[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Mdli mnie, ale żyję - odpowiedział, wycierając usta chusteczką.Przynajmniej na razie, pomyślała Mimi.W oddali stała małametalowa bramka, przypominająca furtkę ogrodową z zapadką.- I to jest ta Brama Obietnicy? - spytał Oliver z powątpiewaniem.- Wygląda, jakby dziecko mogło przez nią przejść.- No cóż.- Mimi wzruszyła ramionami, podnosząc rygiel.-Każdy widzi ją inaczej.Z drugiej strony przypomina fortecę.Jesteś gotowy? Może cię trochę zemdlić.- Jeszcze bardziej? Trzeba było mi powiedzieć, żebym zabrałtorbę na rzygowiny.- Oliver wytarł czoło i wziął kilka głębokichoddechów.Mimi przewróciła oczyma.Otworzyła furtkę i przeszli na drugąstronę.Jeden krok odpowiadał chyba pięciu kilometrom.Zu-pełnie jakby mieli na nogach buty siedmiomilowe.Po kilku kro-kach znaleźli się w Czyśćcu, pierwszym kręgu Piekła.Przestrzeńdzieląca oba światy wyglądała jak rozległa pustynia, podobna dotej, którą zostawili za sobą, z drogą biegnącą przez piasek, ale bezpiramid.- Łatwiej jest, jeśli podczas przechodzenia krajobraz nie różni sięod poprzedniego - wyjaśniła Mimi.Oliver pomyślał, że przypomina mu to trochę pustynię Mohave wDolinie Śmierci.W oddali dostrzegł palmy i rośliny oderwane odpodłoża, niesione przez wiatr.Panował nieznośny upał i Oliverczuł, jak się poci w kurtce safari.- Chodźmy - powiedziała Mimi, potrząsając kluczami doczerwonego kabrioletu mustanga, który zmaterializował się przydrodze.- Wskakuj, ja poprowadzę.Znam drogę.-Jasne.- Oliver zakasłał, ale zrobił, co kazała.Azrael, AniołŚmierci, wrócił do domu.SZEŚĆPortret artysty jako młodego dziedzicaAllegra przyszła na przyjęcie spóźniona.Zbyt dużo czasuspędziła przed lustrem, zastanawiając się, co włożyć.Nic, coprzywiozła z Nowego Jorku, nie wydawało się odpowiednie.Nienawidziła swoich rzeczy.Charles zgodnie z planem poszedłna otwarcie wystawy.Allegra przekonała go, że nie ma ochoty napuste pogaduszki i woli zostać i poczytać.Na szczęście był takpodekscytowany perspektywą zobaczenia nadzwyczajnejkolekcji starożytnej sztuki południowoamerykańskiej, że nienaciskał specjalnie.Lubił bywać w towarzystwie, pławić się wchwale osoby wielbionej przez Zgromadzenie.Wiedziała, że niebędzie za nią tęsknił.Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, pobiegła do garderoby.Ostatni raz widziała się z Benem, gdy miała szesnaście lat, pro-mieniała młodością, życiem i energią.Pięć lat to nie tak wiele, aleczuła się starsza, bardziej świadoma swojej urody i wrażenia,jakie robiła na płci przeciwnej.Nosiła teraz krótkie, prawie przyskórze obcięte włosy.Charles nienawidził tej fryzury, uwielbiałdługie, złociste pukle, lubił zanurzać w nich palce i był rozcza-rowany, gdy wróciła do domu bez loków.Ale ona nareszcie czuła się wolna: koniec z ciężarem na karku,gorącym kompresem latem, koniec z piskiem opon samocho-dowych, gdy przebiegała przez jezdnię, koniec z odwracającymisię głowami, gdy szła chodnikiem, z włosami rozwianyminiczym żagiel.Cieszyła się, że nie zwraca już na siebie takiejuwagi, jest bardziej zwyczajna.Teraz jednak, przesuwającpalcami po krótko ściętych włosach, zaczęła się zastanawiać, czyaby Charles nie miał racji.Może rzeczywiście bez długich pukliprzestała być sobą, może wyglądała teraz nieciekawie ipospolicie.Zdecydowała się w końcu na stary, wypróbowany strój: białąjedwabną bluzkę, parę męskich levisów, szeroki skórzany pasek izniszczone kowbojki.Przyjęcie odbywało się w rezydencji na wzgórzu w dzielnicyPacific Heights.Allegra wsunęła się przez pozłacane drzwi,wzięła kieliszek szampana od przechodzącego kelnera i ruszyłaprzez tłum dobrze sytuowanych, elegancko ubranych gości.Ko-biety miały na sobie futra i aksamity, mężczyźni garnitury w stylujapońskim.Przyjęcie koncentrowało się w salonie, pełnymregałów z książkami, z zapierającym dech w piersi widokiem namost Golden Gate oraz oryginalnym Monetem nad kominkiem.Jednak pomimo cennych antyków i pięknej kolekcji obrazówsprawiał przytulne i miłe wrażenie.- My się chyba znamy.Jestem Decca Chase.Witamy w naszymdomu - powiedziała z uśmiechem jedna z pierwszych dam w SanFrancisco i jednocześnie matka Bena.- Jesteś tą dziewczynką zportretów, prawda?A więc są jeszcze inne? - pomyślała Allegra.W galerii widziałatylko jeden.- Miło znowu panią widzieć, pani Chase - odpowiedziała.- A więc jednak się znamy - stwierdziła z radością matka Bena.Była wysoka i szczupła jak syn i równie jak on przystojna,odziana w kreację z nieskazitelnie białego kaszmiru.Allegraprzypomniała sobie coś, co powiedziała jej współlokatorka zliceum, że matka Bena jest dziedziczką wielkiej fortuny z SanFrancisco, a drugie imię Ben otrzymał po krewnym właśnie z jejstrony.- Chodziłam z Benem do szkoły.Do Endicott - wyjaśniła, czującsię lekko onieśmielona przyjacielską reakcją gospodyni.- No oczywiście.Ucieszy się ze spotkania z dawną koleżanką.Decca Chase przeszła przez salon, trzymając Allegrę za rękęi w końcu zatrzymała się przed wysokim młodzieńcem w znisz-czonej niebieskiej marynarce, który raczył tłum wielbicieli fa-scynującą opowieścią, wywołując salwy śmiechu.- Spójrz, kogo przyprowadziłam - oznajmiła triumfalnie.Allegra,nagle onieśmielona, pożałowała, że nie poszła z Char-lesem do muzeum.Nie pasowała do tego towarzystwa.Jego ma-ma była tak miła, że aż bolało.Może powinna po prostu zniknąć.Ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a Ben już się odwracał.Nic się nie zmienił - wysoki, jasnowłosy, z tym samym przy-jaznym, szczęśliwym uśmiechem, błyszczącymi błękitnymioczyma i szczerą, słoneczną jak letnie popołudnie twarzą.- Legs - powiedział.Serce jej się ścisnęło, gdy usłyszała swoje stare przezwisko.Uściskał ją serdecznie i cmoknął w policzek, jakby byli starymikolegami ze szkoły i nikim więcej.Jakby nigdy go nienaznaczyła, nie piła jego krwi i nie połączyła ze swoją.Co w nią wstąpiło, żeby tu przyjść? Po co ogóle przyszła? Czegosię bała? Czy przyszła po to, by sprawdzić, jak bardzo gozniszczyła? Czy czuła się rozczarowana, gdy zobaczyła, że nie?Nie.Postąpiła słusznie, odchodząc z Endicott po tym, jak wizja jąostrzegła.Czuł się lepiej bez niej.Był tym samym dawnymBenem z rumianymi policzkami i dołeczkami, gdy się uśmiechał.Nosił ten sam stary szkolny krawat z rypsu, wystrzępiony nabrzegach, i spodnie starannie pochlapane farbą.Nie dostrzegła wnim jednak sztuczności ani wyrachowania.Zachowywał sięswobodnie i przyjacielsko, czym zjednywał sobie ludzi.DlategoCharles od początku czuł do niego niechęć.- Cześć, Ben - odpowiedziała, całując go w policzek i kryjąc zauśmiechem burzę emocji.- Nikt mnie już tak nie nazywa - stwierdził, patrząc na nią wzamyśleniu.- A mnie nikt nie nazywa Legs - odparła nieśmiało.Wyszczerzyłzęby w uśmiechu.- Żartowałem.Możesz mnie nazywać, jak chcesz albo wcale -dodał żartobliwym tonem.Otaczający go tłum rozproszył się, jakby wszyscy zrozumieli, żenowo przybyła piękna dziewczyna wymaga całej jego uwagi.Allegra nie powinna mieć wątpliwości - nadal olśniewała urodą.- No, to powspominajcie sobie, dzieci, a ja pójdę sprawdzić, corobi ojciec.Upewnię się, czy nie zjadł wszystkich kanapek zkawiorem - oznajmiła Decca Chase, patrząc na nich z zado-woleniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates