[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dodatku rozładował się jej telefon.Do Białegostoku dowiozła ją w końcu kobieta prowadząca półciężarówkę wypełnioną warzywami.Jeździła ostro, przeklinała jak rasowy kierowca, paliła papierosa za papierosem i zatrzymywała się cztery razy dla załatwienia jakichś interesów, a Gabrysi nie pozwalała wysiąść.- Wypożyczalnia? Pewnie, że wiem, gdzie jest wypożyczalnia samochodów.Zanim tam jednak dotarły, zrobiło się późno.Pani kierowca obiecała podwieźć Gabrysię na właściwe miejsce.- Byłaś już kiedy w Białymstoku? - interesowała się.- Nie byłaś? No to sama nie trafisz.Tylko stracisz czas na szukanie.Ja zawiozę, to będzie szybciej.Ale szybciej nie było.Ostatecznie stanęły w mieście o piątej po południu i Gabrysia nie zdążyła przed zamknięciem salonu samochodowego.Dobrze, że chociaż hoteli nie zamykają tak wcześnie.W śródmiejskim„Crystalu" znalazła się umordowana do granic możliwości.Starczyło jej tylko siły na kąpiel i telefon do właścicielki zarekwirowanego auta.- Jak to zabrał samochód?! - darła się do słuchawki Ewelina Marciniak.-Jak mogłaś mu na to pozwolić!Gabrysia tłumaczyła się znużonym głosęm.Że zaskoczenie, policja, dokumenty, klucze.- Chamidło jedne! - krzyczała Ewelina pod adresem byłego męża.-Polował, aż upolował.Że też mnie nie było z tobą, cholera!Nie tłumaczyła przyjaciółce sytuacji, bo co tu więcej tłumaczyć.- Sorry, kochana - powiedziała na koniec.- Widzisz, jacy są faceci!- W porządku - powiedziała Gabrysia.- Jakoś sobie poradziłam.Jestem już w Białymstoku i rano jadę na miejsce.Potem leżała w wielkim podwójnym łóżku.- Tylko spokojnie - powtarzała półgłosem.- Tylko spokojnie.Nic się przecież nie stało.Jedynie zabrali mi samochód, jakiś bu-bek chciał mnie zgwałcić i cały dzień straciłam na przejechanie dwustu kilometrów.Nic gorszego nie może mnie już spotkać.4Pracownik wypożyczalni samochodów był kompetentny i bardzo uprzejmy.Poradził wybór czerwonego renaulta laguna, wydrukowałumowę, pokazał Gabrysi dalszą drogę na mapie.- Trzeba jechać na Krynki - powiedział z typowym wschodnim zaśpiewem.- Prosto jak sierpem rzucił.Wszystkiego piętnaście minut.ZSupraśla droga gruntowa w prawo do Krzemionek.Jak mi się zdaje, skręt zaraz za zabytkową cerkwią.Widziała już pani? Nie? Oj, to koniecznie trzeba się zatrzymać!Podziękowała uśmiechem.Przez dobre pół godziny kręciła się po mieście, zanim wyjechała na właściwą drogę.Ale gdy już odnalazła kierunek, uspokoiła się i uświadomiła sobie, że wcale nie musi tak gnać, bo ma przed sobą tylko kilkanaście kilometrów.Zwolniła, co pozwoliło jej cieszyć się malowniczym krajobrazem za oknem, drogą pośród wiekowych sosen, licznymi bocianimi gniazdami na mijanych domostwach.I to powietrze.To wspaniałe wiejskie powietrze!Ledwo kilka minut jazdy od dużego miasta przyroda wydawała się zupełnie dzika.Teren lekko pofałdowany, niewielkie miejscowości, drzewa rozłożyste i bardzo wysokie.Supraśl okazał się urokliwym, zalanym słońcem miasteczkiem, pełnym ciekawych stuletnich chałup, bruku na krętych uliczkach i wszechobecnych lip, kwitnących właśnie i rozsiewających bardzo intensywny zapach.Droga na Krzemionki zaczynała się zaraz za wysokim ogrodzeniem prawosławnego monastyru, którego dachy widziała już z daleka.Upewniwszy się, że dalsza droga jest prosta, Gabrysia zatrzymała samochód na poboczu, na wprost wieży z kutą w żelazie bramą, i poszła przez nią ku świątyni.Historyczna ceglana cerkiew, obszerna i wysoka, z małymi okienkami w grubych murach, była całkowicie otoczona rusztowaniami.Właśnie ją rekonstruowano, według tablicy pochodziła z piętnastego wieku.Niegdyś stanowiła główny punkt wielkiego założenia architektonicznego, a gospodarujący tu przez wieki zakon bazylianów był bardzo sławny i bardzo bogaty.Ze sklepiku umieszczonego w wieży dochodziła monumentalna muzyka cerkiewna i Gabrysia Kubacka weszła tam na chwilę, żeby kupić jakąś pamiątkę.Gdy wychodziła z płytą zawierającą pieśni w wykonaniu męskiego chóru a radośnie chwalące Zmartwychwstanie, natknęła się na jednego z zakonników, bo klasztor przed kilku laty został reaktywowany.Mnich miał długie włosy i ogromną brodę.Spod czarnego habitu, ściągniętego skórzanym paskiem, wystawały mu nogawki dżinsów.Tanecznym krokiem szedł przez dziedziniec, uśmiechnął się do młodej, ładnej kobiety.Drogowskazy okazały się jednak niezbyt dokładne.Gabrysia trochę nadrobiła drogi, bo nie skręciła w lewo w odpowiedniej chwili i pojechała kilka kilometrów dalej niż powinna, musiała zawrócić, a potem rozpytać o Krzemionki.W malutkiej, urokliwej wiosce, z ogródkami od frontu, pełnymi malw i innych kwiatów, wypełnionej zapachem sosnowego lasu, panowała letnia, upalna cisza, w której słychać było tylko brzęczenie pszczół.Przed jednym z parterowych budynków na skraju wsi, pod rozłożystą gruszą zobaczyła cztery stoliki, zbite z grubych desek.Napis nad drzwiami głosił, że „Bar u Zinaidy" serwuje miejscowe specjały: kartacze, ziemniaczaną kiszkę i zimne piwo.Dziewczyna zaparkowała samochód po drugiej stronie szosy, na obszernym poboczu, gdzie było dość cienia.Przy jednym ze stolików siedziała grupka starszych Niem-ców z gołymi łydkami, spierających się o coś łagodnymi głosami.Tuż obok, oparte o grubaśne sosny, stały ich rowery.Właśnie przerwa w ich podróży dobiegła końca, dopili piwo z jednorazowych plastikowych kubków, wstali i dosiedli swoich pojazdów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates