[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Nic dziwnego, że częstuje.Obłowił się dzisiaj jak pan! — mruknął drobny rycerz w końcu sali, biorąc do ust wino.— Dobre!— Czy ja dobrze zrozumiałem, że to jest czternaście wolnych wsi? — dopytał go starszy, najwyraźniej słabo słyszący mężczyzna w płaszczu z Brogiem, prostym herbem Leszczyców.— I jedno miasto! Jarocin! — odpowiedział czerwonolicy młodzieniec w znacznym, podbitym lisem surcocie.— A wsie jakie? — dopytywał starzec.— Tłuste! — zaśmiał się cicho rycerz.— Brzostków, Żerków i inne.Całe dobra! — Przełknął wino i, choć chwalił je wcześniej, minę miał, jakby pił kwaśne.Młodzieniec zbliżył się do nich i patrząc, by nikt nie słuchał, szepnął:— To się nie zdarzało! Wsie mu książę zwolnił ze wszelkich podatków i posług i prawo mu oddał sądu książęcego nad nimi!.— Jak to? — Starzec jednak dobrze słyszał, skoro szeptmłodzieńca wpadł mu w ucho.— To Zaremba będzie sam sędzią?— Tak! I sądzić może, i karać — młodzieniec wyrzucał z siebie słowa, jakby pluł.— I ma prawo pojedynku sądowego, i gorącego żelaza, panisko psiamać!.— Ciii.— Rycerz powstrzymał go gestem i wskazał na przewijających się wśród gości Zarembów z czarnymi półlwami na płaszczach.— Ciii.Oni jednak nie zwracali na nich uwagi.Nawet jeśli nie byli poproszeni na podwyższenie, to wzrok utkwili w księciu, Janku i jego gościach, starając się usłyszeć, o czym mówią najwięksi.— Zasłużył na to, słyszałeś, wojewodo! — Beniamin odezwał się po raz pierwszy, stając między wojewodą poznańskim a swym rodowcem.— Zasłużył.— Książę otoczył ramieniem Janka.— A ty, Beniaminie Zarembo? Dlaczego nie chwalisz się synem? Zdrów?— Zdrów.— Będzie równolatkiem młodego księcia! Może się zaprzyjaźnią jak Janek i ja? — Książę klepnął Janka w ramię i rozejrzał się, bo kielich miał pusty.Z cienia wyszła młoda dwórka z dzbanem.Lękając się, by kropla wina nie pochlapała księcia, owinęła dzban połą swego jedwabnego płaszcza.Książę nie zwracał na nią uwagi, mówiąc dalej:— W jakimś sensie mamy potrójne narodziny.Mój bratanek, książę Przemysł II, mój chrześniak Sędziwój Zaremba i twój syn, Beniaminie! Jak dostanie na imię?— Żona chciała nazwać go Michał.— Beniaminie — Janek miękko zwrócił się do rodowca — mamy nowego Zarembę, dlaczego się nie cieszysz? Świętuj! — Podsunął dwórce kielich Beniamina.— Żona moja.— Beniamin zmarszczył brwi i opanował się natychmiast — nie wytrzymała porodu.— Och!.— wyrwało się z piersi dziewczyny i polało się wino z upuszczonego przez nią dzbana.===LUIgTCVLIA5tAm9Pekx9TXlZKksnRSBSIE8hSCZmAWwNZAgmRSpH1272maj===LUIgTCVLIA5tAm9Pekx9TXlZKksnRSBSIE8hSCZmAWwNZAgmRSpH— Otwierać bramy! — krzyknął herold po raz pierwszy.Odpowiedział mu śmiech obrońców i przemieszane z przekleństwami rady:— Jak chcecie wejść, sami sobie otwórzcie!— Tylko pazurków nie połamcie, panienki!— W imieniu obu książąt Starszej Polski żądam wydania grodu! — Herold, tak jak stojące za nim wojsko, nie oczekiwał od obrońców uprzejmości.Robił, co do niego należało.— A my w imieniu margrabiego brandenburskiego żądamy, byście odstąpili! — odkrzyknął zgodnie z zasadami dowódca obrony, by natychmiast dopuścić do głosu swoich ludzi.— I oddali nam zapasy miodu, który macie na wozach!.— I wasze hoże, cycate dziewki!.— Jak będziecie uciekać, zostawcie miecze, będziemy sobie nimi dłubać w zębach!.— I płaszcze, to sobie nimi podetrzemy tyłki!.— Po raz ostatni wołam: otwórzcie bramy! Gdy zdobędziemy gród, nie będzie litości ani dla obrońców, ani dla mieszkańców!Jasne majowe słońce mieli za plecami; załodze grodu świeciło prosto w oczy.Na znak herolda zadęły rogi.Sześć niskich, przejmujących jak urwany jęk dźwięków; nim umilkły, z piersi setki zbrojnych wydobył się skandowany krzyk:— O-two-rzyć bra-my! O-two-rzyć bra-my! O-two-rzyć bramy! — lecz to już nie była prośba, nie było nawet żądanie.To był dla rycerstwa Starszej Polski okrzyk bojowy.Nastąpił tak szybko po ostatnim wezwaniu herolda, że dopiero teraz obrońcy zorientowali się, iż pertraktacje były fałszem, fikcją dążącego do starcia wojska.Odwróciły ich uwagę od czterech wielkich trebuszy, które w tym czasie podciągnięto pod obwarowania grodu.Zamaskowane gałęziami sosen i brzóz przesuwały się, bela po beli, wyrżniętymi w otaczającym gród lesie przecinkami.Miotacze uzbrajali je w wielkie, przygotowane wcześniej kamienie, a w tym czasie na oniemiałych obrońców spadł grad strzał.Nie mogły im zrobić wielkiej krzywdy, wystarczyło, że skryją się za potężną palisadą, ale skutecznie odciągały ich uwagę od trebuszy i uniemożliwiały reakcję.— Wal! Waaal!Miotacze zwolnili krótsze ramię dźwigni i trebusz stęknął, a wielki, ciężki kamień przeleciał przez wał obronny grodu i głucho padł pod palisadą, nie robiąc jej żadnej krzywdy.Z środka dobiegł gromki śmiech obrońców, jakiś śmiałek bez hełmu wychylił się zza palisady i krzyknął:— Załadujcie go dzbanem z miodem, ale miotajcie celniej, do środka!— Jak ci na imię? — zawołał do niego ktoś z nieruchomego szeregu wojska.— Arnold i bardzo lubię miód!.Bełt z kuszy trafił go prosto w gardło, z którego trysnął nie trunek, lecz krew.Nieostrożny Arnold zniknął w czeluściach grodziska, a w ślad za nim pomknęło kilkadziesiąt pocisków.— Kusznicy! Strzał!— Waaal!Drugi trebusz wypuścił kamień prosto w palisadę.Usłyszeli trzask łamanego drewna.— Celuj w to samo miejsce! — krzyknął Janek Zaremba do miotacza trzeciego trebusza i w tej samej chwili drugi kamień przebił osłabione poprzednim uderzeniem drewno.— Pierwszy wyłom!Piechurzy zaciskali w dłoniach drabiny, czekając na znak wojewody Przedpełka.Ich zardzewiałe haki wyglądały, jakby już pokryły się przyschniętą krwią.— Waaal! Wal! Wal!Trebusze raz za razem wypuszczały kamienie, a kusznicy nie dawali obrońcom szans na jakikolwiek ruch.Wydawało się, że obrona zamarła, kto na chwilę wychylił się ponad palisadę, znikał trafiony bełtem.— Osłona tarana! Taran! — krzyczał zachrypnięty Janek Zaremba i na jego rozkaz dziesięciu ludzi za zbitą z desek osłoną podprowa dziło taran pod bramę grodu.To była szansa obrońców, bo trebusze przestały miotać kamienie.Z góry na zbliżający się taran poleciały gary wrzącej smoły i kilkanaście pochodni.— Jezuuu! — Dwóch skrajnych ludzi niosących osłonę trebusza padło upieczonych żywcem, ale pozostali szli, szli, nie oglądając się na czarne, osmalone trupy towarzyszy.— Taraaan! — Janek przekrzyczał zgiełk i taran uderzył w bramę z łoskotem.Żelazne okucia nie puściły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates