[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A kogo to uczucie ogarnie, kto posłyszy głos braci i sióstr, niech poniesie dalej radosne wspomnienia ze święta św.Januarego i pozwoli, by jego życiem kierowały odtąd zasady chrześcijańskiego miłosierdzia.Ziemia może stać się lepszym miejscem, a tylko od żyjących zależy, jaką ją uczynią.Tego właśnie uczył Francesco I.Cisza zapanowała wśród setek tysięcy zgromadzonych na placu św.Piotra.Za chwilę umiłowany papież wyjdzie pełen emanującej z niego siły dostojeństwa i wielkiej miłości na balkon, aby wznieść ręce w geście błogosławieństwa.Anioł Pański się rozpocznie.***W wysokich komnatach pałacu watykańskiego, na wprost placu, zebrani kardynałowie, prałaci i księża rozmawiali w grupach ciągle kierując wzrok na siedzącą w rogu postać papieża.Pokój błyszczał żywymi kolorami: szkarłatem, purpurą i nieskalaną bielą.Szaty, sutanny i nakrycia głów – symbole najwyższych dostojników kościelnych – falowały i obracały się, dając wrażenie ruchomego fresku.W rogu komnaty, w wysokim fotelu z kości słoniowej, wykładanym niebieskim aksamitem, siedział Namiestnik Chrystusa, papież Francesco I.Był mężczyzną o pełnej tuszy, silnych lecz delikatnych rysach twarzy człowieka ziemi.Tuż obok stał jego osobisty sekretarz, młody czarny ksiądz z Ameryki, z archidiecezji nowojorskiej.Rozmawiali cicho ze sobą, a papież odwracał swą wielką głowę i podnosił na młodego księdza ogromne, łagodne brązowe oczy, z których bił cichy spokój.–Mannaggi! – szepnął Francesco, przykrywając usta szeroką chłopską ręką.– To szaleństwo! Całe miasto będzie przez tydzień pijane! Wszyscy będę się kochać na ulicach.Czy jesteś pewien, że postępujemy właściwie?–Sprawdzałem dwa razy.Czy chcesz z nim dyskutować? – zapytał czarny ksiądz pochylając się z pozornym spokojem.–Mój Boże, nie! On był zawsze najinteligentniejszy z nas.W tej chwili do papieża podszedł kardynał i pochylił się nad nim.–Ojcze Święty, już czas.Tłumy czekają – powiedział cicho.–Kto? A tak, oczywiście.Za chwilę, mój dobry przyjacielu.Kardynał uśmiechnął się pod ogromnym kapeluszem.Jego oczy wyrażały uwielbienie.Francesco zawsze nazywał go swym dobrym przyjacielem.–Dziękuję, Wasza Świątobliwość.– I kardynał się wycofał.Papież zaczął nucić.Popłynęły słowa:–Che gelida… manina… a rigido esanime… ah, la, la-laa, tra-la la, la-laaa…–Co ty robisz? – Młody adiunkt papieski z nowojorskiej archidiecezji, z Harlemu, był wyraźnie zdenerwowany.–To aria Rodolfa.Ach, ten Puccini! Śpiew pomaga mi, kiedy jestem zdenerwowany.–Przestań! Lub zaśpiewaj którąś z pieśni gregoriańskich, albo przynajmniej litanię.–Nie znam żadnej.Twój włoski jest coraz lepszy, ale ciągle nie dość dobry.–Staram się, bracie.Nie jesteś najłatwiejszym nauczycielem.A teraz chodź, idziemy na balkon.–Nie popychaj mnie! Więc tak, wznoszę rękę, następnie ciągnę w górę, w dół, z prawa na lewo…–Z lewa na prawo! – szepnął kapłan ostro.– Dlaczego nie słuchasz? Jeżeli mamy ciągnąć tę szaradę, na litość boską, naucz się wreszcie zasad!–Pomyślałem, że jeśli stoję, dając, nie biorąc, powinienem robić to na odwrót.–Nie komplikuj.Rób to, co jest naturalne.–Więc będę śpiewał.–Nie o taką naturalność mi chodzi.Idziemy.–Dobrze już, dobrze.Papież wstał z fotela i uśmiechnął się łagodnie do zgromadzonych w pokoju.Potem odwrócił się do swego sekretarza i szepnął tak cicho, by nikt nie mógł usłyszeć:–Gdyby ktoś pytał, który to jest święty January?–Nikt nie zapyta.A gdyby nawet, to zastosuj standardową odpowiedź!–Ach tak.Czytaj Pismo Święte, mój synu.Wiesz, to wszystko jest szaleństwem.–Idź wolno i stań prosto.I uśmiechaj się, na miłość boską! Jesteś szczęśliwy!–Jestem nieszczęśliwy, ty Afrykańczyku.Papież Francesco I, Namiestnik Chrystusa, przeszedł przez olbrzymie drzwi na balkon, gdzie powitał go grzmiący ryk, który wstrząsnął murami bazyliki.Tysiące wiernych wznosiło głosy w szalonej radości.–Il Papa! Il Papa! Il Papa!Kiedy Ojciec Święty wychodził na balkon rozjaśniony miriadami refleksów świetlnych, rzucanych przez zachodzące na pomarańczowo słońce, wiele osób zgromadzonych w komnacie, posłyszało stłumione dźwięki pieśni, wydobywającej się ze świętych ust.Każdy pomyślał, że to zapewne jakiś mało znany wczesny utwór muzyczny, o którym wiedzą tylko najbardziej wykształceni.A do takich właśnie należał erudito, papież Francesco.–Che… gelida… manina… a rigido esanimeee… ah, la, la-laaaa… tra-la, la, la… la-la-laaa…Rozdział I–To sukinsyn! – generał brygady Arnold Symington opuścił z pasją przycisk do papieru na grube szkło przykrywające biurko w jednym z gabinetów w Pentagonie.Szkło pękło, a kawałki wystrzeliły w powietrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates