[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jedenaste.Długi korytarz, na końcu drzwi do mojego inkubatora.Zdejmuję kłódkę, rozchylam kraty, otwieram drzwi, wchodzę do mieszkania.Witaj, moje królestwo.Bardzo puste królestwo, nie licząc kilku najbardziej niezbędnych mebli rodem z Ikei.Włączam światła i wentylator pod sufitem, rozsuwam okna.Na tej wysokości czasem wieje lekka bryza od oceanu.Dziś powietrze za oknem zdaje się składać z muru rozgrzanych cegieł.Będę musiał w końcu pogadać z właścicielem o klimie, słowo daję.O tej porze, jeśli nie śpię, zwalam się przed telewizorem obejrzeć „Przyjaciół" albo „Ally McBeal".Dziś nie mam siły.Przyjemnie jest zrzucić z siebie przepoconą koszulkę i szorty, przejść na bosaka po chłodnej, marmurowej podłodze.Marmur to na pewno nie jest (nie w takim demokratycznym blokowisku), raczej coś marmuropodobnego.Ale zimne w dotyku, a o to chodzi.Wrzucam pierwszą kasetę z brzegu, cichutko, żeby nie zadrzeć z sąsiadami.Leonard Cohen śpiewa, że jest czwarta nad ranem, już kończy się grudzień.Trafił facet w dziesiątkę.Prawie bym zapomniał – kaya.Odkręcam pokrywkę.Pachnie ładnie.Mm… smakuje jeszcze lepiej.Będzie z grzanką na śniadanie, jak każe nowa, świecka tradycja.Wstawiam słoiczek do lodówki ziejącej pustką i rozkosznym chłodem.Trzeba się czymśbędzie odwdzięczyć Peterowi.Szkoda, że nie mam już żadnych drobiazgów z Polski.Po szybkim prysznicu rozsuwam szeroko wszystkie okna, włączam wiatrak i idę powiedzieć dobranoc perkusji.Zestaw stoi w drugim pokoju.O tej porze wydobywanie z niego jakichś bardziej konkretnych dźwięków byłoby samobójstwem, jednak nie mogę się oprzeć i delikatnie stukam paznokciem w lśniącą nowością blachę, zamontowaną zaraz nad rideem.Ach, co za dźwięk… To mój ostatni nabytek, paiste signature series fuli crash, szesnaście cali.Miodzio.Wypijam jeszcze pół litra wody z lodem i idę do łóżka.To był długi dzień.To był świetny dzień.Nawet jeśli chłopaki znajdą sobie innego perkusistę, zawsze będę pamiętał tę sesję, to niesamowite uczucie grania z muzykami lepszymi ze sto razy, a jednak akceptującymi mnie i moje nędzne wypociny za zestawem.Zresztą, chyba nie było tak źle.Parę przejść całkiem zgrabnie mi wyszło, z ładnym powrotem na jeden, bez żadnego przyśpieszania.Chyba…Leżę, patrząc na wolno wirujące łopaty wiatraka.Ich cień miarowo omiata ścianę – raz, dwa, trzy, cztery; raz i dwa, i trzy, i cztery, i tam-ta-da-tam-tam, ta-ta-ta-ta-tam-tam…Rozdział 2Kawiarniany gwarMarzec 1996· Kochanie…· Peter! Ile razy mam ci mówić? Nie nazywaj mnie „kochanie"!Przestań, jeszcze ktoś zobaczy!Julie wyrywa rękę i robi nadąsaną minę.–No dobra, dobra, nie drocz się, la! Ślicznie dzisiaj wyglądasz!Idziemy na Clarke Quay, się da? Opowiem ci o moim nowym koledze.Ang-mo, z Polski.Nazywa się Paweł Ostraszewski.Śmiesznie, co? No chodź, chodź!Julie wzdycha i rusza w kierunku stacji MRT1.Peter rusza za nią, myśląc: Jaka ona urocza! Nawet kiedy się złości.Szczególnie kiedy się złości.Przez chwilę idą w milczeniu.· No, co z tym twoim ang-mó*.Skąd on?· Z Polski.· Z Holandii? Znaczy, po duńsku mówi, jest tak?· Nie, z Polski.Nie wiesz, gdzie to jest? Ja też nie bardzo wiedziałem, la! Musiałem sprawdzić w bibliotece.Polska: bardzo zimny kraj w Europie Wschodniej.Ale jak mu to powiesz, zaraz sięobrazi, że w Centralnej, hi, hi, hi!–To Europa ma wschód? Nie wiedziałam.A co w nim śmiesznego takiego?· Nazwisko, język można sobie połamać… Poza tym ekstra-gość.Nawet mówi już po singielsku.Zaraz go poznasz.Umówiłem się z nim w Grazy Elephant.Przystojny facet, blondynz niebieskimi oczami.Chyba w moim wieku.Cieszysz się, ślicz-ności moje?· Wcale nie twoje… Co ty sobie wyobrażasz? Że ja jestem jakaś SPG1? Latam za ekspatami, co? Wcale mi ten twój ang-mo nieimponuje.A w ogóle muszę dziś się do egzaminów uczyć! Jezu,nie rób takiej miny… – Julie nie wytrzymuje i zaczyna chichotać.–No dobrze, się da, pójdę z wami coś zjeść… ale potem do domu, ty słyszysz? Jak będziesz się zachowywał, to możesz mnie odprowadzić, la.Peter szczerzy zęby i wbiega po schodkach na stację.Kupują bilety i wjeżdżają na peron.Julie rozgląda się szybko.Żadnych znajomych na szczęście nie widać.Tego by brakowało, żeby ktoś ją zobaczył z dziesięć lat starszym chłopakiem.I to jeszcze takim… lekkoduchem.–Peter?· Co tam, kociaczku mój? Dobra, dobra, przepraszam, chciałempowiedzieć: panno Julio?· Wkurza mnie, jak się ciągle wygłupiasz, wiesz? A ja poważnie pytani.· Czy j a bywam niepoważny? W pracy wszystko dobrze.Montujemy windy w nowym biznesparku, w Jurong.Wczoraj chodziłemz kierownikiem, robiliśmy inspekcję projektu.Musiałem stanąć naszczycie dwudziestopiętrowego szybu i gdy spojrzałem w dół…· Dobra, dobra, a ten awans? – przerywa Julie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates