[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na własnej skórze zdążyłem się już przekonać, że kiedy tylko zetknę się z czymś metalowym, zachowuję się jak odgromnik -tak też się stało z przyciskiem windy dla gości.Wyciągnąłem palec, żeby go nacisnąć, i – dzzzzzzz -po ręce przeszedł mi prąd.Cholera.Szarpnąłem dłoń i zawyłem, a tymczasem drzwi sąsiedniej kabiny rozsunęły się i ze środka wyszedł krępy Murzyn w bejsbolówce i dżinsowych spodniach do pół łydek.Zajmując jego miejsce, wyciągnąłem z kieszeni portfel Josha Mastersa.Wyjąłem kartę hotelową i przesunąłem w czytniku przed sobą.Wybrałem na klawiaturze dwudzieste piętro i kiedy winda jechała w górę, a głos spikera namawiał mnie do kupna biletu na Magiczne Widowisko Josha Mastersa, zrobiłem przegląd jego portfela.Miał tylko około sześćdziesięciu dolarów w gotówce, co mnie nie zdziwiło, bo wszystko, czego mógł zapragnąć, dostałby w kasynie za darmo.Miał platynową kartę kredytową, złotą kartę kredytową i czarną kartę kredytową – wszystkie wydane przez banki w Nevadzie.Miał własną fotografię – podpisaną – na błyszczącym papierze, bilet parkingowy i złożoną papierową serwetkę z nabazgranym numerem telefonu.Miał wreszcie coś, co tylko wyjątkowi szczęściarze mają szansę znaleźć i tylko wyjątkowi głupcy są gotowi zatrzymać – oryginalną zgrabną kartonową okładkę od karty dostępu.Z przodu zdobił ją znaczek Fifty-Fifty -wirująca pięć-dziesięciocentowa moneta – a poniżej było wypisane nazwisko.A, i jeszcze numer pokoju.„Apartament 40-H".Pomyślałem, że to ma sens.Utalentowaną gwiazdę traktuje się w Vegas jak króla, a czterdzieste piętro należało do najbardziej ekskluzywnych w hotelu.I choć w przypadku Josha Mastersa byłbym gotów podać w wątpliwość określenia „utalentowany" i „gwiazda", sądząc po oszałamiającym sukcesie jego widowiska, należałem do mniejszość.Ale jakie to miało dla mnie znaczenie? Właśnie oszczędzono mi kłopotliwej konieczności wypróbowania jego karty w trzech tysiącach czterystu dziewięćdziesięciu dziewięciu drzwiach, które teoretycznie mogła otwierać.Gdy tylko winda dotarła na dwudzieste piętro, skierowałem ją jeszcze cztery piętra do góry, to znaczy najwyżej, jak mogłem.A potem wysiadłem i znów po dywanie przeszedłem do następnego rzędu wind.Nauczony doświadczeniem tym razem wcisnąłem przycisk czubkiem portfela Mastersa, po czym wjechałem na czterdzieste piętro.Gdzie zabrnąłem w ślepy zaułek.Bo kawałek przede mną znajdowało się stanowisko konsjerżki, przy którym stała oszałamiająca blondynka.Blondynka była ubrana w dopasowaną, czarną jedwabną bluzkę, wymyślnie marszczoną i plisowaną, miała też bardzo ładny podbródek.Na jej nosie balansowały kwadratowe okulary, a uszy pieściły diamentowe kolczyki.Wyglądała, jakby zeszła z wybiegu dla modelek, ja zaś oddałbym duszę diabłu, żeby tam została.Pewnie powinienem był się tego spodziewać.W kompleksach takich jak Fifty-Fifty najbardziej ekskluzywne apartamenty zawsze obsługują konsjerżki szczególnego rodzaju.Należą do najbystrzejszych, najbardziej atrakcyjnych i najlepiej zmotywowanych hotelowych pracownic.Pamiętają, jakie kwiaty lubicie mieć w pokoju, rocznik szampana, który chcielibyście włożyć do lodu, znają wasz ulubiony stolik w restauracji, imiona dzieciaków, żony, kochanki, kota… Mógłbym tak wymieniać dalej.Rzecz w tym, że takie konsjerżki zapamiętują mnóstwo szczegółów; ba, mają wręcz skłonność do nadgorliwości, bo dzięki temu dostają naprawdę wysokie napiwki.Dlatego niemożliwe, żeby akurat ten aniołek nie wiedział, że nie mieszkam na tym piętrze.I to był poważny problem.Przypadkowym zrządzeniem losu, akurat kiedy konsjerżka na mnie spojrzała, zachowywałem się nieco idiotycznie.Dlatego z pewną przesadą odwróciłem się na pięcie, zmarszczyłem brwi na widok numeru piętra nad windą i podrapałem się w tył głowy.Zerknąłem na kartę, którą miałem w dłoni, i nawet stuknąłem się w czoło.A potem wsiadłem z powrotem do windy i zniknąłem.2W porządku, wcale nie zniknąłem.Zjechałem pięć pięter niżej.Ale dla blondynki to nie była istotna różnica.Trzydzieste piąte piętro w Fifty-Fifty urządzono bardzo ładnie.Korytarz przed windami oświetlał bogato zdobiony żyrandol, ściany pokrywała tapeta w miłym dla oka niebieskim odcieniu, był tam też znacznie większy puszysty nylonowy dywan, zapewniający stały poziom elektryczności.Ale najbardziej pociągający był brak stanowiska konsjerżki.Ruszyłem po dywanie, czując się jak balon trący o wełniany pulower, i zanim dotarłem do drzwi z napisem „Wyjście awaryjne", musiałem pokonać odcinek równy niemal połowie dystansu maratońskiego.Rozejrzałem się na boki, po czym przecisnąłem przez drzwi na schody dla personelu.Nie rozległ się żaden alarm, może poza tym cichutkim, który rozdzwonił się wam z tyłu głowy.Pewnie pomyśleliście o kamerach.Bo bezpieczeństwo to coś, z czego Vegas słynie, tak? Niezliczone rybie oczy śledzące każdy wasz ruch, zespoły starannie przeszkolonych ochroniarzy pilnie obserwujących kolorowe monitory i analizujących temperaturę waszej skóry oraz stopień rozszerzenia źrenic? No tak, wszystko to – i jeszcze więcej – jest pewnie prawdą.Tylko że dziewięćdziesiąt dziewięć procent obserwacji koncentruje się na hali gier.Owszem, megakompleksy wzdłuż Stripu oferują pięciogwiazdkowe kwatery i rzecz jasna każdy pokój został wyposażony w płaski telewizor, pozłacane kurki oraz oddzielną kabinę prysznicową.Ale to tylko tło prawdziwej kopalni pieniędzy – stołów do gry.I choć kierownictwo chciałoby, żebyście dobrze się bawili i wrócili po więcej, nie zamierza tracić czasu na monitorowanie trasy, którą przez hotelowe korytarze będziecie wracali do łóżka.Woli obserwować was przy grze.Właśnie dlatego wdrapując się po schodach dla personelu, byłem pewien, że nikt nie śledzi moich ruchów i nie natknę się na ekipę ochroniarzy.Nie spodziewałem się też żadnych gości, miasto bowiem, które posiada replikę mostu Rialto wyposażoną w ruchome schody, nie jest miejscem, gdzie wielbiciele fitnessu przyjeżdżaliby na wakacje.Poza tym, do diabła, nawet jeśli wpadłbym na jakiegoś pracownika hotelu, nic mi nie mogli zrobić.W końcu byłem gościem i miałem na dowód kartę do własnego pokoju.Traf chciał, że nikogo nie spotkałem, pokonałem pięć pięter, po raz kolejny wetknąłem głowę w oderwaną od rzeczywistości atmosferę czterdziestego piętra i z ulgą stwierdziłem, że nie widać ani nie słychać żywej duszy.Jakieś dwieście metrów przede mną korytarz zakręcał w prawo i jeśli moje obliczenia były poprawne, powinien był zakręcić jeszcze raz, nim miał szansę wyłonić się ponętny zarys tyłu blondynki.W tej materii mogłem jednak tylko spekulować, bo okazało się, że drzwi do apartamentu H znajdowały się tuż przed pierwszym zakrętem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates