[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Troska, jaką ostatnio go otaczali, mogła być udawana, tylko po co?Kłopot w tym, że obawiał się, iż zna odpowiedź na to pytanie…Nagle zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed drzwiami komnaty, którą zwykle zajmował Carolinus, kiedy odwiedzał Malencontri.Wszedł do środka i zastał Briana zerkającego już przez jedną z dwóch wąskich strzelnic na dziedziniec w dole.–Oficer w czynnej służbie – rzekł Brian, odwracając się od strzelnicy, kiedy Jim zamknął za sobą drzwi.– Rzeczywiście, nigdy nie widziałem tego herbu, chociaż chyba słyszałem, jak ktoś o nim mówił.Coś tłucze mi się po głowie.Być może słyszałem nazwisko tego człowieka.Broadbent? Nie, to nie tak.No cóż, mam wrażenie… – Urwał, gdy ktoś znów otworzył drzwi.Jim odwrócił się i zobaczył wchodzącą pannę Plyseth, niosącą dzbany z winem i wodą oraz cztery kielichy.Za nią szła May Heather, balansując tacą z ciasteczkami.Obie promiennie uśmiechały się do rycerzy.Postawiły poczęstunek na stole, dygnęły, a potem wyszły tyłem, jak należy w obecności szlachetnie urodzonych, z przylepionymi do ust uśmiechami.Jim mimo woli zastanawiał się, czy pozostaną one na ich twarzach po zamknięciu drzwi…Kiedy to zrobiły, Jim nagle zrozumiał.May Heather właśnie otrzymała jedną z lekcji podawania do stołu.Z pewnością chodziło o to, aby zademonstrować jej, jak należy podać jedzenie i napitek panu oraz jego gościowi.Najdziwniejsze było to, że zwykle nie obsługiwano go w taki sposób.Jim nie pamiętał, aby Gwynneth kiedykolwiek uśmiechała się tak promiennie, podając do stołu.Prawdę mówiąc, jeśli w ogóle kiedykolwiek osobiście mu coś podawała, stawiała to na stole dość zdecydowanym gestem, jakby chciała powiedzieć: „Jedzcie i cieszcie się”.Nie miał nic przeciwko temu.Brian najwidoczniej nie zwrócił na to uwagi.Już pochłaniał jedno z ciasteczek i nalewał wino do kielichów.–No cóż – rzekł, siadając na skraju łóżka i zostawiając Jimowi jedyne wygodne krzesło w pokoju.– Nieważne.Szybko poznamy jego nazwisko, kiedy twój majordomus przyjdzie tu, żeby opowiedzieć o wizycie.Ponieważ Brian wielkodusznie pozostawił mu krzesło, Jim zajął je, chociaż sam zamierzał przysiąść na łóżku, a jego, jako gościa, usadowić na wygodnym krześle.–Oczywiście, masz rację – rzekł.–Te sprawy rozwiążą się same – stwierdził Brian, z zadowoleniem podnosząc kielich z winem.Nagle odstawił go i sięgnął po dzban z wodą Jim wytrzeszczył oczy.Ze zdziwieniem ujrzał, jak jego stary przyjaciel dolewa sobie wody do wina.Brian nigdy nie rozcieńczał wina, chyba że podczas formalnych spotkań.Już otworzył usta, żeby o to zapytać, ale znów je zamknął.Brian – najwyraźniej celowo – nie zwrócił na to uwagi.Jednym haustem wypił połowę rozcieńczonego trunku, przełykając go z ulgą.–Ach, Jamesie! Miło znów cię widzieć!–I mnie miło jest znów cię widzieć, Brianie – powiedział najzupełniej szczerze Jim.Uznał, że Brian w swoim czasie wyjaśni mu sprawę rozwodnionego wina.Na razie on też pociągnął łyk, po czym obaj prawie równocześnie odstawili kielichy na stół.– Jakie wieści? – zapytał Jim.Jeśli nie chciał zostać uznany za wścibskiego, to zgodnie z zasadami dobrego wychowania tylko w ten sposób mógł zachęcić gościa do opowiedzenia, co sprowadza go do Malencontri.–No cóż, sprawy stoją całkiem dobrze, Jamesie – odparł Brian.– Chociaż nie powiem, że nie życzyłbym zanikowi Malvern szczęśliwszych dni.Wiesz, jak wielkie były moje oczekiwania, kiedy w końcu sprowadziliśmy ojca Geronde z Ziemi Świętej.–Istotnie.Spotkanie Geronde z jej długo nieobecnym ojcem, sir Geoffreyem de Chaneyem, ujawniło poważne rozdźwięki między ojcem a córką.Geronde od dawna cierpiała w milczeniu z powodu ustawicznych podróży ojca i jego pogoni za bogactwem.Jednak ich spotkanie miało miejsce kilka miesięcy temu i oboje bezpiecznie powrócili do zamku Malvern.Jim zakładał, że ojciec i córka pogodzili się, a i nie słyszał o niczym, co by temu przeczyło.Brian wlał więcej wody do resztki wina.–Geronde – mruknął – doprowadza mnie do szaleństwa, żądając, abym dolewał wody do każdej przeklętej szklanki wina, jakbym był na jakimś przeklętym bankiecie.– Ponownie dolał wody do i tak już rozwodnionego wina.– To ma sens na bankietach, kiedy siedzi się od południa do zmroku i chce pozostać chociaż na pół trzeźwym – ciągnął.– Jednak, na wszystko, co święte, jakże to psuje smak wina! Mówiłem jej, że wolałbym wypić dziewięć szklanek wody i jedną czystego wina niż dwadzieścia rozcieńczonego.Tymczasem ona twierdzi, że z czasem się przyzwyczaję.Ha!Jim spojrzał na niego ze zdziwieniem.Po raz pierwszy słyszał, żeby Brian narzekał na Geronde, a i niezwykle rzadko widywał u niego taką ponurą minę.–Znasz mnie, Jamesie – ciągnął Brian.– Nie jestem niewolnikiem wina.A nawet i piwa, tak jak niektórzy, co uważają że ale to nieszkodliwy napój.Jeśli postawić przede mną kielich – wychylę go.Jeśli nie, to wcale mi go nie brak, bo w końcu jesteśmy przyzwyczajeni zarówno do obfitości, jak do postu, w lecie i w zimie.Jednak… na świętego Briana, mojego patrona, po prostu lubię nie rozcieńczone wino!Jim przyjrzał mu się uważnie.–Czy coś się stało, Brianie? – zapytał.–Oprócz wina… – zaczął Brian, popatrzył na Jima, zawahał się, a potem wybuchnął: – Tak, do licha, tak! Coś jest bardzo nie w porządku! Mam na oku coś naprawdę wielkiego, ale nie mogę się tym cieszyć.Tak nie powinno być!–Brianie – rzeki Jim.– Wylej to rozwodnione wino.Rycerz opróżnił swój kilkakrotnie dopełniany wodą kielich.Oczywiście, na podłogę.Kiedyś Jim skrzywiłby się na ten widok.Jednak czas spędzony tutaj przyzwyczaił go do takich zachowań, a ponadto służba, oczywiście, posprząta tu później.Brian już sięgał po dzbanek.–Nie, nie! – powstrzymał go Jim, ostrzegawczo unosząc palec, a kiedy przyjaciel zawahał się, patrząc na niego, Jim wziął od niego dzban, napełnił winem jego kielich i podsunął mu.– Nie nalałeś sobie tego kielicha – powiedział do Briana.– Ja to zrobiłem.I postąpiłbyś bardzo nieuprzejmie, gdybyś mi odmówił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates