uznać to za kolejny paradoks, non-sensowny żart, lepiej się śmiać.Śmiano się tak przez rok, dwa, dziesięć lat.Coraz mniej szczerze.Prowokator, poganin i wróg społeczny numer jeden wyrażał po prostu swe najso-lenniejsze przekonania tak, że można było myśleć, że to żarty.A to nie były żarty.Ależ ten człowiek był dla chrześcijaństwa – dla przyzwoitego, mieszczańskiego chrześcijaństwa – tym samym, czym Kuba Rozpruwacz był dla dziwek ulicznych!Zarzucał im wszystkim tchórzostwo.Lekko, pogodnie, z uśmiechem, z papierosem w palcach i goździkiem w butonierce.Nazywał tchórzostwem to, co oni nazywali sumieniem.Nazywał tchórzostwem to, co oni nazywali poczuciem obowiązku.A także uduchowieniem, religijnością, głębią.Nie sądzą po pozorach? Tak nazywają swą paniczną, tchórzliwą ucieczkę przed pięknem, geniuszem, miłością? Przecież właśnie oni wpadli w sidła pozorów, za-kłamali się do szczętu! Piękne oczy, wygięcie rzęs, owal twarzy, kształt ust, wysmukłe dłonie; spojrzenie, uśmiech; ruch długich, giętkich palców – to miałoby być pozorem? Pod tym cudem należy doszukiwać się czegoś, co by cudowi zaprzeczyło? Zamiast paść na kolana – rzucać się do ucieczki? I co jeszcze? W małych oczkach bez blasku, w tłustych i nieforemnych ciałach, w topornych dłoniach o krótkich i sztywnych paluchach dopatrywać się duszy! Może także w mdłej gadaninie o cenie masła i o zmianie rządu? Biedne piękno! Biedny geniusz!Czy nie byłoby uczciwiej przyznać się do nienawiści? Wołać: nienawidzimy piękna, nienawidzimy mądrości, nienawidzimy wszystkiego, co nas przerasta! Przyznać się: jesteśmy tchó-rzami! Jesteśmy głupi.Marni.Zakłamani.Obłudni.Po co doczepiać do tego Chrystusa, po co nazywać strach moralnością?Już tego by wystarczyło.Ale jemu wciąż było mało.Politykom, dumnym z tego, że tworzą historię, mówił, że historię może tworzyć każdy.Pisać ją może tylko geniusz.– Czymże jest czyn? – pytał patetycznie ludzi czynu.– Nikczemnym ustępstwem wobec faktów.Umiera w tej samej chwili, w której się rodzi.Czyn to ślepa silą zależna od wpływów zewnętrznych.Jego bodziec jest nieznany, jego podstawa – to brak wyobraźni.Ludziom marzącym o władzy mówił, wydmuchując dym z papierosa, że nie jest to pragnienie godne dżentelmena.Mało tego.Nie jest to pragnienie dające się pogodzić z inteligencją.Czy człowiek rozumny chciałby być marionetką? A przecież tylko marionetki zostają przywód-cami politycznymi.Można przewodzić jedynie poddając się woli tłumu; kto się jej nie podda, zostanie zmieciony.Żeby czyjąś ambicją mogło być zostanie marionetką! Kukiełką!Ten, kto pisze, może być niezależny.Może nie być marionetką.Tak.Chyba tylko on.Ideologie? Sprawy, za które ludzie oddawali życie?Wzruszał ramionami.– Sprawa nie staje się słuszna tylko dlatego, że ktoś oddał za nią życie!13I ciągle mu było mało.Jedyną jego ostoją – coraz bardziej niepewną, coraz słabszą, ale jedyną ostoją – były salony.Drażnił je, tak, ale dopóki tylko sypał paradoksami przy herbacie, można to było znieść.Tak dobrze wychowany.Elegancki, grzeczny, miły.Nawet w czysto męskim gronie, nawet daleko od salonów, nie pozwolił sobie nigdy na użycie grubszego słowa.Nienawidził tego.I ta galante-ria wobec dam! Każdy po nim wydawał się niemal chamem.To też drażniło, ale chociaż – cóż, chociaż pozwalało nie rozumieć herezji, które tak dystyngowany człowiek w tak uprzejmy, w tak uroczy sposób wygadywał.Udawać, że się ich nie rozumie.Niestety, on je także pisał.Dusza człowieka w socjaliźmie! To już naprawdę przeważyło szalę; tego naprawdę było za wiele.Urodził się, kiedy widmo komunizmu od sześciu już lat krążyło po Europie.I jego matka –no tak, jego matka, straszna Speranza, czy nie wzywała Irlandczyków do powstania? Nie marzyła o blasku stu tysięcy muszkietów, o barykadach przegradzających wszystkie ulice, o wielkim zrywie, który przyniesie wolność? To prawda, on sam nigdy nie uważał się za Irlandczyka.Był British, British.I tak gardził czynem, on, syn płomiennej Speranzy, człowiek, którego rodzice poznali się w jakiejś nielegalnej, wywrotowej partii.Nikt o tym nie pamiętał, ale – kto wie – może coś z tego pozostaje, trwa, wchodzi w krew? Jego pierwsza sztuka –ależ tak, jego pierwsza sztuka była przecież o rosyjskich terrorystach! Z jaką sympatią, z jakim podziwem o nich pisał! A litość? Litość, której w nim było tak wiele i której tak łatwo było nie zauważyć u tego cynika, ukrywającego postępki, którymi każdy by się chwalił, li-tość, tak łatwo utożsamiana ze zwykłą rozrzutnością (wyrzucał pieniądze drzwiami i oknami, wszystko, co miał, padało pastwą gromady wydrwigroszy) – czy litość także nie jest uczu-ciem antyspołecznym, rewolucyjnym, wywrotowym? Ach, wszystko jedno.Ten elegant, ten fircyk ze słonecznikiem w dłoni, Lord Paradox, Petroniusz Londynu okazał się nagle – wielkie nieba – rzecznikiem socjalizmu!Nie wierząc, ani przez chwilę nie wierząc w jego szanse.Jeżeli socjalizm zwycięży, najpewniej nie będzie socjalizmem.Koncentrując władzę ekonomiczną w tych samych rękach, które będą dzierżyć władzę polityczną, istotnie zgotuje światu coś nowego.Gorszego niż to, co świat już zna.Prawdziwe piekło.Z marzenia o warunkach pełnego rozwoju każdej indywidualności zrodzi się totalna uni-formizacja.W tym, że czerwona róża uważa, iż godnie i pięknie jest być czerwoną różą, nie ma nic złego.Ale jeżeli zażąda, żeby wszystkie kwiaty w ogrodzie były czerwonymi różami.A zapewne zażąda.Bo – niestety – polityk jest najgorszym typem człowieka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates