[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– A młodzi policjanci, panie Tomku, są tłamszeni przez starszych, którzy…Panie Tomku? Może Tomeczku?Fala irytacji przeleciała przez umysł.– Robercik – powiedział głosem Stuhra.– Gówno mnie obchodzą słabe i mocne strony policji, dobre i złe strony policji i wszystkie pierdolone aspekty pracy w policji.Mężczyzna znieruchomiał i wpił w Winklera dziwne spojrzenie: pełne złości, pełne zdziwienia i… cierpienia?– Żona tak czasem… w żartach… do mnie mówiła… A już po Seksmisji to była jej firmowa odzywka, chociaż tam był Albercik… Jak chciała mnie skarcić – zakończył cicho.– No… Przepraszam.Ale ja też chciałem wyrazić pewną taką… dezaprobatę.– Rozumiem, przecież wywalili pana z roboty.Trudno się dziwić, że ma pan z nimi kosę – powiedział innym tonem Szeremeta.– Wdupili pana w aferę, cisnęli na pożarcie mediom.Akurat się komendant zmieniał, zamaszyście wymachiwał miotłą.Niedługo, to inna sprawa.Ale pan się załapał na kilka jego ruchów.Długo nie był, bo to pisior był, ale potem też nikt się do pana nie zwrócił, sprawa nie została zrewidowana.Pan się pewnie obraził, słusznie, moim zdaniem.I od tej pory, bez emerytury czy renty, nawet nie mundurowej, żadnej, pędzi pan żywot skromny.Mieszkanie pan wynajmuje, jest z tego kilka złotych, mieszka pan z babcią, grosz do grosza, czyli do jej emeryturki, i jakoś da się żyć.Ale pan ma trzydzieści sześć lat.Ile będzie pan tak ciągnął, od fuchy do fuchy, od wynajmu do wynajmu, od emery…– Może by tak do adremu, jak mawiają kabareciarze? – zaproponował Winkler.– Dobrze, już.Tylko dokończę – nie szukałem byle policjanta.Szukałem dobrego, dobrego rzemiechy i dobrego jako człowiek.Miałem kilka typów, nie wspominając a agencjach detektywistycznych.– Długo mnie pan tak szacuje?Winkler stracił apetyt, ale nie mógł przecież okazać słabości – zjadł jeszcze jeden kawałek sernika.Ostatni zostawił sobie na później.Rozmówca położył płasko prawą dłoń na stoliku, uniósł kilka razy serdeczny palec i postukał nim o blat.Obrączka cicho pukała w drewno.Obrączka na prawej – manifestacja niepogodzenia się? Demonstracja straty?Szeremeta poruszył palcami, obrócił kciukiem kilka razy obrączkę.– Kilka miesięcy – powiedział.– No to ma pan już jakieś doświadczenie.– Tomasz pokazał rozwartymi palcami, ile ma doświadczenia Robert Szeremeta.– Może pan sam prowadzić dochodzenie.Zna pan winnego, ma pan dowody, trochę uporu…– Proszę pana.– Szeremeta potarł czoło, przy okazji trącając łokciem swoją filiżankę z kawą, której nawet nie spróbował.– Nie mogę sobie pozwolić na amatorszczyznę.Nie mogę sobie pozwolić na fuszerkę, na to, że nieudolnie działając, na samym zapale, coś spieprzę.Ostrzegę drania, dam mu zwiać… Przecież pan wie, teraz bryknąć do Niemiec i dalej to pryszcz.Kto tam będzie ścigał domniemanego mordercę, nawet nie tak z lekka podejrzanego o morderstwo?– Niemal to samo dotyczy i mnie, panie Szeremeta.Jestem cywilem, osobą prywatną, do niczego przez nikogo nieupoważnioną, nie usprawiedliwioną przez żadne okoliczności.Pana, jeśli przyłapią na śledzeniu kogoś, to najwyżej, powodowani współczuciem, zrugają i puszczą do domu.Mnie wpieprzą do aresztu, może nawet z przyjemnością.Nie jesteśmy spokrewnieni ani nawet nie wypiliśmy brudzia, więc… – Pokręcił głową i jednocześnie wzruszył ramionami.– Nie mam środków, wsparcia, zaplecza.Nie mam nawet tyle, ile ma durna agencja detektywistyczna.– Ma pan to w głowie – z przekonaniem zaoponował Szeremeta.– Za miesiąc pracy zapłacę panu sto tysięcy.– Skąd… – Winkler musiał odchrząknąć.Szeremeta źle zinterpretował jego pytanie.– Zarobiłem bardzo dużo na gwoździu.Na jednym jedynym gwoździu.Patent na jedyny na świecie gwóźdź, który można wbić dwoma uderzeniami młotka.I łatwo wykręcić z powrotem.„Tick-Bick”.Chciałem zapytać, skąd wiesz, co mam w głowie, a nie skąd masz szmal!– Na tym można dużo zarobić? – zapytał, żeby tylko nie milczeć.– Och, bardzo dużo.Patent kupił De Lombee, wie pan, ci od materiałów budowlanych.Są w każdej Castoramie, Praktikerze, Obi i wszędzie indziej.Zapłacili jak Totalizator albo i lepiej.– Ale na czym polega urok tego patentu?– Na prostocie.Do wkrętów trzeba mieć wkrętarkę.To jest strata czasu – sięgnąć po nią, odstawić, włożyć baterie, naładować, podłączyć, whatever.A moje gwoździe to gwoździe – młotek, kilka sztuk w zębach i można załatwić połowę więźby dachowej.I taniocha – młotek.Poza tym jeszcze jedno: jeśli się ktoś poszkapił z pomiarem albo trzeba mocowanie zlikwidować – proszę bardzo.Wykręcamy niemal jak zwykły wkręt.Ale wkręt, jak już powiedziałem, trzeba wkręcić, a łatwiej jest wbić.Gwóźdź! – Wykonał ruch, jakby wbijał go w stolik.W końcu sięgnął do filiżanki i łyknął swojej kawy.Uniósł z uznaniem brwi.Winkler wycelował zęby widelczyka w ostatni kęs ciastka, ale zatrzymał się w pół ruchu i powiedział:– No dobrze, pana propozycja jest finansowo przekonująca.Atrakcyjna, wiadomo.Ale za dużo widzę w niej niedogodności dla siebie, za dużo niebezpieczeństwa, za dużo możliwości klapy, wpadki i obsuwy.– Teraz wbił widelczyk w ostatni kawałek sernika i włożył do ust.– Odnotował pan moją stabilizację finansową.Radzę sobie.I nie mam większych zapotrzebowań.– A możliwość odegrania się?Szeremeta bawił się obrączką coraz żwawiej, mały palec, serdeczny i kciuk ocierały się o siebie, wszystkie trzy uczestniczyły w jakimś kameralnym spektaklu rozpisanym na trzech małych aktorów.– Mianowicie?– Nie chce pan wrócić do pracy? – Na sekundę przerwał zabawę z obrączką, coraz mocniej intrygującą Winklera.– Rozwikłanie mojej sprawy pomoże w tym, że tak powiem, niechybnie.Ten lekarz… – Winkler uniósł brew: „O, co pan nie powie? Ciekawe, ciekawe…”.– Tak, bo mordercą jest lekarz, jeden z tych, którzy zeznawali przeciwko panu, to była zmowa, pan wie przecież.– Skąd ta imponująca pańska wiedza o mnie i o mojej sprawie?Rozmówca przestał walczyć z obrączką, ułożył dłoń na stoliku, ale już po ułamku sekundy zaczął nią postukiwać w blat.– Wie pan, w przeciwieństwie do pana, który jest, jak to nazywał mój dziad, tak zwanym elementem napływowym, urodziłem się we Wrocławiu.Mam rodzeństwo, młodsze i starsze, wszyscy chodziliśmy do szkół, podstawowych, średnich i wyższych.Mamy kolegów i koleżanki wszędzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates