[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Zostawiwszy za sobą Zazesspur, Arilyn pojechała na północ przez skąpane w słońcu równiny dzielące miasto od Gór Gwiezdnych Iglic.Same góry były porośnięte gęstym lasem i omywane wodą niezliczonych jezior i potoków, jak również często padającego deszczu, a nawet śniegu.I to było dobre, z odrobiną czarnego humoru pomyślała Arilyn, biorąc pod uwagę ilość magicznych pożarów, które wybuchały ostatnio w tej okolicy!Harfiarka zboczyła ze ścieżki, kierując się wzdłuż podnóża najbardziej wysuniętej na południe góry.Zatrzymała klacz przed grubą kępą iglastych drzew i zeskoczyła z siodła.Przywiązawszy konia, Arilyn zaczęła przedzierać się przez drzewa do stromej, nagiej skały, którą zasłaniały.W porośniętej mchem ścianie było pionowe pęknięcie.Arilyn wśliznęła się do wnętrza jaskini i ruszyła przez labirynt korytarzy, który prowadził do głębokiej i wysokiej groty.Tutaj, ukryty przed wzrokiem sceptyków i tych, co szukali zemsty, pracował alchemik zwany Tinkersdam, sługa Gonda.Jaskinia była dziwna - rozległa i o szerokim wejściu - jednak tak zabałaganiona, że nikt nie mógł mieć wątpliwości, jak bardzo pochłonięty pracą jest jej jedyny lokator.O ściany opierało się kilka założonych książkami półek, a na dobrym tuzinie stołów walały się niedokończone mechaniczne cuda.Tu i ówdzie paliły się małe ogniska, a z wiszących nad nimi kociołków z bulgoczącymi, często fosforyzującymi cieczami dochodziła przytłumiona symfonia syczących i szumiących dźwięków.Arilyn spojrzała w górę na otwór kominowy, zauważając nowe warstwy kleistych czarnych substancji pokrywających skałę wokół otworu.Gdy miało się do czynienia z Tinkersdamem trzeba było być przygotowanym na eksplozje.Nawet mieszkańcy Zazesspuru uodpornili się na krótkotrwałe, ale spektakularne pokazy fajerwerków, które rozświetlały od czasu do czasu niebo na wschodzie.Czasem tylko można było usłyszeć złośliwe komentarze łączące te wydarzenia z jakimś nowobogackim kupcem, który najwyraźniej miał więcej pieniędzy niż dobrego smaku.Od czasu swojej ostatniej wizyty Arilyn naliczyła trzy takie wybuchy i tak naprawdę ulżyło jej, gdy przekonała się, że alchemik jest nadal cały i zdrów.Tinkersdama nie można było pomylić z nikim innym.Urodził się na Lantanie, gdzie czczono prawie wyłącznie Gonda Cudotwórcę, boga wynalazców i rzemieślników.Miał dziwaczny kolor skóry typowy dla Lantańczyków, choć w jego wypadku posunięte to było granic możliwości.Rzadkie czerwone włosy zbliżone były barwą i strukturą do miedzianego drutu, ziemista cera była dokładnie w odcieniu pożółkłej kości słoniowej, a ogromne, raczej wyłupiaste oczy miały dziwny kolor jasnej zieleni, niespotykany nigdzie indziej w naturze.Zgodnie ze swoim starym przyzwyczajeniem Tinkersdam nosił krótką tunikę o tradycyjnej dla Lantańczyków jasnożółtej barwie, a na bosych stopach sandały.Pulchne, straszliwie krzywe nogi nie były owłosione, podobnie jak twarz.Był to bez wątpienia efekt licznych eksplozji, których dostarczała mu jego praca.Jako utalentowany wynalazca i odważny alchemik, Tinkersdam miał szczególną słabość do śmiercionośnych przedmiotów, które mogły zabijać lub unieszkodliwiać ludzi na nowe sposoby.Wiele lat temu wygnano go z Lantanu, gdy jeden z jego eksperymentów wysadził w powietrze jakąś ważną osobę.Od tego czasu z podobnych powodów musiał opuścić jeszcze kilka innych miast.Arilyn bez namysłu zgodziłaby się z twierdzeniem, że Tinkersdam, chociaż bez wątpienia genialny, balansował na granicy pomiędzy ekscentrycznością a obłędem.Jednak ten dziwaczny mały człowieczek stał się jednym z jej najbardziej cenionych sprzymierzeńców.Ich relacja oparta była na swego rodzaju symbiozie.Od wielu lat wynalazca zaopatrywał ją w liczne gadżety i alchemicznie przygotowane substancje.Arilyn znajdowała dla nich praktyczne zastosowanie, odkrywając przy tym jakieś nowe i niespodziewane ich właściwości, które niezwykle radowały alchemika.Arilyn omiotła wzrokiem pracownię w poszukiwaniu przedmiotów, o które prosiła.Nigdy nie było gwarancji, że Tinkersdam wykona zlecenie w terminie.Czas miał dla niego niewielkie znaczenie i było bardzo prawdopodobne, że alchemik porzuci aktualne zadanie, by zająć się jakąś nową i cudownie destrukcyjną zabawką, którą stworzyła jego wyobraźnia.W tym momencie Tinkersdam stał przy małym piecyku, całkowicie zaabsorbowany miksturą, którą mieszał.Z żelaznego rondla unosiła się para, a z nią bogaty, ziemny zapach gotowanych grzybów.Byłaby to zwykła domowa scena, gdyby nie pełne udręczenia jęki, które dochodziły z kociołka i wielkie brązowe grzyby, które leżały obok na stole, rzucając się rozpaczliwie i wydając okrzyki przerażenia w oczekiwaniu na swój koniec.Grzyby z Podmroku.Arilyn poczuła, że po plecach przebiegł jej dreszcz.Słyszała opowieści o cudacznych grzybach, które rosną w tych głęboko położonych tunelach.Jak jednak Tinkersdam zdołał je zdobyć i co zamierzał z nimi zrobić, niezbyt ją interesowało.- Jak moja maska na oczy? - spytała.Dźwięk jej głosu nie zaskoczył wcale alchemika.Nie podniósł jednak nawet głowy.Arilyn nie była pewna, czy zauważył jej obecność już wcześniej, czy też pojawienie się półelfki nie miało dla niego w tym momencie znaczenia.- Trzeci stół po mojej prawej stronie - wymruczał Tinkersdam piskliwym głosem, zdejmując z półki mały, rozpadający się wolumin.- Gotuj grzyby saute, nim nie ucichną.Dodaj sproszkowane płuca efreeti i dwie krople ściętej śliny mantykory - przeczytał na głos.Arilyn wzdrygnęła się ponownie i poszła szukać wskazanego przedmiotu.Musiała chwilę poszperać w bałaganie, nim znalazła to, co chciała: maskę na część twarzy z jakiegoś jasnego, giętkiego materiału, która zadziwiająco przypominała skórę księżycowego elfa, jeśli nie liczyć niewiarygodnie maleńkiego mechanizmu ukrytego za malowanymi oczami maski.Na jednej ze ścian jaskini wisiało lustro.Pomimo niezaprzeczalnego braku urody, Tinkersdam szczególnie starannie dbał o wygląd.Arilyn podeszła do lustra i przycisnęła maskę do twarzy.Cienki materiał przywarł do skóry, ogrzewając się i nabierając koloru, nim do złudzenia nie przypominał bladego odcienia twarzy Arilyn z lekkimi jasnobłękitnymi planikami na kościach policzkowych.Jeszcze bardziej zdumiewające były oczy.Były nie tylko wierną kopią jej własnych - ogromnych, o kształcie migdała i charakterystycznej dla elfów ciemnoniebieskiej barwie ze złotymi cętkami - ale nawet od czasu do czasu mrugały w bardzo realistyczny sposób [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates