[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podszedł do barku, zrobił sobie drinka i usiadł ze szklaneczką w fotelu.Właśnie miał sięgnąć po pilota, kiedy zadzwonił telefon.– No cześć, Tadziu, czekam na ciebie.Koty mają doskonały słuch.Konstanty wiedział, że dzwoni znajomy jego współlokatora.Ten człowiek czasem wpadał wieczorami i miał do współlokatora równie pogardliwy stosunek, jak Konstanty, ale w przeciwieństwie do kota nie okazywał tego wprost.Nie wiedzieć czemu.– Ale jak to nie? Oj tam, tylko praca i praca.O emeryturze byś pomyślał.Ja nie narzekam.Wczoraj byłem w Karpaczu i poznałem… Dobra, to wpadnij wieczorem, opowiem ci… No cześć.– Odłożył telefon.– „Sorki, Seweryn, nie dam rady wpaść”.Konstanty westchnął, słysząc tę nieudolną próbę przedrzeźniania dzwoniącego.Co za ironia losu, że właśnie jemu, Konstantemu, urodzonemu zwycięzcy, przyszło mieszkać z tą kupą nieszczęścia.Ironia losu!Rozmowa z matką wyglądała jak chodzenie w kółko.I teraz, kiedy już się skończyła, Marta rozglądała się zdezorientowana, nie wiedząc, czy to świat wiruje, czy jej się kręci w głowie.Mama wróciła z pracy później niż zwykle, cała rozpromieniona.Córka szybko została poinformowana, co jest przyczyną owego zadowolenia.– Sylwia to taka miła dziewczyna.Na pewno coś ci znajdzie.Marta wspomniała wyraz oczu spotkanej rano kobiety, która dziurawiła nożem opony mężowskiego auta.Wariatka, świruska, szalona – te słowa pasowały lepiej niż „miła”.Nie uważała jednak, że należy się z kimś dzielić tym spostrzeżeniem, zwłaszcza z mamą.– Nie chcę, żebyś mi szukała pracy.– No wiem – padło bardziej do zlewozmywaka i brudnych talerzy niż do Marty.– Ustaliłyśmy coś.– No wiem – powtórzyła matka.– Chyba jednak nie, skoro bierzesz się do układania mi życia.– Troszczę się o ciebie.Zawsze to robiłam i będę robić.Zwłaszcza teraz… – Urwała, ale obie dobrze wiedziały, co chciała powiedzieć.Pozostawiona samej sobie, przybita po rozwodzie Marta potrzebowała kogoś, kto się nią zajmie i skieruje jej życie na właściwe tory.– Sama się sobą zajmę! – wyraziła swoje pragnienie bycia dorosłą i stawienia czoła rzeczywistości.– No wiem.Nie wiedziała.Marta poznała to po tonie matki, która wytarła ręce w kraciastą ścierkę i podeszła, by pogłaskać córkę po głowie.Nie zakręciła wody, lejącej się obfitym strumieniem na brudne naczynia.Marta odczuła takie marnotrawstwo jak osobistą porażkę.Wstała i zakręciła kran.– Rozmawiałyśmy o tym – przypomniała znowu matce.– Chcę zacząć nowe życie, ale nie będę go zaczynać tutaj.Wróciłam do domu, żeby zaczerpnąć tchu.Mówiłaś, że to rozumiesz.Patrzyła na mamę, czując, że ich myśli biegną zupełnie innymi torami.Słowa, które padły, tylko to potwierdziły.– Przecież Sylwia niczego nie obiecała.Jeśli się okaże, że ma dla ciebie jakąś propozycję, będziesz mogła się zastanowić.– Chodziło mi właśnie o to, żeby przez jakiś czas nie musieć się zastanawiać.Westchnienie matki miało znaczyć, że Marta jest niemożliwa i trudno z nią rozmawiać, bo zachowuje się jak dziecko, którym w końcu przecież jest.Westchnienie Marty mówiło, jak zmęczona jest tym, że mama nie chce jej zrozumieć.Chciała podjąć temat, wytłumaczyć, przekonać, ale Janina musiała się zająć ojcem, potem była telewizja, a potem zrobił się już wieczór i należało iść spać, bo jutro do pracy.Kładącej się do łóżka Marcie towarzyszyły przeróżne myśli.Doszła do wniosku, że pierwszy dzień jej nowego życia był również najboleśniejszy.I nie chodziło tylko o ciało, które zmasakrowała zbyt intensywnym biegiem i przekopywaniem grządek.Bolała ją dusza; ojciec nie chciał towarzystwa córki, matka jej nie rozumiała, a przyjaciółka nie przyjęła z otwartymi ramionami.Przyszło jej też do głowy, że ten dzień przypominał papier toaletowy – był szary, ciągnął się w nieskończoność, a potem nagle się urwał, bez żadnej puenty.Kiedy już opadała w nieświadomość, tak jakby zapadała się w zwały czarnej waty, nagły przebłysk przyniósł jej myśl, że musi ogarnąć swoje życie, zanim matka przejmie nad nim kontrolę.Sekundę później już spała.Kilka posesji dalej Konrad Jezierski jadł późną kolację.Niedawno wrócił z pracy.Nawet się nie przebrał, po prostu zdjął marynarkę i rzucił ją na oparcie krzesła.Zajrzał do synów, którzy już spali, a potem usiadł przy stole i czekał, aż żona postawi przed nim talerz.– Co to za zupa? – zapytał.– Pomidorowa.– Jak ci minął dzień?Karolina zastanawiała się przez chwilę, czy powiedzieć mężowi o wizycie Marty, o tym, że ciągle ją lubi, a ponieważ obie są samotne, mogłyby spędzać razem trochę czasu.Byłoby fajnie mieć w ciągu dnia towarzystwo osoby dorosłej.A gdyby Marta pomogła jej przy dzieciach albo z nimi została, to wizyta u fryzjera stałaby się wreszcie osiągalna.Zamiast tego jednak oznajmiła:– Skopałam ogródek.– Widziałem.Tylko dlaczego zrobiłaś to szuflą do odśnieżania?ROZDZIAŁ DRUGIRóża VirgoRóża Virgo – Jej wysoki krzew dosięga siedemdziesięciu centymetrów.Rośnie bujnie, zielono, a pędy z rzadka pokryte są małymi kolcami i ciemnozielonymi liśćmi.Kwiaty, przeważnie pojedyncze, których średnica osiąga dwanaście centymetrów, złożone są z dwudziestu czterech płatków.Pachnie słabo, acz subtelnie.Jest to odmiana bardzo żywotna, ceniona przez hodowców ze względu na piękny wygląd na rabatach, zwłaszcza w towarzystwie róż o kontrastowych barwach.Mówi się o niej, że to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza biała róża.Zaterkotał dzwonek do drzwi.Zamyślona Karolina drgnęła ze strachu.I natychmiast się uśmiechnęła, bo własna reakcja wydała jej się zabawna.Przecież nie reagowała na hałasy, które od rana do wieczora wypełniały dom – metalowa miska uderzająca o podłogę, wieża z klocków upadająca z hukiem czy krzyki dziecka ciągnącego za włosy drugie dziecko – te odgłosy nie wywoływały w niej żadnych emocji.Inaczej było z dzwonkiem do drzwi.Może dlatego, że czekała w napięciu na ten dźwięk?Na progu stała listonoszka.Ta kobieta po pięćdziesiątce, o szczerej twarzy i serdecznym spojrzeniu, codziennie przemierzała miasto na starym, czerwonym rowerze.Starszy synek Karoliny nazywał ją panią Patową i jedyny w rodzinie potrafił rozpoznać listonoszkę w cywilnym ubraniu.Karolina miała z tym problem i zawsze było jej wstyd, gdy tamta pierwsza mówiła „dzień dobry”.– Polecony do pani.Jak chłopcy?– Świetnie!Krzyki dochodzące z salonu mówiły coś innego, ale Karolina dawno przestała się tym przejmować.Postawiła parafkę we wskazanym przez listonoszkę miejscu i uśmiechnęła się promiennie na pożegnanie.Ledwo zamknęła drzwi, już rozdzierała szary papier, w który była owinięta przesyłka.Przez chwilę taśmy klejące i folia bąbelkowa stawiały opór.Już! Oczom Karoliny ukazała się książka o wiele mówiącym tytule: Twój piękny ogród [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates