[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Billy jest Samoańczykiem, ma trzydzieści pięć lat, mierzy prawie dwa metry i składa się z samych mięśni i bujnej czupryny.Choć jego szeroka twarz sprawia bardzo miłe wrażenie, to jest w stanie zastraszyć przeciętnego człowieka, spokojnie jedząc hamburgera.Zaczynał na przedmieściach, jako motocyklista oddziału interwencyjnego.Policjanci patrolują najgorsze dzielnice, przynajmniej za dnia, klucząc po zaułkach niedostępnych dla zespołu w samochodzie.Po trzech latach takiej służby Billy skończył college i został awansowany na porucznika.Stopnia detektywa dochrapał się cztery lata później.Miał niecałe trzydzieści lat, a o handlu narkotykami w Atlancie wiedział więcej, niż ktokolwiek inny w całym departamencie.Był najlepszy w swoim fachu, jak to mówią.Billy pracował w Biurze Prokuratora Generalnego Atlanty, które mieści się we wschodnim budynku ratusza.Tam właśnie się udałem, kiedy zamknąłem za sobą drzwi mieszkania Douga Townsenda.Billy był zawsze nieskazitelnie czysto ubrany, a tamtego dnia nie wyglądał inaczej.Sprawiał wrażenie, jakby był gotów do inspekcji: klapy marynarki równo wyprasowane, bielusieńka koszula, a brązowe buty ze skóry wypastowane na glans.Jak można się było spodziewać, Billy był zasypany papierkową robotą.Kiedy wszedłem do jego biura, spojrzał na mnie i z przyjaznym uśmiechem zapytał:- Co cię sprowadza do tych slumsów, Jack? Uścisnąłem jego dłoń i opadłem na krzesło po przeciwnej stronie biurka.- Sammy Liston powiedział mi, że prowadzisz sprawę śmierci Douga Townsenda - odparłem.- Czy jest coś szczególnego, co powinienem wiedzieć?- Masz na myśli coś innego, niż to, że gość nie żyje?- Doug Townsend był moim przyjacielem.Uśmiech, który do tej pory gościł na twarzy Billy’ego, znikł jak kamfora.- Bardzo mi przykro, Jack.Nie wiedziałem.Dobrze się znaliście?- Kumplowaliśmy się w college’u, ale potem nasze drogi się rozeszły.Ponownie spotkaliśmy się dość niedawno, kiedy wpadł w tarapaty i potrzebował prawnika.- Czyli występowałeś w jego imieniu?- Tak.Billy pokiwał głową.- Sprawa jest jeszcze w powijakach, ale wygląda na to, że gość odebrał sobie życie.Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej zdjęcie Michele Sonnier.Położyłem je na blacie i przesunąłem w stronę Billy ego.- Wiesz może, kto to jest? Billy zerknął na zdjęcie.- Tak.Słyszałem o niej, podobno miał sporą kolekcję jej zdjęć.- Znasz ją?- To śpiewaczka operowa.Prawdziwa operowa diwa.Z tego, co wiem, jest kimś znanym w świecie muzycznym.Oprócz tego jest żoną Charlesa Ralstona.Zaskoczony spojrzałem na niego uważnie.- Charlesa „Milionera" Ralstona?- Nie, Charlesa „Multimilionera" Ralstona.Ale poważnie mówiąc - tak, myślimy o tym samym gościu.- Nie żartuj - wymamrotałem pod nosem.Charles Ralston był ikoną murzyńskiej części amerykańskiego Południa.Założyciel, właściciel i szef rady nadzorczej Horizn Pharmaceuticals, był uosobieniem człowieka, który łamie wszelkie stereotypy.Z jednej strony uważano go za świetnego biznesmena, poważanego naukowca i płomiennego mówcę, a z drugiej radykała niecofającego się przed kontrowersyjnymi decyzjami, jeśli tylko mogły one rozwiązać społeczne problemy biedoty, która zamieszkiwała Atlantę.Organizacje społeczne uznały go prawie za świętego, kiedy zaproponował, a następnie sam sfinansował projekt rozprowadzania pośród narkomanów czystych igieł do strzykawek.Nikt inny nie odważył się tego zrobić.Ciężko go było uznawać za hipokrytę, bowiem każdy narkoman, którego ocalono od śmierci, oznaczał, że Ralston będzie miał jednego pacjenta mniej.Mało kto oczekiwał, że koncern farmaceutyczny będzie podcinał gałąź, na której siedzi.Nie zadowalając się milionami na koncie, Ralston postanowił zostać miliarderem, jednocześnie pomagając ludziom.Prawie wszyscy liczący się biznesmeni z Atlanty podziwiali go i nienawidzili, choćby dlatego, że zwracały mu się inwestycje w życie kulturalne czarnych mieszkańców miasta.Billy rzucił mi pytające spojrzenie i mruknął:- Co Doug Townsend miał wspólnego z żoną tego gościa?- Jej zdjęciami udekorowana była cała ściana sypialni Douga - odparłem, jeszcze raz sięgając do kieszeni.Wyjąłem z niej pakiecik biletów lotniczych i rzuciłem go na biurko.- To znalazłem w szufladzie.Jest ich około dwudziestu.Billy przez chwilę spoglądał to na bilety, to na mnie.- Tego w raporcie nie było.- Niech mi pan coś powie, detektywie - powiedziałem żartobliwie.- Może pan zmusić swoich chłopaków, żeby dla odmiany bardziej uważali na biedaków z tego miasta? Dobrze wiemy, że nikt nie przeszukał mieszkania, prawda?- Nie zaczynaj, Jack.Miasto staje się gorsze z dnia na dzień.Robię, co w mojej mocy.Wysłuchałem tej tyrady tylko z szacunku dla Billy’ego.Potem dodałem:- Jego podróże pokrywają się z występami śpiewaczki.Bez wątpienia latał, aby ją obejrzeć.Za wszystko płacił gotówką.Billy nerwowo bębnił palcami po blacie biurka.- Wygląda mi na to, że był jej zagorzałym wielbicielem.- Można tak powiedzieć.W domu urządził sobie kaplicę ku czci świętej Sonnier.- Moja córka ma za to plakaty jakichś grup rapowych na ścianach.- Billy, nie żartuj.To nie to samo.Billy odchylił się do tyłu i założył ręce za głowę.Przez chwilę się zastanawiał nad czymś, a potem powiedział:- Uważasz, że twój przyjaciel zaczął być nachalny? Za bardzo chciał się do niej zbliżyć?Przypomniałem sobie Douga, który w obronie pijanej dziewczyny rzucił się na kilku mięśniaków.- Wątpię.To nie w jego typie.- Rozumiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates