[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystkim swoim ofiarom Gretchen Lowell wycinała serce na piersi.To był jej podpis.Żadna z tych osób już nie żyła; krwawe serca wycięte na skórze zatarł proces rozkładu oraz długie litanie tortur, którym poddano ich ciała przed śmiercią.Kiedy Archie stał na czele zespołu śledczego tropiącego mordercę nazywanego Wirtuozem, napatrzył się na ich zwłoki, naoglądał fotografii z policyjnej kostnicy - i przez dziesięć lat musiał znosić nieustającą świadomość, że sprawca wciąż wyprzedza go o krok.Aż w końcu wpadł w pułapkę, którą Gretchen Lowell zastawiła na niego.Gretchen przeniknęła do jego grupy śledczej i współpracowała z nią przez sześć tygodni.W końcu zdemaskowała się przed Archiem i uprowadziła go, podając narkotyk w kawie.On i jego podwładni myśleli o niej, że jest lekarzem psychiatrą i chce pomóc im w śledztwie, oferując swoją wiedzę zawodową.Teraz Archie często się zastanawiał, czy zaufałby jej równie szybko, gdyby nie była taka piękna.Blizna w kształcie serca była bardzo czuła.Delikatną, bladą kreską rysowała się na skórze.Jego najpiękniejsza blizna.Przez długie miesiące nie mógł się przemóc, żeby chociaż na nią spojrzeć, ale w tej chwili była już pełnoprawną częścią jego ciała; nie różniła się dla niego zupełnie niczym od serca, które biło pod spodem.Kiedy musnęły ją palce Debbie, Archie poczuł elektryczny impuls rozchodzący się po całej sieci nerwowej.- Nie rób tego.- Ujął żonę za nadgarstek.Przytuliła policzek do jego ramienia.- Ona cię zabija - powiedziała.Materiał ubrania tłumił jej słowa.- Ciebie i nas.Nie możesz w końcu wybrać się do lekarza?Archie odpowiedział niemalże szeptem:- Kocham cię.- I to była szczera prawda.Kochał ją i dzieci ponad wszystko na świecie.Kochał ich bez reszty, a to jeszcze było za mało.- Ale nie mogę o niej zapomnieć.Debbie spojrzała w jego oczy odbite w lustrze.- Nie pozwolę jej wygrać - oświadczyła twardo.Archie poczuł, że pęka mu serce.Nie, nie obawiał się o nią; nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo.Problem tkwił w czym innym: jej się wydawało, że zdoła mu pomóc.A tymczasem ta gra, ta chora, obłąkana gra miała tylko dwoje uczestników: jego i Gretchen.Wszystko musiało pozostać między nimi.Gretchen lekceważyła Debbie całkowicie, ponieważ wiedziała, że nie stanowi ona dla niej żadnego zagrożenia.- To nie są żadne zawody - powiedział Archie, chociaż powinien ująć to inaczej: Gretchen wygrała już dawno.Przez chwilę Debbie przyglądała mu się bez słowa, a potem, nie spiesząc się, z cudownym wdziękiem pocałowała go w policzek.- Nie kładźmy się jeszcze - zaproponowała.- Pooglądajmy sobie telewizję albo coś w tym rodzaju.Archie był jej wdzięczny, że zmieniła temat.- Jak normalne małżeństwo - skinął głową.Uśmiechnęła się ciepło.- Właśnie.Pozory normalności.Archie umiał je stwarzać.Miał to opanowane do perfekcji.- To ja będę mężem - powiedział, idąc za nią do dużego pokoju, a właśnie w tym momencie zadziałały połknięte tabletki i kodeina rozeszła się po jego ciele.To uczucie było zupełnie jak pocałunek: łagodne, ciepłe i niezwykle obiecujące.4Susan siedziała nago na podłodze, mając przed sobą wentylator obracający się to w lewo, to w prawo.Za każdym razem, kiedy owiewał ją ciepły strumień powietrza mielonego przez wirnik, dostawała gęsiej skórki.Przed chwilą wzięła zimną kąpiel; jej równo obcięte turkusowe włosy leżały płasko na głowie, mokre i przylizane.Zmieniła kolor (przedtem był różowy) zaledwie dwa dni wcześniej i skóra wciąż ją szczypała, podrażniona utleniaczem.Ta dolegliwość, w połączeniu z trzydziestopięciostopniowym upałem panującym na piętrze ciasnego domu jej matki, czyniła sen nieosiągalnym luksusem.Kąpiel pomogła.Udało jej się pozbyć papierosowego smrodu z włosów, w przeciwieństwie do zapachu popcornu z masłem, który garściami jadł Parker.Siedziała zapatrzona na leżący obok niej zamknięty biały laptop.Termin złożenia gotowego tekstu o Molly Palmer upływał następnego dnia.Skurwiel senator miał w końcu dostać za swoje.Drzwi otworzyły się gwałtownie.- Mamo! - krzyknęła Susan.Bliss, jej matka, zatrzymała się w progu.Jej mina wyrażała kompletne zaskoczenie.Na czubku głowy sterczał węzeł długich, tlenionych dredów, a żylaste, wyćwiczone przez lata praktykowania jogi ciało okrywał roztrzepotany kaftan z bawełny.W dłoniach trzymała wiklinową tackę, na której stał dzbanek w stylu japońskim.- Przyniosłam ci miętowej herbatki - wyjaśniła.Susan przeczesała mokre włosy palcami i podciągnęła kolana pod brodę, kryjąc się z nagością.Jej matka miała pięćdziesiąt lat i ciało trzydziestolatki; ona, przy swoich dwudziestu ośmiu, wyglądała na piętnaście.- Naucz się pukać, dobrze? Nie chcę herbaty.Jest ze czterdzieści stopni w cieniu.- Zostawię ją tutaj - odparła Bliss, pochylając się i kładąc tacę na podłodze.Zerknęła z ukosa na Susan.- Jadłaś popcorn?Susan wprowadziła się z powrotem do matki.Wszystkim zainteresowanym mówiła jednak inaczej; ten, kto chciał jej słuchać, słyszał, że Susan tylko „pomieszkuje” u matki.To było właściwe słowo - podkreślało tymczasowość takiego stanu rzeczy.„Pomieszkiwała” w swoim starym pokoju.Należał do niej dziesięć lat temu, ale gdy poszła na studia i wyprowadziła się z domu, Bliss przekształciła go w gabinet do medytacji, kiedy tylko za Susan zamknęły się drzwi.Przemalowała ściany na kolor mandarynkowy, powiesiła w oknach indyjskie zasłony ze srebrnymi paciorkami, a na podłodze rozłożyła japońskie maty tatami.W pokoju nie było ani jednego mebla, nie mówiąc już o łóżku, niemniej jednak Bliss popisała się zapobiegliwością i zawiesiła tam hamak - na wypadek gdyby zaistniała potrzeba przenocowania jakichś gości [ Pobierz całość w formacie PDF ]

© 2009 Każdy czyn dokonany w gniewie jest skazany na klęskę - Ceske - Sjezdovky .cz. Design downloaded from free website templates