[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.JAN KOWALDWIE FILIŻANKI Z ARSZENIKIEM„Idź Marzanno do wody!”Zebranie zakończyło się jak zwykle.Docent mruknął „dowidzenia” i nie patrząc na nikogo wyszedł z sali, zostawiającza sobą szeroko otwarte drzwi.Wszyscy siedzieli jeszcze naswoich miejscach, przez chwilę trwała cisza.Hanka wstałajak zwykle pierwsza i wyszła do swojego pokoju, skąd do-biegały teraz jej drobne, ale energiczne kroki, głębokie te-atralne westchnienia, głośne trzaśnięcia drzwiami.Wiadomobyło, że za chwilę pójdzie do kuchni zaparzyć sobie herbatę,a następnie z ogromnym pietyzmem przyrządzi kilka drob-nych kanapeczek.Ruch w pokoju zaczął się dopiero po jej wyjściu.Nikt niewracał do spraw poruszanych na zebraniu,, choć jak zawszew ten czy inny sposób dotknęły one każdego.Był na niejeszcze czas.Cały długi tydzień przed następnym zebraniem,tydzień szeptów i mruczanych komentarzy, milknących naodgłos kroków za drzwiami.Atmosfera niechęci i niezrozumienia, jaka narosła ostatniowokół tego człowieka stała się zupełnie nieznośna i trudna5do wytrzymania.Właściwie nigdy nie rozumiałem w pełni,co nim kierowało, Ŝe postępował właśnie tak, zraŜając sobiewszystkich podwładnych.Jedyna Hanusia trwała jeszcze nastraconych pozycjach i sama przed sobą usiłowała wytłu-maczyć jego posunięcia, a zwłaszcza posunięcia personalne,jako podporządkowane jakimś ogólniejszym celom nauko-wym.Podejrzewałem zresztą, Ŝe wierzyła w to jeszcze tylkosiłą inercji, z przyzwyczajenia, dlatego Ŝe w coś musiaławierzyć.Tak więc zebranie zakończyło się jak zwykle.Docentwyszedł mruknąwszy coś pod nosem, Hania juŜ parzyłaherbatę.Rytualna cisza tym razem jednak trwała krócej.Widocznie wszyscy myśleli o tym samym: Czy basen juŜnapełniony?Na tę chwilę czekaliśmy długo, tymczasem stanie się todziś, w pierwszy dzień wiosny.Próbne napełnienie basenudla sprawdzenia działalności instalacji.Od czerwca, a moŜenawet od maja moŜna będzie się juŜ kąpać.Wiele osób zazdrości nam pracy tutaj, w pałacyku na od-ludziu, w przepięknym starym parku i po prawdzie majączego zazdrościć.Pracownia Konserwacji Zabytków odremontowała pałacz duŜym pietyzmem.Niewielki, klasycystyczny, empirowy,z początków dziewiętnastego wieku uznano za zabytek klasypierwszej.Sztukaterie, kominki, parkiety intarsjowane czar-nym dębem zachowano na parterze, piętro unowocześniono iprzebudowano, nadając pałacykowi dodatkowy walor uŜyt-kowy.Najlepiej zachowała się rotunda, jasna, wysoka, sięgającadrugiej kondygnacji, z której wychodzi się na przestronnytaras, opadający szerokimi schodami do parku.Widok stądjest rozległy, park pałacowy obniŜa się bowiem znacznie w6kilku poziomach aŜ po niewielką rzeczkę stanowiącą jegonaturalną granicę.Dalej zaczyna się pachnący, grzybny las.Nasz pałacyk mógł nie być nasz.Toczyły się zaciekłe bo-je o jego uŜytkowanie i dostaliśmy się tutaj tylko dzięki za-pobiegliwości i sile perswazji docenta, choć w końcu ze-mściło się to trochę na nas w myśl znanego studenckiegopowiedzenia — chcesz stracić przyjaciela — to z nim za-mieszkaj.Podobnie chyba stało się z nami.Odkąd przenieśliśmy siętutaj i właściwie tu zamieszkaliśmy, zaczęły się kwasy, nie-chęci i podgryzania w zespole, który ongiś sprawiał wraŜe-nie grupy dość spójnej.Całe piętro pałacyku przeznaczone jest na pokoje gościn-ne, choć są one gościnnymi tylko z nazwy.Wszyscy wła-ściwie borykają się jeszcze z kłopotami mieszkaniowymi,kaŜdy ma swój numer członkowski w spółdzielni i w per-spektywie kilka lat czekania.„Pokoje gościnne” stały sięzatem mieszkaniami dla nas.W praktyce nikt nie zdecydował się na dojeŜdŜanie zmiasta, choć autobusem PKS moŜna się dostać tutaj w trzy-dzieści pięć minut, a po przejściu dwu kilometrów do cen-trum osady moŜna korzystać z komunikacji miejskiej.Poza docentem i Leszkiem nikt nie ma auta, toteŜ prze-waŜnie zostajemy tutaj przez cały tydzień, a niekiedy nawetna niedzielę.Docent czasami teŜ się tu zatrzymuje, ale nigdysam.Zostaje razem z Baśką.MałŜeństwem są dopiero odroku.Systematyczność,dokładność,pracowitośćwypro-wadziły go na szczęśliwą wyspę samodzielnej pozycji wnaukowej hierarchii, pewne niedomogi wyobraźni pozwoliłyominąć rafy zwątpień, witalność i niezbędna doza sprytu7umoŜliwiły manewrowanie w trudnej i skomplikowanejspołeczności ludzi owiązanych z nauką.Trudno o nim właściwie powiedzieć, Ŝeby był nie-sympatyczny.W kręgach ludzi luźno z nim związanychcieszył się dość duŜą popularnością.Potrafił być uroczy imiły.Na wszelkich zebraniach towarzyskich był tak zwanąduszą.W naszym Ŝargonie nazywało się to, Ŝe „stary toku-je”.Dziewczyny niewątpliwie lgnęły do niego.Jego romansebyły zresztą tajemnicą poliszynela, choć starannie wszystkieukrywał przed oczyma ciekawskich.Zapewne z tego powo-du rozleciało się jego pierwsze małŜeństwo.Ale teraz, jak się zdaje, trafiła kosa na kamień.Baśkaswoimi słodkimi, rozkapryszonymi oczami zawojowała godoszczętnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates