[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.„Do tego już doszło, Elinor – myślała, podnosząc się ciężko z fotela – że spędzasz noce na rozmowach z psem.A na dodatek nie lubisz psów, zwłaszcza tego tutaj, który hałaśliwym złajaniem przypomina ci swojego obrzydliwego pana!”.Zatrzymała go mimo bolesnych wspomnień, jakie w niej budził, podobnie jak fotel, w którym kiedyś siedziała Sroka.Mortola… Za każdym razem gdy wchodziła do pogrążonej w ciszy biblioteki, zdawało jej się, że słyszy jej głos, że widzi Mortimera i Resę rozmawiających między regałami albo Meggie siedzącą na parapecie z książką na kolanach, z jasnymi włosami opadającymi na twarz… Wspomnienia – to wszystko, co jej pozostało.Równie nieuchwytne jak obrazy zaklęte na kartach ksiąg.A co będzie, kiedy nawet wspomnienia zatrą się w pamięci? Wówczas będzie ostatecznie skazana na samą siebie, na ciszę i pustkę w swym sercu.I na tego szkaradnego psa.Jak staro wyglądały w świetle księżyca jej gołe nogi.„Światło księżyca!” – pomyślała z goryczą, poruszając palcami stóp.Ileż to znała opowieści o magicznej mocy księżycowej poświaty.Wszystko to kłamstwa.Głowę miała wypchaną drukowanymi kłamstwami.Nawet na księżyc nie potrafiła spojrzeć inaczej niż przez zasłonę ze słów.Ach, gdyby można wymazać z pamięci i serca te wszystkie słowa i choć jeden raz spojrzeć na świat własnymi oczami!„Boże, Elinor, nastrój masz jak zwykle fantastyczny! – myślała, człapiąc w kierunku witryny, gdzie przechowywała to, co prócz psa pozostawił w jej domu Orfeusz.– Po prostu pławisz się w sentymentalnych uczuciach, tak jak ten głupi pies tarza się w każdej napotkanej kałuży”.Kartka papieru leżąca za szkłem witryny wyglądała niepozornie, ot, zwykła kartka w linie gęsto zapisana niebieskim atramentem.Zupełne zero w porównaniu z bogato iluminowanymi foliałami rozłożonymi w pozostałych gablotach, chociaż każda literka na kartce zdawała się świadczyć o wysokim mniemaniu, jakie Orfeusz miał o sobie.„Mam nadzieję, że ogniste elfy dawno wypaliły mu ten zarozumiały uśmieszek wiecznie przyklejony do warg! – myślała Elinor, otwierając gablotkę.– Mam nadzieję, żepancerni nadziali go na swoje spisy… albo jeszcze lepiej – że sczezł gdzieś z głodu w Nieprzebytym Lesie i że konał powoli”.Nie pierwszy to już raz z rozkoszą wyobrażała sobie żałosny koniec Orfeusza w Atramentowym Świecie.Obrazy te koiły ból jej samotnego serca jak najlepszy lek.Kartka zaczynała już żółknąć.Tani papier, wszystko tandeta! Słowa zapisane na kartce doprawdy niczym nie zdradzały, że przeniosły swego autora w inny świat, i to na oczach Elinor.Obok kartki leżały trzy zdjęcia, jedno Meggie i dwa Resy – pierwsze pochodziło z dzieciństwa, a na drugim, zrobionym zaledwie kilka miesięcy temu, była w towarzystwie Mortimera.Oboje uśmiechnięci, szczęśliwi.Każdej nocy Elinor wciąż na nowo oglądała te fotografie.Teraz już przynajmniej nie płakała, ale łzy czaiły się gdzieś na dnie serca.Gorzkie łzy.Po brzegi wypełniały jej serce.Paskudne uczucie.Zaginieni.Meggie.Resa.Mortimer.Minęły już prawie trzy miesiące, od kiedy zniknęli.A Meggie nawet kilka dni wcześniej…Pies przeciągnął się, przyczłapał do niej zaspany i wsunął pysk do kieszeni jej szlafroka, dobrze wiedząc, że znajdzie tam ulubione przysmaki.–No, już dobrze – mruknęła Elinor, wsuwając mu do pyska śmierdzącego suchara.–Gdzie się podziewa twój pan, co?Podsunęła mu pod nos kartkę, a zwierzę obwąchiwało ją, jakby przez litery wyczuwało właściciela.Wpatrując się w kartkę, Elinor zaczęła czytać, starannie formując słowa wargami: Waliczkach Ombry… Ileż to razy w ciągu ostatnich miesięcy, tak jak dziś, stała nocą pośród książek, które nic już dla niej nie znaczyły, od kiedy była z nimi sama.Oskarżały ją wymownym milczeniem, jakby wiedziały, że oddałaby je wszystkie bez wyjątku za tę trójkę ludzi, których utraciła.Zaginieni w książce.–Nauczę się, do licha! – wykrzyknęła tonem krnąbrnego dziecka.– Nauczę się je takczytać, aby i mnie połknęły, na pewno się nauczę!Pies patrzył na nią tak, jak gdyby wierzył w każde jej słowo, w przeciwieństwie do Elinor, która w ogóle sobie nie wierzyła.O nie.Nie była Czarodziejskim Językiem.Choćby męczyła się przez dziesięć i więcej lat, słowa nigdy nie będą dźwięczeć, kiedy ona jewypowiada.Nie będą dla niej śpiewać.Tak jak dla Meggie i Mortimera czy choćby dla tego po trzykroć przeklętego Orfeusza.A przecież tak je kochała przez całe życie.Kartka w jej ręce poczęła drżeć, kiedy Elinor się rozpłakała.Znowu te łzy, które aż dotąd udawało jej się powstrzymywać, a które wypełniały jej serce po brzegi.Po prostu czara się przelała.Głośny szloch Elinor sprawił, że pies skulił się ze strachu u jej stóp.Co to za absurd, żeby człowiekowi ciekła z oczu woda, kiedy odczuwa ból w sercu.Bohaterki tragiczne w książkach były zawsze bardzo piękne, ani słowa o podpuchniętych oczach lub czerwonym nosie.„A ja zawsze mam czerwony nos, kiedy się rozbeczę – myślała Elinor.– Nie mogłabym występować w żadnej z tych książek”.–Elinor?Elinor odwróciła się gwałtownie, ocierając łzy z twarzy.W drzwiach stał Dariusz wzbyt obszernym szlafroku, który podarowała mu na urodziny.–O co chodzi? – burknęła.Gdzie się znów podziała ta przeklęta chustka do nosa?Pochlipując, wyciągnęła ją z rękawa i wytarła nos.– Trzy miesiące, już trzy miesiące, jak ichnie ma, Dariuszu! Czy to nie jest powód do łez? Oczywiście, że jest! Co się tak na mniegapisz tymi sowimi oczami? Choćbyśmy zgromadzili nie wiem ile książek – szerokim gestemwskazała wypełnione po brzegi regały – kupili, zamienili, ukradli… żadna nie opowie mi tego,co chcę wiedzieć! Tysiące stron, a na żadnej z nich nie ma ani słowa o tych, o którychchciałabym coś usłyszeć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates