[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bess była nad wyraz pojętna i słodka.Matkę cieszyły jej praktyczne umiejętności, zaś ojciec dostrzegł w niej inteligencję dalece wykraczającą poza wiejskie opłotki i dlatego podsycał w córce zainteresowanie światem, choć wiedział, że na zapadłej prowincji jej talenty nie na wiele się przydadzą.Niekiedy przychodziło mu też do głowy, że ładna dziewczyna może dobrze wyjść za mąż, podczas gdy wiejski chłopak nie miałby szans na bogaty ożenek.Wiedział, że bolałoby go serce, gdyby jego syn, wzorem ojca, marniał w wieśniaczym życiu.Zaproszenie od kuzynki Margaret ucieszyło więc oboje rodziców.Matka pragnęła, by jej córka osiągnęła coś w życiu, a ojcu zależało, aby Bess poznała świat jego młodości.Niechże i ona ma swoją szansę, pomyślał Robert.Mąż Isobeł, John, był bliskim przyjacielem Thomasa Boleyna, ojca królowej, co dobrze wróżyło przyszłości jego najbliższych.Natychmiast rozpoczął zabiegi mające na celu wprowadzenie Elizabeth do najbliższego otoczenia królowej Anny.Ze względu na trudne warunki zimą zwykle nie podróżowano, tego roku jednak grudzień był łagodny, a pogodny początek roku umożliwił szybsze wyprawienie Bess w drogę.Tak się złożyło, że w okolicy pojawił się wędrowny handlarz Will Soames.Ponieważ domokrążca wybierał się w powrotną drogę do Londynu, Robert de Cheyne poprosił go, by zabrał Bess z sobą.Dziewczyna nie lubiła starego, on zaś nie zdradzał ochoty, by brać ją sobie na kark, lecz Robert nie dał się zniechęcić.Lata doświadczeń nauczyły go wiele o ludziach.Stary był wprawdzie milczkiem, zarazem jednak odznaczał się uczciwością i można było mieć pewność, że za niewielką sumę bezpiecznie dowiezie Elizabeth na miejsce.- Panienko! - Will trącił Bess w ramię, wyrywając ją z rozmyślań.- To Greenwich.Z mgły wyłoniła się ogromna kamienna budowla.Masywna bryła pałacu i wysmukła wieża wzniesionego obok kościoła wywołała w Bess zarówno lęk, jak i podniecenie.Stary siwek, jakże czeka na niego sucha stajnia z pełnym żłobem, przyspieszył kroku.Wkrótce przecięli mokrą łąkę i wjechali na brukowany dziedziniec.Bess wyprostowała się na siedzeniu, zdumiona ogromną wrzawą i niezwykłym widokiem.Szeroko otworzyła oczy.Miała wrażenie, że zjechał się tu cały Londyn.Obok niej przejeżdżały karety i jeźdźcy, ludzie rozmawiali i głośno się śmiali.Bess zrzuciła kaptur i bezskutecznie usiłowała poprawić drżącymi rękami niesforne loki.Will Soames, gdy tylko wypatrzył służącego w liberii, wyciągnął spod kaftana pergamin i zsiadł z wozu.Przepchnął się między ludźmi, stanął przed obojętnym na wszystko mężczyzną i podetknął mu pismo pod nos.Dokument zawierał zaproszenie na dwór, wystawione przez Isobel dla jej bratanicy.Służący z trudem sylabizował słowo po słowie.Bess patrzyła na to wszystko osłupiała, dopóki spłoszony zgiełkiem koń nie szarpnął wozu, rżąc donośnie i tocząc przerażonymi oczami.Hamulec puścił i pojazd potoczył się do przodu.Wewnątrz rozdzwoniły się garnki, co jeszcze bardziej przeraziło biedne zwierzę.- Pilnuj swojej szkapy, panienko! - rzucił gniewnie jakiś mężczyzna.Inny, młodszy, który od jakiegoś czasu uważnie przyglądał się Bess, wskoczył na kozioł, ujął lejce w dłonie, cmoknął na siwka i koń stanął spokojnie.- Już po strachu, panienko - powiedział młodzieniec.Popatrzyła na niego wielkimi oczami.Miał olśniewająco piękne szarosrebrzyste szaty, a na białych palcach nosił pierścienie.Nie zwracając uwagi na jej spojrzenie, zlustrował Bess aroganckimi czarnymi oczami.- Dziękuje, sir - wymamrotała zakłopotana.- Nie ma za co.I tak nic ci, pani, nie groziło - odpowiedział lekko.- Biedne zwierzę nie miałoby sił, by narobić poważnej szkody.Bess oblała się rumieńcem.Nieznajomy w żywe oczy kpił sobie zarówno z niej, jak i z biednego siwka.- Harry! Zostaw już tę dziewkę i chodź! - krzyknął któryś z galantów próżnujących w drzwiach pałacu.- Chyba nie każesz królowej na siebie czekać?Bess zaczerpnęła tchu.- Nie jestem służącą, sir! Mój ojciec jest rycerzem.Młodzieniec nazwany Harrym zeskoczył już z powozu, ale natychmiast odwrócił się do niej z wdziękiem urodzonego tancerza.- Doprawdy?- Jestem lady Elizabeth de Cheyne z Devonshire - odpowiedziała cicho.- Witam w Greenwich, pani.- Zdjął kapelusz.- Sir Harry Latimar, do usług.Ujął jej zziębniętą dłoń i uniósł do ust.Jego dotknięcie sprawiło, że w Bess coś się przebudziło.- Czuję się zaszczycona tym spotkaniem - odpowiedziała z godnością.Wyswobodziła rękę i schowała ją pod wełnianą peleryną.Harry Latimar jeszcze przez chwilę wpatrywał się w dziewczynę wielkimi czarnymi oczami, po czym zgrabnie się jej skłonił, nałożył przystrojony piórami kapelusz i szybko odszedł wraz z przyjaciółmi.Will wrócił do wozu z niezadowoloną miną.- Nikt tu nie wie o pani przyjeździe, panienko - burknął.- Na razie posłali kogoś do panny Margaret.Musimy poczekać.Bess na powrót schowała głowę w kapturze, bowiem deszcz rozpadał się na dobre.Siwek stał spokojnie na wyludnionym nagle dziedzińcu.Will opadł na siedzenie, mamrocząc pod nosem jakieś niezrozumiałe słowa.Miała wrażenie, że upłynęły wieki, zanim pojawił się chłopak w błękitnopurpurowej tunice.Sadził przez kałuże, chlapiąc wokół wodą.- Lady Elizabeth de Cheyne? Proszę za mną.Lady Margaret oczekuje pani.Gdy zsiadała z wozu, chłopiec podał jej rękę.Przyjęła ten rycerski gest z wdzięcznością, bo po długiej podróży miała zesztywniało nogi.- A co z moim woźnicą? - spytała, wskazując Wiłła.- Zaprowadź konia do stajni, a potem idź do izby dla służby, tam ci dadzą jeść - polecił chłopiec, po czym pociągnął Bess za rękę, - Chodźmy, pani, zanim się tu utopimy.Chcąc nie chcąc, poszła w jego ślady, machając Willowi ręką na pożegnanie.Tak zerwało się ostatnie ogniwo wiążące ją z domem.Zgarbiony pod strugami deszczu woźnica pociągnął lejce i odjechał, nawet nie obejrzawszy się za nią.Bess wślizgnęła się za paziem przez uchylone drzwi.Wędrowali przez labirynt sal i korytarzy, korzystając z ukrytych przejść i nieoczekiwanych połączeń, aż wreszcie paź pchnął ciężkie, dębowe drzwi, odsunął rozpiętą tuż za nimi aksamitną zasłonę, chroniącą pomieszczenie od przeciągów, i oznajmił bez tchu:- Lady Elizabeth de Cheyne.Bess zamknęła za sobą drzwi i weszła do rozjaśnionej blaskiem świec komnaty.Nisko sklepione wnętrze ogrzewały wielkie kłody drewna płonące na kominku.Wzdłuż okien ciągnęły się wyłożone aksamitnymi poduchami siedziska, pod ścianą stała komoda i nakryte futrami skrzynie, przed ogniem ława, a środek zajmowały krzesła i stół.Przez uchylone drzwi ujrzała sąsiednią komnatę, a w niej wspaniałe łoże z baldachimem wspartym na czterech bogato rzeźbionych kolumnach, zasłane najbielszym atłasem.Na kamiennej posadzce rozłożone były wzorzyste dywany.Bess jeszcze nigdy nie widziała równie pięknego wnętrza.Z siedziska pod oknem uniosła się mniej więcej równa jej wiekiem dziewczyna i zbliżyła się żwawym krokiem.- Elizabeth? Witaj, kuzynko.Margaret serdecznie uścisnęła Bess
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates