[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale ruiny… – Wzdrygnął się.Jeśli coś przynosiło pecha, to z pewnością miasto, które popadło w ruinę, jak wiele miast Południa.W młodości był Posiadaczem kilku miast w Karolinie Północnej.Nigdy nie zapomni fshnuger, jakie odczuwał w ich murach.–Czy pod pańską nieobecność mógłbym być tytularnym Posiadaczem? – spytał Sid.–Jasne – zapalił się Luckman.– Uprawnię cię złotymi literami na pergaminie, przewiążę czerwoną wstążeczką i opatrzę pieczęcią z laku.–Naprawdę? – Sid posłał mu niepewne spojrzenie.–Lubisz takie ceregiele – roześmiał się Luckman.– Jak Pu-ba z Mikada.Jego Wysokość Tytularny Lord Posiadacz Miasta Nowy Jork, a na boku łapówki za ulgi podatkowe.Zgadłem?–Pozwolę sobie zauważyć, że tyrał pan prawie sześćdziesiąt pięć lat na tytuł Posiadacza tego rejonu – wymamrotał, rumieniąc się Sid.–Miałem plan poprawy warunków społecznych – odparł Luckman.– Kiedy dostałem akt własności, było tam raptem parę setek osób.A teraz? Nie wprost, ale pośrednio to moja zasługa, bo zachęciłem osobników P-ujemnych do Gry, wyłącznie zresztą w celu zdobycia i wymiany partnerów.–Oczywiście, panie Luckman.Szczera prawda – potaknął Sid.–Dzięki temu odkryliśmy wiele płodnych par, które w innych warunkach nigdy by się nie spotkały, zgadza się?–Tak jest – przytaknął Sid.– Tą grą w zamianę stołków w jakimś sensie ratuje pan gatunek ludzki.–Chciałbym, żebyś o tym zawsze pamiętał – powiedział Luckman.Schylił się i podniósł swojego drugiego kota, czarną kocicę z wyspy Man.– Biorę cię ze sobą – powiedział, głaszcząc kotkę.– Wezmę z sobą jakieś sześć do siedmiu kotów – zadecydował.Na szczęście.A także, chociaż nie powiedział tego na głos, dla towarzystwa.Na Zachodnim Wybrzeżu nikt go nie lubił; nie miał tam swoich ludzi, swoich P-ujemnych, którzy by mu gratulowali kolejnych podbojów.Na myśl o tym posmutniał.Pomieszkam tam trochę, popracuję nad rozbudową, jak w Nowym Jorku, pocieszył się.Berkeley przestanie być pustkowiem, gdzie straszą upiory przeszłości.Tej przeszłości, dodał w myślach, kiedy ludzkość rozsadziła planetę, wylewając się na Lunę, a nawet Marsa.Populacja na progu exodusu i nagle te durne Czerwone Żółtki dorywają się do wynalazku eks-hitlerowca z Niemiec Wschodnich, tego… brakło mu słów na określenie Bernhardta Hinkla.Szkoda, że już nie żyje.Chętnie by spędził z nim parę chwil na osobności.Bez świadków.Jedno, co przemawiało na obronę promieni Hinkla to fakt, że dosięgły w końcu Niemiec Wschodnich.Jest ktoś, kto będzie wiedział, kogo mogli reprezentować Matt Pendleton i S-ka, myślał Pete Garden, pośpiesznie opuszczając mieszkanie w San Rafael.Skierował się na parking.Wiadomość warta była wycieczki do Albuquerque w Nowym Meksyku, miasta pułkownika Kitchenera.Tak czy owak, wybierał się tam po płytę.Dwa dni wcześniej dostał list od Joe Schillinga, najsłynniejszego w świecie sprzedawcy unikalnych starych płyt.Pete zamówił u niego krążek Tito Schipy: udało się go wreszcie odnaleźć.–Dzień dobry, panie Garden – odezwał się samochód, kiedy Pete włożył kluczyk w drzwiczki.–Cześć – odparł nieprzytomnie Pete.Z podjazdu domu z naprzeciwka gapiła się para dzieciaków, które słyszał rano.–Czy jesteś Posiadaczem? – spytała dziewczynka.Patrzyli na barwną opaskę z insygniami wokół jego rękawa.– Pierwszy raz pana widzimy, panie Posiadaczu – powiedziała dziewczynka z podziwem.Miała jakieś osiem lat.–Bo nie byłem w hrabstwie Marin od lat – wyjaśnił.– Jak się nazywacie? – spytał, podchodząc do dwójki.–Ja się nazywam Kelly – odparł chłopiec.Był chyba młodszy od dziewczynki.Mógł mieć najwyżej sześć lat.Wyglądali na parę uroczych dzieciaków.To miło, że mieszkali w sąsiedztwie.– Moja siostra nazywa się Jessica.Mamy jeszcze starszą siostrę, Mary Anne.Nie ma jej, bo jest w szkole w San Francisco.Troje dzieci w jednej rodzinie!–Jak się nazywacie? – spytał, zaintrygowany.–McClain – odparła dziewczynka.– Mama i tato są jedynymi ludźmi w Kalifornii, którzy mają troje dzieci – dodała z dumą.Wierzył jej bez trudu.–Chciałbym ich poznać – oznajmił.–Mieszkamy w tamtym domu – pokazała Jessica.– Dziwne, że nie znasz mojego taty, skoro jesteś Posiadaczem.Mój tato sprowadził sprzątaczkę i wozy naprawcze.Załatwił dostawę u wugów.–Wygląda na to, że nie boicie się wugów? – spytał Pete.–Nie.– Parka potrząsnęła głowami.–Prowadziliśmy z nimi wojnę – przypomniał dzieciom.–To było dawno temu – odparła dziewczynka.–Racja – zgodził się Pete.– Cóż, wasza postawa jest bardzo chwalebna.– Chciałbym ją podzielać.Z domu w głębi ulicy wyszła szczupła kobieta, kierując się w ich stronę.–Mamo, zobacz! – zawołała z podnieceniem mała.– Ten pan to Posiadacz!Atrakcyjna, młodo wyglądająca brunetka w spodniach i kolorowej koszuli w kratę podeszła do nich zgrabnym krokiem.–Witamy w hrabstwie Marin – zwróciła się do Pete’a.– Nieczęsto pana widujemy, panie Garden.Wyciągnęła rękę.Uścisnęli sobie dłonie.–Gratuluję pani – powiedział Pete.–Trójki dzieci? – uśmiechnęła się pani McClain.– Miałam, jak się to mówi, więcej szczęścia niż rozumu.Co pan powie na filiżankę kawy przed odlotem z hrabstwa? Nie wiadomo, czy pan tu jeszcze wróci.–Wrócę – zapewnił Pete.–Czyżby? – Kobieta nie wyglądała na przekonaną; w miłym uśmiechu czaił się cień ironii.– Czy wie pan, że dla nas, P-ujemnych tej okolicy, jest pan niemal legendą, panie Garden? Tak, tak, dzisiejsze spotkanie z panem na wiele tygodni zapewni nam wdzięcznych słuchaczy.Pete nie mógł w żaden sposób rozgryźć, czy pani McClain kpi sobie z niego, czy nie; mimo szumnych słów jej ton był obojętny.Czuł się niepewnie.Nie wiedział, co jest grane.–Na pewno wrócę – zapowiedział.– Przegrałem Berkeley.gdzie…–Aha – skinęła głową pani McClain, uśmiechając się coraz szerzej.Jej uśmiech miał w sobie coś władczego, wzbudzał respekt.– Rozumiem, powinęła się panu noga w Grze.Dlatego nas pan zaszczycił.–Jestem w drodze do Nowego Meksyku – wyjaśnił Pete, wsiadając do samochodu.– Może spotkamy się jeszcze.– Zatrzasnął drzwiczki.– Ruszaj – zwrócił się do auta.Dzieci machały mu na pożegnanie.Pani McClain stała nieruchomo.Skąd ta niechęć, próbował odgadnąć.Chyba nie była wyłącznie wytworem jego wyobraźni? Może złościł ją podział ludności na P-dodatnich i P-ujemnych, czuła się pokrzywdzona faktem, że tylko wybrańcy mieli dostęp do planszy?Trudno jej się dziwić, skonstatował Pete.Jednak powinna zrozumieć, że każdy z nas w każdej chwili mógł stracić status Posiadacza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates