[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Nigdy nie widywałam tu pana–Ano… nie wychodziło.Nie po drodze.–Szkoda.Pociemniało mu w oczach.Szkoda? To znaczy, że co? Znów poprawił krawat, obciągnął marynarkę, spojrzał – dziewczyna rozsadza sobą bluzkę, spódniczkę, a jednak nie jest za gruba.Gdyby miała z pięć kilo mniej, też by rozsadzała.Taka widać uroda.–Ale teraz już będę… to znaczy, będę przychodził.Wypiła wino, odsunęła kieliszek, zmrużyła oczy.–Dobre wino tu mają.Poderwał się.–To może byśmy…Poczuł się nagle odważny.Z damą, a jednak mu idzie.I tak jakoś od razu wpada jej w słowa.–Chętnie, ale tego samego.Zapamiętał część obcego słowa, gdy zamawiała wino, resztę literek odnajdzie wśród kolorowych butelek na półce.Gdy wrócił, siedziała już na innym krześle, obok niego.Z bliska dobrze widać kusą spódniczkę, jasne włoski na nogach.Wszystkie pragnienia, tęsknoty spotęgowały się nagle.Zasycha mu w gardle, ściska w dołku – przebiegł oczami po jej sylwetce, wrócił znów do tych włosków na nogach.Mógłby tak siedzieć i patrzeć.Gdyby to była zabawa na wsi, toby wiedział, co zrobić, ale tutaj czuje się znów nieswojo.Wypił jednym haustem, zaproponował następny kieliszek.Jak się rzucić, to na całego.Nieśmiałość całkiem go opuściła.Skinęła głową, ale zaraz powstrzymała go ruchem ręki.W drzwiach kawiarni stoi dwóch panów z dziewczyną.Siadają przy stoliku, tamta rozgląda się po sali, dostrzega partnerkę Leszka, podchodzi.–Lola, można cię prosić?Podniosła się niechętnie.Tamta pochyla się do jej ucha, coś szeptem tłumaczy wskazując stolik z panami, którzy uśmiechają się rozanieleni i czynią zapraszający gest.Lola decyduje się wreszcie.–Musze do nich iść, ale przyjdź jutro.Nie pożałujesz – dodaje szeptem.–Samochodem po panią podjadę! – Ucieszył się, że zostawia mu czas do następnego dnia.Będzie mógł rzecz spokojnie rozważyć, przemyśleć, a teraz by nie wiedział, co dalej robić.Odeszła.Odsapnął, rozparł się wygodnie.Lola.Ładne imię, pasuje do niej jak ulał.Też takie okrągłe.Przywołał kelnerkę, zapłacił, duszkiem dopił kawę, ruszył do wyjścia.Idąc ku drzwiom elegancko ukłonił się Loli.Następnego dnia spotkali się w kawiarni.Leszek zaproponował jej przejażdżkę samochodem.Gdy wyszli, chciała przebiec jezdnię, kierując się ku wozom zaparkowanym po przeciwnej stronie.Chwycił ją za rękę.–Tutaj! Na prawo!Zatrzymała się.–Gdzie?–Nie widzisz? – wskazał głową wywrotkę.Parsknęła śmiechem.–To ma być samochód?–Przecież nie krowa! – żachnął się.– Wsiadaj, tu jest zakaz postoju, jeszcze mandat mi wlepią.Wepchnął ją do kabiny, zatrzasnął drzwi, siadł za kierownicą i ruszył ostro, aż ją wgniotło w siedzenie.Może wreszcie przestanie się śmiać.Nie przestała.Ale śmiech to już inny, ciepły – z siebie lub do siebie Lola się śmieje.Przyjemnie jechać szosą wśród lasów i zagajników.Za zakrętem żwirownia, przed zakrętem – ścieżka do zagajnika.Wszystko teraz mu się udaje.Spojrzał na Lolę.Znów mruży oczy.Fajnie.Może by tak coś sobie zanucić? Wrzucił prawy kierunkowskaz, zjechali na pobocze, wysiedli.Leszek taszczy pod pachą flanelowy kocyk (taki sam ma Kazik), w kieszeń spodni wcisnął piersiówkę.Carmeny też ma.Wchodzą w zagajnik.Uda Loli rysują się krągło na tle soczystej zieleni.Dziewczyna leniwie wyciąga się na kocu.Leszek nalewa wódkę, podaje jej i znów nalewa.–Pij, żeby ci się wesoło zrobiło gdzie trzeba!Ten Kazik to ma głowę.Parę słów, a wszystko trzyma się kupy.Dobrze, że zapamiętał.Pogłaskał ją po kolanie, przysunęła się bliżej.Napełnił kieliszek, podał dziewczynie.–A ty?–Po tobie, bobasku, będzie mi lepiej smakować! – powtarza znów za Kazikiem.Tylko do brylantyny nie nabrał przekonania.Lubi mieć włosy rozwichrzone, swobodnie przeczesywać je palcami, a nie, jak Kazik, układać fale.Ale przecież wszystkiego tak jak on robić nie musi.Trzeba go znaleźć jak najprędzej.Na pewno pomoże, poradzi.Ale w Siewierzu go nie ma.Dwa razy aż do północy czekał na niego w hotelu robotniczym i nic.Ot, pech.Jeszcze nigdy nie był mu tak potrzebny.Dopiero w środę spotkał go przypadkowo na szosie.Stał na uboczu, wymieniał koło.Leszek wyskoczył niemal w biegu.–Cześć, Kazik! Dobrze, że cię spotykam.Dwa razy byłem u ciebie.–Bo co?–Jakby ci to powiedzieć… Musisz mi pomóc.–Jeśli chodzi o forsę, to…Nie, nie o forsę.Kazik poweselał.–No to wal śmiało!–Poznałem taką jedną, wiesz i…–Zakochałeś się.–Nie, ale… coś nie bardzo się czuję.Łazić nie mogę, a rano jak się przebudzę…Kazik przyjrzał mu się uważnie, pociągnął go za ramię.–Chodź za samochód, pokaż.Cholerny wstyd.Zapadnie się chyba pod ziemię.Już na wsi słyszał o takich.A teraz on.Wolałby stracić prawo jazdy…–Musisz, bracie, iść do poradni.Innego wyjścia nie ma.–A jak do szpitala mnie wezmą?–Zgłupiałeś? Najważniejsze, to dobrze zagaić.W rejestracji.Masz szczęście, żeś mnie spotkał.–Pomożesz?–A co bym miał nie pomóc.Kierowca zawsze drugiego kierowcę, jak to się mówi…–Kazik, wyliżę się z tego?–Jasne, chyba że ona… no wiesz… coś jeszcze by miała do kompletu, kapujesz?Do północy oka nie zmrużył.Potem śniły mu się poczwary z wrzodami na nogach, pokręcone, bezzębne… Do końca życia nie zapomni tej nocy.Punktualnie o czwartej, tak jak się umówili, spotkał się z nim na ulicy w pobliżu poradni.–Kazik, jak Boga kocham, tylko nikomu ani słowa!Uspokoił go machnięciem ręki.–No wiesz…Sam to by pewnie od progu zawrócił.Albo język kołkiem by mu stanął.Jak tu gadać, od czego zacząć? Kazik mu po kolei wszystko klaruje.–Już wiesz, jak masz zagajać.To teraz pryskaj, a ja tu będę czekał na ławce.Nacisnął klamkę, wszedł.Zbliżył się do okienka i zdębiał.Za szybą dziewczyna.Młoda, ładna.Uśmiecha się do niego.Co za pech! Nie mogli tu posadzić jakiejś emerytki? Łatwiej by było usta otworzyć.A ta tylko patrzy.Jakby czekała na zaproszenie do tańca.–Pan do jakiego lekarza?Przełknął ślinę.–Zrobiły mi się wypryski na plecach – mówi, jak go Kazik nauczył.– To chyba do…W milczeniu wyciąga kartę z szuflady, uśmiech zniknął z jej twarzy.Wiadomo, rozszyfrowała go z miejsca.–Pokój dwunasty.Od piątej.Po obu stronach korytarza siedzą na krzesłach pacjenci.Musi defilować przed nimi, odprowadzany spojrzeniami – na pewno domyślają się do kogo idzie i po co.Pod drzwiami trzeba usiąść i czekać w kolejce.Zerknął spode łba.Kilku mężczyzn, ale jest też kobieta z dzieckiem.–Pani tutaj ostatnia?–Ja do pediatry.Usiadł obok, na jedynym wolnym krześle.–Zrobiły mi się, wie pani, takie wypryski na plecach…Wzruszyła ramionami.Przymknął oczy, żeby na nikogo nie patrzeć.Zaczął w myśli liczyć do sześćdziesięciu – jedną minutę ma już z głowy, drugą, trzecią, dziesiątą…Ktoś trącił go w ramię.–Teraz pana kolejka.Zerwał się z krzesła.Nareszcie, za tymi drzwiami odetchnie.Nacisnął klamkę, wszedł, przymurowało go do podłogi.–Ja nie do pani, ja do skórnego.–To właśnie do mnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates